Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Saga - Emma i Ezra
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Obyczajowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Mrok




Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:04, 09 Wrz 2012    Temat postu:

Pewnie, że na plus. A o wydaniu książki marzy chyba każdy pisarz. Tak sadzę i nie widzę w tym nic złego. Skoro Tobie wciąż zależy na mojej opinii to w porządku. Mogę dalej czytać i zgłaszać swoje skromne poprawki. Nie gwarantuję, że zawsze będę robił to w takim tempie jak teraz, ale postaram się.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Efka




Dołączył: 01 Wrz 2012
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: podkarpacie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:50, 12 Wrz 2012    Temat postu:

Wstawiam następny fragment tekstu i proszę o ocenę.


Z czarnych, płonących gniewem oczu Ezry wyczytał, że ten już wie. Złością próbował pokryć strach:
- A gdzieżeś się podziewał, łazygido jeden?! Dostałeś rozkaz! Nie wykonałeś! Miałeś tu przyprowadzić moją żonę! I gdzież ona?! – zaperzył się tak, że musiał przerwać dla zaczerpnięcia oddechu. Przerwę wykorzystał Ezra:
- I nie wykonam. Ani tego, ani już żadnego innego, nasza współpraca się skończyła, Fedoruk .Nie chcę ja mieć z tobą, ani z twoimi bezeceństwami nic do czynienia.
- Jak… to? – Maksym Kyryłowicz nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Wszak to on miał zamiar grozić Kozakowi zwolnieniem ze służby! – zapłaciłem ci z góry!
- Tak, to prawda – Ezra wydawał się być na to przygotowany.
Teraz jest połowa mojej służby a to połowa zapłaty. - Wyjął zza pasa sakiewkę z brzęczącą zawartością i rzucił nią w Fedoruka, trafiając go w brodę. Ten potraktowawszy to jako zniewagę zamierzył się na Ezrę, mając pewnie zamiar spoliczkować go. Dłoń jednak nie doszła celu. Uwięzła w silnym, miażdżącym uchwycie jego przeciwnika tak, że Maksym z bólu schylił się, jakby w ukłonie, wymuszonym wykręceniem ramienia. Posłyszał też chrapliwy, zmieniony gniewem głos dawnego podwładnego:
- Nie ważysz się, psie, uderzyć Kozaka! – wzrok ten ostatni miał dziki i szalony. Strasznym, cichym głosem mówił dalej. Puścił przy tym rękę Fedoruka, lecz w zamian uchwycił go mocno za przód koszuli i ścisnąwszy, aż materiał trzeszczał uniósł do góry, tak, że ten musiał stanąć na palcach.
- A za to, coś jej zrobił powinienem cię zabić. Zostawię jednak sąd w rękach Boga. Tylko pamiętaj, wyręczę Najwyższego, gdy tylko spróbujesz zbliżyć się do niej!
Magnat pchany dumą zupełnie zatracił pewnie instynkt samozachowawczy, bo macając ręką do tyłu sięgnął po szablę zawieszoną na oparciu łoża, obok którego wciąż stali. W odpowiedzi na to Kozak sprawnie wyszarpnął zza pasa cienki, ostry, lekko zakrzywiony nóż i ostrze jego przytknął do kącika oka Maksyma.
- Nie waż się podnieść więcej ręki na Kozaka!
- A ona?! To moja żona! Mam do niej prawo! Każdy sąd mi to przyzna!
- Zamilcz, łotrze! Pierwszy uczciwy sąd skazałby cię na katorgę za tę krzywdę, którąś jej uczynił, więc nie mów o sądach. Zresztą zacznij sądy, to my znajdziem taki, który da nam posłuch. Z pewnością nie ten tutaj, w Połtawie, bo tam takie swołocze, jak i ty siedzą!
- Już ta ladacznica i ciebie omamiła! Ja tu tuzin świadków przedstawię, jakie z niej ziółko! – Fedoruk tracił panowanie, bo grunt w rozmowie usuwał mu się spod nóg. Ostatnim zdaniem tak rozwścieczył Kozaka, że ten dotknąwszy ostrzem noża twarzy Maksyma począł to ostrze przesuwać w dół po policzku, ciągnąc za krańcem metalu krwawą smugę z otwierającej się rany w skórze twarzy. Fedoruk krzywił się z bólu, oczy patrzyły na Kozaka z nienawiścią i ze strachem, bo mina Ezry wyrażała niespotykane zadowolenie, rozkosz niemal, z powodu zadawania mu bólu. Sam, będąc sadystą i znając to uczucie uniesienia, o które teraz podejrzewał Kozaka przeraził się nie na żarty. Ezra, który taki właśnie efekt miał zamiar wywołać patrzył z zadowoleniem na twarz łotra. Kiedy ostrze noża dotarło do brody pozostawiając na policzku krwawy ślad przełożył nóż na drugą stronę i zaczął przyozdabiać drugi policzek Maksyma. Ten z bólu, czy też może w obawie o swój przyszły wygląd począł go błagać:
- Zaprzestań, Ezra, to okrucieństwo!
- Ha! I to ty, draniu o okrucieństwie mówisz?! Błagasz o litość, ale u mnie jej nie znajdziesz. Te dwie blizny będą ci zawsze przypominać chwile, kiedy ona cię błagała i płakała. We mnie litości nie ma i proś swojego Boga, żeby cię więcej nie postawił na mojej, albo na jej drodze. Nigdy! Bo na twarzy się nie skończy. A teraz precz! Długo będę musiał myć ręce po tobie! – z tymi słowy Ezra rzucił Fedorukiem o podłogę, potem splunąwszy obok niego, siedzącego w przerażeniu odwrócił się powoli w stronę drzwi.
Zlekceważony, zhańbiony magnat chciał wszakże mieć swoje ostatnie słowo. Zawołał głośno, próbując ściągnąć pomoc:
- Witalij, do mnie!
- Nie krzycz! – odezwał się lekceważąco Prokop - twoich tu nie ma, tylko moje Kozaki pod drzwiami. - Fedoruk właściwie tego się spodziewał. Wsunął dłoń pod materac przy łóżku w poszukiwaniu noża, który zawsze tam na wszelki wypadek trzymał. Już go trzymał za brzeszczot, zrobił zamach w kierunku pleców Ezry. Nóż jednak nie doszedł celu, gdyż w momencie rzutu Maksym poczuł przejmujący ból w rzucającym ramieniu. To nieoceniony Prokop, bacznie go obserwujący, spodziewający się widać czegoś podobnego posłał w stronę Maksyma Kyryłowicza swoją sprytną, lekką szaszkę, zwrotną i w jego ręce precyzyjniejszą od noża. Nóż Fedoruka wypadł mu z dłoni i leżał obok jego kolan, on sam zaś złapał się za ramię próbując unieruchomić poruszającą się szablę, która w ranie swoim drganiem sprawiała mu dotkliwy ból. Ezra odwrócił się i uśmiechnął do niego.
- Sameś tego chciał, Fedoruk, a jak tak lubujesz się w bólu, to go teraz będziesz miał pod dostatkiem – To mówiąc wrócił do siedzącego wciąż na podłodze gospodarza i przy wtórze jego protestów i krzyków wyciągnął z jego ramienia szablę Prokopa, powycierał ją o tkaninę przykrywającą łóżko i z kpiącym uśmiechem pożegnał się. Razem z przyjacielem zniknął za drzwiami.
Maksym Kyryłowicz Fedoruk został pokornie w swojej sypialni i nawet nie próbował zatrzymywać Kozaków. Wiedział, że to bezcelowe, bo nikt z jego ludzi nie byłby w stanie dać rady tym zaprawionym w walkach, nieustraszonym, karnym przeciwnikom. Zajął się swoim ramieniem, próbując zatamować krew i w duchu obiecując sobie zemścić się na Kozaku i na swojej żonie, która przyczyniła się przecież do jego cierpień.
Ezra z towarzyszami z ulgą opuścił dom Fedoruka. Czuł, jakby zrobił pierwszy, najważniejszy krok na nowej drodze, nie wiadomo jeszcze, gdzie prowadzącej. Wiedział, że będzie teraz musiał zmienić swoje plany i swoje życie, zupełnie nie miał na to żadnego pomysłu, jednak stwierdził, że to i tak niezbyt wygórowana cena za to, co zyskał – za miłość, wreszcie spełnioną i za tę kobietę cudowną, do której rwały się wszystkie jego zmysły, o kontakt z którą błagało całe jego ciało. Miał nadzieję, że ta powolność, którą mu okazywała i te względy, które wobec swojej osoby u niej zauważył pozostaną już na zawsze. Z błyszczącymi ze szczęścia oczami szedł przez podwórze i kiedy przy studni poczuł pragnienie i zapragnął napić się wody dojrzał przy kołowrocie mocującą się z nim babkę Anfisę. Podszedł zaraz szybko i przywitał się grzecznie.
- Witajcie, Anfiso! Co tam u was, babciu? – skłonił się, zamiatając swoją papachą ziemię u stóp staruszki. Z bliska widział, że babka Anfisa wcale nie wyglądała jeszcze tak staro.Mimo,iż miała jak pogłoski głosiły, sześćdziesiąt kilka lat po prawdzie to sama nie pamiętała dokładnie ile, to twarz miała dość gładką, szyję również. Tylko ręce babki mogły wskazywać na jej poważniejszy wiek – były zniszczone, pomarszczone i spracowane, zniekształcone reumatyzmem i sękate. Tymi rękami właśnie Anfisa próbowała z bardzo kiepskim powodzeniem naciągnąć wodę ze studni. Gdy ujrzała Ezrę bardzo się ucieszyła, bo Kozak od razu zaofiarował się jej z pomocą. W jego silnych rękach wiadro tylko furknęło w głąb studni, stukając o cembrowinę i za chwilę pełniutkie świeżej, chłodnej wody wychynęło z otworu. Uchwycone silną, młodą ręką stało oto u stóp Anfisy. Ta popatrzyła z lubością na Ezrę. Miała słabość do tego chłopca. Choć wiedziała, że to już nie chłopak, ale dorosły mężczyzna jest i to jaki mężczyzna! – myślała sobie. Wciąż pamiętała go z dawnych lat, kiedy nastał tu w te tereny i zebrał wokół siebie grupę podobnych zabijaków – wcale nie godnych potępienia, lecz podziwu młodych wojaków, służących raz temu, raz innemu z wielmożów. Anfisa – sama Kozaczka przez całe życie kochała Kozaków i teraz, już stara, z sentymentem traktowała takich młodych, bitnych mołojców – jak ich nazywała, albo też sokołów. Takim sokołem zawsze zwała Ezrę, który w jej oczach był symbolem tego wszystkiego, co w Kozaku najlepsze.
- Ano, synku, wszystko u mnie po staremu, jak to u starej Kozaczki. Ty mnie powiedz, sokole piękny, co u ciebie? Znaleźliście tę niebogę w końcu? – Anfisa zawsze wiedziała o wszystkim, co się we wsi i we dworze działo.
- Tak, babciu, znaleźliśmy, na bagnach.
- I co, przywieźliście do niego? – Kozaczka pytała z rezygnacją i widocznym żalem.
- Nie, babciu Anfiso – Ezra odpowiedział z rezerwą – Nie przywieźliśmy, bo nie chciała, błagała i bała się go aż słuchać się nie dało.
- Tak, synku, dobrześ zrobił, żeś nad nią się ulitował, choć ja żem nie myślała, że przeciwstawisz się Maksymowi.
- Babciu, ja się takich rzeczy dowiedziałem, że za to jego końmi by trzeba włóczyć, nie mogłem tej gołąbki cudnej w jego łapy wtrącić – Ezra nawet nie zdając sobie sprawy przybrał ton czuły i łagodny, gdy mówił o Emmie. Czujne, kobiece ucho Anfisy wyłapało to od razu.
- Tak, synku, biedna ona, ptaszyna, ciężko z nim miała. Taki mąż to gorszy niż Tatar. Dobrze, żeś się ulitował. I taka śliczna ona, jak jutrzenka. Zawsze do mnie tak grzecznie mówiła:
- Dzień dobry, babciu Anfiso, dobranoc, babciu Anfiso. Może coś do jedzenia babci zarządzić? – kochane dziecko!
- Słodka jest, to prawda – ton rozmarzenia w głosie Ezry potwierdził przypuszczenia Anfisy. Odważyła się więc rozwinąć temat. Usiadła na dużym, zwalonym w pobliżu studni pniu drzewa i poklepała miejsce obok siebie, wskazując je Kozakowi.
- Toteż ja już nie mogłam strzymać, jak słyszałam, co tu się czasem wyprawiało, co ta biedna dziecina musiała przejść z tym oprawcą. Stara Kalista, kucharka Maksyma, jeszcze z dawnych lat, wiesz, ta, do której on zaufanie wielkie ma, to mi tu takie rzeczy opowiadała, że to istny sąd za to się należał dla tego łotra i jego kompanów.
Słyszałeś pewnie o tym, co? – Ezra dojrzał okazję uzyskania jakichś wiadomości.
- Nie bardzo, babciu.
- Chopcze, to takie straszne, że mnie i mówić o tym ciężko. Że ona całkiem nie oszalała to i cud wielki.
- Babciu Anfiso, powiedz ty mi o co tu idzie, bo ja się coś domyślam, ale niewiele.
Kozaczka zamyśliła się. Trochę bała się szczerze rozmawiać. Wiedziała, że Ezra to lojalny podwładny Maksyma a ten ostatni mściwy jest i ma długie ręce.
- Nie wiem Ezra, czy ty powinien mojego gadania słuchać. Ty jesteś w służbie u Maksyma i mnie nie potrzeba tak do ciebie mówić. Powiem ci jednak, bo i język mnie świerzbi. To Kalista gadała, że oni tu takie przyjęcia robili a w czasie tym bezeceństwa różne takie na oczach wszystkich. Maksym Emmę, ślubną żonę do tego stawiał, różnym swoim totumfackim oddawał, przyglądał się temu do spółki z innymi i jeszcze ją przy tym katował, jak tak przechodziła z rąk do rąk. Kalista mówiła, że pani płakała do niej, że żyły sobie by otworzyła, tylko odwagi nie ma i że albo ucieknie, albo się utopi. Biedne dziecko, nie ma co mówić. Ezra, nie zdradź ty mnie przez przypadek. Ja wiem, że ty zdrajca żaden nie jesteś, ale w rozmowie może się coś wyrwać, jak ty służysz u niego.
- Nie, już mu służbę wymówiłem przed chwilą. Nie mogę temu łotrowi dalej służyć. Teraz będę szukał nowego pana, albo wojaczki, zależy, jak z tą niebogą się ułoży.
- To ty już nie u Maksyma w służbie ? – ucieszyła się Anfisa.
- Ano nie. Ja już z nim rozwiązany.
- A ona gdzie?
- Ona ze mną, w lesie na razie.
- No to sława Bohu – Kozaczka przeżegnała się trzykrotnie. – Biedna ona kruszyna dobrze, że ciebie za opiekuna ma, ty jej nie skrzywdzisz, bo nie skrzywdzisz, co, sokole? – babka popatrzyła uważnie w czarne oczy Ezry.
- Nie babciu, ja bym za nią swoje marne życie dał, ja bym ją za żonę brał już dzisiaj, gdyby mnie zechciała, ale ja prosty Kozak jestem…
- Oj, Ezra, cóż ty mnie tu opowiadasz! Toż pojmuję, że kochasz ty ją, a jak kochasz ty, to i ona ciebie pewnie też pokocha, bo ty może prosty, ale nie zwyczajny Kozak jesteś. W tobie to się i zapatrzyć i zakochać każda może i księżniczka i królewna nawet każda.
- Babciu Anfiso, niech tobie Bóg da za te słowa zdrowie, bo dobrobyt to ja ci za to mogę dać do końca życia. Gdyby ta ptaszyna łagodna mnie zechciała, to ja by najszczęśliwszy był na tym świecie. Ona teraz pokazuje, że mnie chce, ale to może tak tylko ze strachu przed Maksymem. A niechże by i ze strachu, co mi tam! Żeby tylko przy mnie była, przy mnie zasypiała i przy mnie otwierała oczęta! – Ezra mówił w uniesieniu, opierając łokcie na kolanach i przyciskając pięści do czoła.
- Ezra, nie frasuj ty się! – babka poklepała Kozaka po ramieniu. – Jak ona przy tobie zasypia, to ty ją łatwo przysposobić do siebie możesz, jak tylko się postarasz, bo ty swój kozacki urok masz, o, masz, ty sokole! Tylko nie ustawaj i miłuj ją mocno, bez ustanku. Posłuchaj mnie, bom baba i na babskich miłościach się znam.
Ezra, uszczęśliwiony i podniesiony na duchu ucałował na pożegnanie ręce Anfisy i wstał zamierzając dołączyć do towarzyszy, którzy już długo czekali na niego. Zrobił już kilka kroków w ich kierunku, kiedy Anfisa przez chwilę głęboko nad czymś się zastanawiając nagle zawołała za nim:
- Ezra! Poczekaj! – Kozak posłusznie wrócił do niej.
- Gdyby ty zajęcia nie mógł znaleźć to ja mam coś dla ciebie… i twoich – zaraz dodała widząc wyprzedzający jej słowa gest młodego mężczyzny.
- A co takiego, babciu Anfiso?
- Znasz ty Aleksego Semeniuka?
- A któżby nie znał? – Ezra zainteresował się bardzo słowami starej Kozaczki. Aleksy Semeniuk to na tych terenach znany był pan – wielmoża bogaty i godny, otoczony szacunkiem tak prostych ludzi, jak i samej nawet carskiej rodziny – tak w każdym bądź razie gadali rożni, we wsiowych plotkach dobrze rozeznani. Aleksy Borysewicz Semeniuk to bez dwóch zdań był wielki pan i z kim bądź gadać nie chciał. Miał swoją posiadłość na drodze pomiędzy Połtawą a Kijowem, w pobliżu Perejasławia - ogromny majątek ziemski i duży dwór, niby zamek warowny nad brzegiem Dniepru położony. O jego bogactwach krążyły legendy. Otaczał się strażą liczną, tak, jak i swój dom w każdej porze roku otoczył kordonem strażników mających czuwać nad bezpieczeństwem jego i jego dzieci. Od wielu lat był już wdowcem i po śmierci żony nie zainteresował się żadną kobietą, choć niejedna by go chciała, mimo jego wieku. Choćby dla jego bogactwa. Semeniuk jednak realnie patrzył na życie i mówił, że młodej żony nie weźmie, bo mu przyprawi rogi a starej nie chce, bo będzie brzydka. I tak żył sam z synem i córką, którzy też już mieli rodziny. Tych właśnie dzieci i wnuków Aleksy Borysewicz strzegł jak oka w głowie.
- To jak byś chciał, to u niego możesz służbę znaleźć.
- A gdzieżby tam chciał gadać ze mną! Taki pan!
- Będzie gadał, będzie, jak mu powiesz, że ty ode mnie to ani chybi będzie.
- Anfiso, znacie go babciu? – Ezra był zdumiony.
- A znam, sokole, lepiej, niż myślisz – Anfisa zrobiła szelmowską minę i mrugnęła zawadiacko do Kozaka. – Ty myślisz, że ja zawsze taka stara byłam? Były czasy, że i za mną takie sokoły, jak ty, oczy wypatrywali. I nie tylko oni. Też możni panowie do naszego chutoru przyjeżdżali o mnie się kłaniać. Ot, stare, piękne czasy to były! – Kozaczka westchnęła w rozmarzeniu.
- Jakbyś do niego pojechał to pokaż mu od razu to – stara zdjęła z szyi ukryty pod kaftanem wisior na rzemieniu. Wisior złoty, niby krzyż, ale jakiś inny, niż ten w cerkwi, pojedynczy, prosty, mienił się w słońcu.
- Będzie wiedział, że ty ode mnie i że ja ciebie polecam.
- Babciu, ależ to cenne, nie mogę tego wziąć!
- Czemuż to? Jak do niego pojedziesz i mu to oddasz, to to do mnie wróci, a jak nie pojedziesz, to sam mi oddasz. Nie kłopocz się, mołojec, bierz, jak daję. Ja Aleksego znam od lat. Wiele razy do mnie zajeżdżał, żebym za niego szła, jak młodsza byłam, ale ja nie chciałam, żeby dzieci jego na mnie źle patrzyły. Nawet teraz by mnie chciał, nieraz tak mówił, ale co to teraz?! Wypaliło się w środku, to nie będziem z siebie pośmiewiska czynić. Czasem tylko się spotkamy, posiedzimy, porozmawiamy, gorzałkę wypijem, herbatkę i rozchodzim się: on do swojego życia, ja do swojego.
Ezra słuchał zdumiony opowiadania babki i myślał, że życie go umie zaskakiwać. Nie spodziewał się takich koneksji Anfisy, choć po prawdzie babcia za młodu musiała być piękną kobietą – jeszcze teraz widać było w jej twarzy ślady dawnej urody a figurę to do dziś miała, jak młoda dziewczyna. Przyjrzał się Anfisie z podziwem, wziął z jej rąk wisior i pożegnawszy starą Kozaczkę dołączył do Prokopa i pozostałych. Babka na odchodnym krzyknęła jeszcze za nim:
- A pozdrów ode mnie tę twoją! Powiedz, że modlę się za nią! Bywajcie – dodała już cicho – niech wam Bóg błogosławi…Z dworu Ezra z towarzyszami pogonili jeszcze konie do Połtawy. Tam na straganach rozłożonych przed wjazdem do miasta kupcy i rzemieślnicy wystawiali swoje towary do sprzedaży. Byli i garncarze, i kowale, i krawcy. Także piekarze i cukiernicy też zachęcali do zakupów. Ezra miał zamiar kupić Emmie coś do ubrania, bo w długich i szerokich, o wiele na nią za dużych strojach Anfisy wyglądała zabawnie, choć dla niego słodko i cudownie, jak zawsze zresztą. Chciał poza tym dać jej poznać, że myśli o niej. Nie bardzo wiedział, jaki strój wybrać dla najmilszej. Zsunąwszy na bok swoją papachę drapał się po głowie, popatrując na Prokopa.
- Prokop, nie znam się na modzie dla pań ze dworu. Poradź coś, przyjacielu!
- Ona teraz nie we dworze, tylko z Kozakami jest w lesie – odpowiedział rezolutnie Prokop – to kozackie ubranie jej spraw. A na tym się znasz.
Ezra poklepał przyjaciela po plecach z wdzięcznością i szybko uporał się z zakupami. Nabył dla Emmy kolorowe, marszczone w pasie spódnice, białe, haftowane, z cieniutkiego płótna bluzki, sztywny, wyszywany jedwabną nicią, dopasowany do figury, zgrabny, wiązany z przodu serdaczek, gładkie pończochy z koronkowymi podwiązkami. W doborze tych części garderoby pomagały mu dwie sprzedające – młode dziewczyny, ujęte urodą i wdziękiem Kozaka. Szczęściem jedna z nich była postury zbliżonej do Emmy i na niej Ezra wzorował rozmiar garderoby. Kiedy dzienny strój już był gotów sprzedające chichocząc, całe w pąsach zaproponowały mu jeszcze bieliznę. Rozłożyły przed Ezrą delikatne, kuszące koszulki, podniecające, jedwabne majteczki, których widok skierował jego myśli w stronę wspomnień o przeżytej nocy i pięknym ciele kochanki. Kierując się radami zarumienionych kobiet kupił podstawowe części tej garderoby, dorzucając jeszcze krótką nocną koszulkę z miękkiego, śliskiego atłasu, na wąskich ramiączkach, łatwą do zdjęcia – jak ocenił na wstępie. Kilka straganów dalej nabył dla Emmy buty – skórzane, wsuwane, długie do połowy łydki miękkie, na oko wygodne botki, jakie zwykły nosić od jesieni do wiosny Kozaczki z jego rodzinnych stron. Nie był pewien rozmiaru, ale kierował się pamięcią widoku małej stopy Emmy wysuniętej spod nakrycia ubiegłej nocy.
Do chaty w lesie zjechali późnym popołudniem. Po drodze rozważali z Prokopem propozycję Anfisy, przyrzekając sobie rozpatrzyć sprawę dokładniej, gdy rozwiąże się sprawa z Emmą. Na razie Ezra tylko nią był zainteresowany, a ponieważ mieli spore rezerwy finansowe w zapasie mogli na razie wstrzymać się z szukaniem zajęcia. Kiedy wjechali na polanę ujrzał Emmę, siedzącą przy domu na zwalonym pniu drzewa i obierającą ziemniaki. Obok niej stał ogromny sagan z wodą, do którego wrzucała te już obrane. Kozak zauważył, że na jego widok twarz kobiety rozpromieniła się w uśmiechu. Kiedy jednak uwiązał konia u żłobu i usiadł na pniu obok niej Emma uciekała przed nim wzrokiem.
- Witaj, kochana! Już jestem. Wszystko załatwione! Już jestem wolny. Z Maksymem rozwiązane.
- I cóż on? – zapytała cicho, patrząc w ziemię.
- Jak było do przewidzenia, wściekał się, chciał ciebie z powrotem.
- A ty? – rzuciła na twarz Ezry szybkie, niespokojne spojrzenie, jednocześnie ze strachem rozglądając się wokół. Kozak wzruszony objął ją ramieniem przytulił do siebie i całując twarz kobiety szukał ustami jej warg. Gdy na nie natrafił zaczął całować ją zachłannie, tuląc i gładząc jej plecy i ramiona, próbując zamknąć ją w swoich objęciach, by mogła poczuć się bezpiecznie. Emma czuła się tak przy nim. Przez moment ogarnęły ją wątpliwości, czy czasem przebiegły Maksym nie przekonał Kozaka do oddania mu prawowitej małżonki. Teraz jednak poczuła, tak, jak ostatniej nocy, że oto wiele znaczy dla Ezry i w jej tylko mocy jest utrzymać go przy sobie. Postanowiła tak uczynić nie tylko w obronie przez mężem, ale też dlatego, że przy nim było jej wspaniale, jak jeszcze nigdy dotąd. Doznawała, że jest kobietą dopiero teraz pierwszy raz w życiu: kochaną, pożądaną, podziwianą. Każde jej słowo i gest pod adresem Ezry spotykały się z jego zainteresowaniem i cudowną odpowiedzią. Młodziutka Emma czegoś takiego jeszcze w życiu nie doświadczyła. Podobnie, jak nie doświadczyła jeszcze nigdy tej rozkoszy zbliżeń z mężczyzną, której doznała ostatniej nocy i ranka za sprawą tego mężczyzny pięknego, czułego, o gołębim sercu. Jej budzące się powolutku ciało skłaniało do aktywności zmysły i napełniało ją uczuciem pragnienia, pożądania słodkiego tych wszystkich rzeczy, które Ezra robił z nią w nocy i rankiem. Uczucie to było tak silne, jak ubiegłonocna burza i dominowało nad przyzwoitością, wstydem, czy strachem przed nieznanym. Emma tego nieznanego pragnęła całym sercem, jakby dążąc do wynagrodzenia sobie wszystkich wcześniejszych cierpień i do zapełnienia tej pustki w sercu, którą uczynił jej zboczony mąż. Przywarła więc do Kozaka z całych sił i szczęśliwa oddawała mu pocałunki zdecydowana pozwolić mu na wszystko, co tylko zechce. Tak więc gdy oderwawszy się w końcu od niej wstał i wyciągnął do niej rękę, włożyła mu w dłoń swoją małą rączkę i jak dziecko posłusznie poszła z nim do chaty. Po drodze Ezra wziął z konia jakoweś zawiniątko i pociągnął Emmę za sobą do drugiej izby. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi zaraz znalazła się w jego ramionach. Nie protestowała wcale, bo pozostawało to w zgodzie z jej pragnieniami. Kiedy Kozak zaczął namiętnie ją całować i zachłannie krążyć dłońmi po jej ciele poddała się temu wszystkiemu i oddała mu się z chęcią, gwałtownie i żarliwie jednocząc się z nim w tym akcie, tak nowym dla niej w swojej rozkoszy, bez żadnych przykrych doznań. Pamiętała później tylko, że szeptała do niego takie słowa po których Ezra tulił ją jeszcze mocniej, a ona na ich wspomnienie jeszcze długo potem oblewała się rumieńcem. W trakcie, gdy kochał ją pomyślała, że tylko jego pragnie, tylko z nim chciałaby już zawsze to robić i tylko jego twarz nad sobą widzieć.
Po tym namiętnym powitaniu speszony Ezra pokazał Emmie strój, który jej przywiózł z miasta. Nie był pewny, czy jej, bogatej dotąd pani prosty ubiór Kozaczki spodoba się. Kobieta jednak była nim zachwycona. Z radością porozkładała wszystkie części garderoby na łóżku, ze śmiechem i rumieńcem na policzkach oglądając bieliznę w obecności Ezry. W końcu na jego prośbę ubrała się w to i pozostała tak już do wieczora. Szczęśliwie rozmiar był dla niej odpowiedni i Emma naprawdę prezentowała się pięknie. Swoje długie włosy splotła w warkocze, przewiązała kolorowymi wstążkami i zarzuciła na plecy. Kozak nie mógł od niej oczu oderwać. Kilkakrotnie, dyskretnie, nie mogąc opanować podniecenia wkładał jej dłoń pod spódnicę i gładził udo nad podwiązką, przygarniając wtenczas kobietę do siebie. Emma nie protestowała, spragniona takich pieszczot zwykłych, prostackich nawet, ale jakże bezpiecznych! Anisia na jej widok aż zaklaskała w dłonie, sama szczęśliwa z podarunku, który otrzymała od uderzającego do niej w konkury Prokopa. Dumnie nosiła i eksponowała wszystkim piękne czerwone korale, które Kozak przywiózł jej z miasta. W wolnej chwili szepnęła też o tym Emmie z właściwym sobie, kąśliwym komentarzem:
- Myśli taki, że sznurem korali to mnie od razu na siano zaciągnie! Na korale mnie nie weźmie, tylko na tę ognistość swoją. Jużem dawno o tym słyszała, że on taki do bab porywczy i umie zadowolić, to i bez tych korali miałam mu pozwolić. A teraz to poczeka sobie, żeby nie myślał, że ja taka do kupienia łatwa! Jak ja wytrzymam, chociażem chłopa długo nie miała, to i on strzyma.
Emma śmiała się w duchu z narzekania Anisii, ale polubiła bardzo pyskatą Kozaczkę i z poważną miną przyznała jej rację. Jakoż jeszcze przed kolacją widziała, jak Prokop przymila się do Anisii, ona zaś ze śmiechem uchyla się od jego natarczywych dłoni i przekornie wabi go swoimi śmiejącymi oczami, także zalotnym ruchem bioder, czy mrugnięciem oka. Emma musiała przyznać, że oboje, jak mało kto pasują do siebie.
Oboje czarni, dobrze zbudowani, o błyszczących, ognistych oczach i gorących temperamentach. Wszyscy razem długo siedzieli przy stole w pierwszej izbie po kolacji, popijając gorzałkę. Emma wysłuchała relacji Prokopa z zajścia w mężowskiej komnacie. Ezra zauważył, że wszelkich opowiadań o mężu kobieta słucha z zaciśniętymi pięściami i drżącymi wargami. Aby ukoić jej strach przytulał ją do siebie i przemawiał uspokajająco:
- Nie obawiaj się, nie dosięgnie on cię więcej.
- Ezra, panie, odwieziesz mnie do rodziców? Mogę nawet sama pojechać, tylko wypuść mnie.
Na te słowa Kozak spoważniał.
- Nie chcesz ze mną zostać, prawda? Nie dziwota to, ja prosty Kozak, a ty pani z miasta.
- Nie, Ezra, nie w tym rzecz! Muszę ja do rodziców, bo oni nic nie wiedzą i Maksym może im nakłamać, jak tam zajedzie. A że zajedzie, to z pewnością. Muszę pierwsza z nimi się rozmówić, bo mnie wyklną.
- No to niechże by nawet. Zostaniesz ze mną. Nie bój się, dam ci opiekę i dobrobyt, choć prosty jestem. Miłuję cię z serca!
- Nie, Ezra, nie mogę ja tak postąpić.
- Zrobimy, jak zechcesz – obiecał jej Kozak ze smutkiem. – Boję się zostawić cię tam na pastwę Maksyma.
- Tak, chciałabym do rodziców. Może ojciec mnie przed nim obroni…
Tak decyzja powrotu Emmy do rodziców zapadła. Wyruszyć mieli za dwa dni. Ezra polecił Prokopowi zorganizować dla Emmy zgrabny powozik, by nie męczyła się jazdą w siodle i po dwóch dniach wypełnionych przygotowaniami, beztroską w drewnianej chacie na leśnej polanie Emma z płaczem pożegnała się z Anisią, z którą przez te kilka dni zdążyła się zaprzyjaźnić.
Odjechali rankiem, kiedy jeszcze ziemię okrywała chłodna, jesienna mgiełka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Efka dnia Czw 10:25, 27 Wrz 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Mrok




Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:51, 12 Wrz 2012    Temat postu:

Przeczytane. Poniżej zamieszczam poprawki. Tym razem trochę więcej błędów znalazłem.

Cytat:
- A gdzieżeś się podziewał, łazygido jeden?!


Nie wiem czy to błąd, ale nie znam takiego słowa, google również nie. Dla świętego spokoju postanowiłem zwrócić na to Twoją uwagę.

Cytat:
Nóż jednak nie doszedł celu, gdyż w momencie rzutu Maksym poczuł przejmujący ból w rzucającym ramieniu.


Rzucającym ramieniu. Dałbym, po prostu w ramieniu. Z tekstu wynika, że Maksym bierze zamach na Ezrę.

Cytat:
Z bliska widział, że babka Anfisa wcale nie była jeszcze taka stara. Nosiła się tak pewnie dla dodania sobie rezonu i powagi, jednak nie miała więcej, niż sześćdziesiąt kilka lat, po prawdzie to sama nie pamiętała dokładnie ile, twarz miała dość gładką, szyję również.


Sześćdziesiąt kilka lat jak na tamte czasy to bardzo, bardzo dużo.
Średnia długość życia w XVII wieku wynosiła trzydzieści lat. Oczywiście to statystyki. Nie była jeszcze taka stara? W tamtych czasach osoby w takim wieku musiały uchodzić za dinozaury. Ja bym to zmienił. Oczywiście nie zmieniaj wieku bohaterki, ale nadmień, że była bardzo stara bo osoby w tamtych czasach, w takim wieku uchodziły za rzadkość.

Cytat:

Tylko ręce babki mogły wskazywać na jej poważniejszy wiek – zniszczone, pomarszczone, spracowane ręce starej kobiety, zniekształcone reumatyzmem i sękate. Tymi rękami właśnie Anfisa próbowała z bardzo kiepskim powodzeniem naciągnąć wodę ze studni. Gdy ujrzała Ezrę bardzo się ucieszyła, bo Kozak od razu zaofiarował się jej z pomocą. W jego silnych rękach wiadro tylko furknęło w głąb studni, stukając o cembrowinę i za chwilę pełniutkie świeżej, chłodnej wody wychynęło z otworu. Uchwycone silną, młodą ręką stało oto u stóp Anfisy.


Tutaj pojawiają się powtórzenia. Ręce, rękami itd. Poszukaj jakichś zamienników.

Cytat:
Stara Kalista, kucharka Maksyma, jeszcze z dawnych lat, wiesz, ta, do której on zaufanie wielkie ma, to mi tu takie rzeczy opowiadała, że to istny sąd za to się należał dla tego łotra i jego kolesiów.


Może kompanów, albo druh, towarzysz? Koleś to słowo bardziej współczesne - tak mi się wydaje.

Cytat:
- Oj, Ezra, coż ty mnie tu opowiadasz!


Zgubiłaś kreskę nad o.

Cytat:

- A ktożby nie znał? – Ezra zainteresował się bardzo słowami starej Kozaczki.


Tutaj też w drugim wyrazie.

Cytat:
Tych właśnie dzieci i wnuków Aleksy Borysewicz strzegł jak źrenicy oka.


Można strzec czegoś jak oka w głowie, ale nie jak źrenicy oka. Tak mi się nasuwa.

Cytat:
Były czasy, że i za mną tacy sokołowie, jak ty, oczy wypatrywali.


Dałbym: Były czasy, że i za mną takie sokoły, jak ty, oczy wypatrywali.

Cytat:
- I cóż on? – zapytała cicho, patrząc w ziemię?


Na końcu opisu, tego co zrobiła Emma dałaś znak zapytania. Powinien on być tylko w dialogu.

Cytat:
Uczucie to było tak silne, jak ubiegłonocna burza i dominowało nad przyzwoitością, wstydem, czy strachem przed nieznanym.


Z tego co mi Word pokazuje, to "ubiegłonocna" piszemy osobno, ale nie jestem pewien. Mogę się mylić.

Jeżeli piszesz w Wordzie to w zakładce "recenzja" masz takie coś jak "Tezaurus" U mnie jest to trzecia ikonka od lewej. Jest to wbudowany w program słownik synonimów. Bardzo przydatny, gdy nie chce Ci się za każdym razem otwierać internetu. Wystarczy wpisać hasło do którego chcemy synonim i on sam automatycznie szuka. Nie jestem pewien czy wszystkie wersje go mają, ale warto sprawdzić.

Pozdrowienia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Efka




Dołączył: 01 Wrz 2012
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: podkarpacie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:16, 12 Wrz 2012    Temat postu:

Mroku, dzięki wielkie za sprawdzenie mojego tekstu. Niniejszym odpowiadam.
Łazygida - łazik, szwendacz - tego słowa często używał mój ojciec. Jego matka, moja babcia Paraskiewia była Ukrainką i zawsze myślałam, że stamtąd to słowo pochodzi. Teraz już nie zapytam, bo rodzice nie żyją. Tym bardziej dziadkowie. Jutro jednak zadzwonię do kolegi Ukraińca, może coś mi podpowie.
Co do rzucania nożem, to właśnie chodziło mi o to, że Maksym miał zamiar tym nożem rzucić i wziął już zamach.
Jeśli chodzi o "ubiegłonocną" to mój Word też pokazywał, że ma być osobno, ale ja się uparłam, bo to nie z przymiotnikiem i w googlach wrzuciłam słowo. We wszystkich opcjach stron było razem. Dlatego tak zostawiłam. Sama nie wiem, czy dobrze. Spróbuję dotrzeć do Słownika, tylko, że to trochę zabawy z rejestracją na stronie a Google nie kieruje w tym przypadku na stronę słownika tak, jak często robi.
Dzięki wielkie za ocenę i poświęcony czas.
Pozdrawiam serdecznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Efka




Dołączył: 01 Wrz 2012
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: podkarpacie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:15, 14 Wrz 2012    Temat postu:

c.d. Rozdziału III. Nowe życie.

Gdy wyjechali z lasu i przez puste połacie stepu dojeżdżali do cerkwi Emmę ogarnęła radość i uniesienie. Teraz mogła czuć się lekko i bezpiecznie. Patrzyła odważnie w stronę, gdzie za zakrętem drogi, ukryty pośród drzew stał dom jej męża – Maksyma. Okrutnik teraz już na szczęście nie mógł jej dosięgnąć. Popatrzyła na Ezrę, jadącego na swojej kasztance obok jej powozu i mimo woli w jej oczach pojawił się wyraz wdzięczności. Uśmiechała się do niego, szczęśliwa, patrząc z zaciekawieniem wokół i widząc uniesione w górę do niej dłonie w geście powitania i zaciekawione spojrzenia sąsiadek, bo wieść o jej ucieczce obiegła już z pewnością całą wieś. Machała z radością do tych kobiet, które dobrze znała i którym tak kiedyś zazdrościła ich normalnego życia: ciężkiej pracy w polu, całej gromady krzyczących dzieci, dużo zajęć w gospodarstwie, mężów krzyczących, pijących i bijących, a w nocy żarliwie miłujących aż do poczęcia następnej, krzyczącej z głodu gęby, ale tak normalnie, jak natura przykazała. Bez wynaturzenia, a z rozkoszą wielką, do której każda z tych kobiet przed nocą tęskniła. Emma pozdrawiała ze swego powoziku wszystkie te Nastie, Katie, Marijki, Wiery, Anny, Jeleny i z żalem myślała, że być może widzą się ostatni raz. W tym nowym życiu, do którego właśnie wkroczyła też pewnie będą podobne kobiety, zapracowane, obłożone dziećmi, z pijącym mężem przy boku, ale to wszystko było jeszcze Emmie nieznane i przez to obce, napawające niejaką obawą. Balsamem na to była dla jej duszy myśl o rodzinnym domu, do którego zdążała, który jawił jej się w wyobraźni jako oaza bezpieczeństwa i spokoju, jak w dziecinnych, beztroskich latach. Ta świadomość pomagała Emmie i znieczulała ją na przykrość rozstania z Ezrą, do którego wszak zdążyła się już przywiązać tak duszą, jak i swoim zmysłowym, młodym ciałem.
Do rodzicielskiego domu, położonego w samym centrum podkijowskiej wsi zjechała Emma we wczesnych godzinach poobiednich. Na widok czerwonej dachówki wystającej ponad koronami niezbyt starych jeszcze kasztanów, zasadzonych wokół domu ogarnęło ją wzruszenie i poczuła, jak łzy zbierają jej się w gardle. Ileż to razy w domu Maksyma, nocą, w swoim łóżku przywoływała ten obraz do pamięci i marzyła, żeby cudem jakimś nagle znaleźć się tu oto, wśród tych drzew, albo na drewnianym ganku, którego podłoga skrzypiała tak swojsko, pod uciskiem stopy tylko w niektórych miejscach dobrze Emmie znanych, bo wypróbowanych w wielokrotnych staraniach wymknięcia się po cichu z domu, spod czujnej, rodzicielskiej kurateli. Marzyła, by beztrosko wylegiwać się na krótko skoszonej, równiutkiej trawce w ogrodzie, w cieniu ozdobnych krzewów i kolorowych jarzębin, z których matka robiła pyszną nalewkę. Kilkanaście miesięcy temu opuszczała z radością to miejsce, gnana tęsknotą za nowym, nieznanym życiem u boku obcego człowieka, z którym związała się przed Bogiem już na całe życie. Człowiek ten, nawet ojcu jej wydawał się poważny i odpowiedzialny, potrafił jej kochanego tatę – Antosia – zbałamucić nie gorzej niż ją – młodą podfruwajkę. Z jeszcze większą radością i ulgą wracała teraz tu, w podwoje rodzinnego domu, do rodziców kochanych, wyrozumiałych, dla których – czuła to zawsze – była centrum świata, najważniejszą istotą pod słońcem.
Kiedy tylko powóz zatrzymał się przed furtką Emma, gnana tymi myślami, wspomnieniami i tęsknotą przez nie zrodzoną wyskoczyła z pojazdu i pędem pobiegła w stronę domu. Nie dobiegła jeszcze do drzwi, kiedy otworzyły się i stanęła w nich Maria Wasiliewna Prohoruk – matka Emmy. Pochwyciła córkę w objęcia i z głębokim westchnieniem, także z poważną miną, bez cienia uśmiechu przytuliła ją do piersi. Emma rozradowana całowała policzki matki, uszczęśliwiona, że oto jest tutaj, przy tej najukochańszej istocie, przy której zawsze czuła się tak bezpiecznie. Po chwili nie uszła jej uwagi poważna mina na matczynym obliczu:
- Matulu! Mamo! Jestem już tutaj, z wami! Myślałam, że już was nie zobaczę! Matko, ale czemu masz taką minę? Nie cieszysz się, że jestem?! Mamo… - Emma dopiero teraz poczuła chłód i jakąś konsternację w zachowaniu rodzicielki.
- Witaj, córko. Cieszę się, choć wystawiasz naszą miłość do siebie na wielką próbę – mówiła poważnie Maria Wasiliewna. Córka patrzyła nie rozumiejąc
- Cóżeś ty córeczko uczyniła?! Nie spodziewaliśmy się z ojcem tego po tobie. Ojciec mało apopleksji nie dostał, jak się dowiedział. Lekarza wzywać musiałam. Wstyd to taki i kłopot wielki uczyniłaś nam.
- Mamo, ale co… - Emma nie pojmowała jeszcze przyczyny wyrzutów matczynych.
Maria pociągnęła córkę za ręką do pobliskiej altany, oglądając się niespokojnie za siebie w głąb domu, czy nie ujrzy za sobą męża, Antona, który nieskłonny był szybko przebaczyć córce tę porutę, na którą go naraziła. Usiadły na ławie i Maria z miłością spojrzała na posmutniałą, zdezorientowaną twarz córki, jeszcze wciąż noszącą ślad niedawnej radości.
- Mamulu, powiedz, czemuście na mnie źli. Ty i tata. Tak bardzo chciałam do was wrócić! Mało brakowało a przywieźliby mnie tu już w trumience.
- Emma, córeczko, Maksym tu był…
Na te słowa młoda kobieta osłabła w sobie. Zrozumiała, że ten przebiegły lis, ten wąż oślizgły – jej mąż znów wyprzedził ją o krok, tak jak przewidywała, nie spodziewała się jednak, jakiego rozmiaru jest jego bezczelność i że zadziała on tak szybko. Chciał usunąć jej grunt spod nóg, pozbawić wszelkiego oparcia. Jak zwykle okrutny bezlitosny i zakłamany!
- Mamo, nie wierzcie mu! – Emma z bezradności zaczęła płakać i krzyczeć – To wszystko przez niego! Nie wiecie, jaki on jest! Co mi robił! Matulu, nie słuchajcie go!
Maria Wasiliewna próbowała córkę uciszyć, uspokoić. Wyczuła w jej głosie samą szczerość i chciała jak najwięcej się dowiedzieć, zanim wtrąci się Anton, bardzo na Emmę zagniewany.
- Cicho, Emma, cicho. Ojciec usłyszy.
- Ja sama do taty pójdę i wytłumaczę, on mnie zrozumie – Emma próbowała zerwać się i biec do ojca, matka jednak mocno przytrzymała ją za rękę.
- Nie, dziecko, poczekaj, nie idź teraz. Opowiedz mnie najpierw wszystko.
Emma na te słowa porozglądała się bojaźliwie wkoło i widząc, że przed domem oprócz nich nikogo nie ma a najbliżej stojącymi ludźmi są Kozacy, którzy razem z Ezrą pozostali przed furtką , usiadła wygodnie obok matki i od początku zaczęła swoją opowieść. Nie szczędziła jej żadnych szczegółów, opowiadała wszystko, chwilami płacząc i trzęsąc się na przemian ze strachu i z obrzydzenia. Maria Wasiliewna słuchała, ze zdumienia i zgrozy oczy rozszerzały jej się coraz bardziej, a z przejęcia brakowało tchu. W pewnej chwili, po szczególnie drastycznym fragmencie opowieści zamachała dłonią:
- Czekaj, Emma, przestań na chwilę, niechże odetchnę, bo mnie to zadusi! – choć momentami nieprawdopodobność tej historii skłaniała ją do przyjęcia wersji Maksyma, że Emma wpadła w obłęd, to jednak szczere i przerażone spojrzenie córki, a poza tym świadomość, że nigdy ona jej – matce nie kłamała, kazały Marii wierzyć w jej słowa. Tylko, że wtedy to było tak straszne, aż niemal nie do przyjęcia.
Emma przerwała i oddychała ciężko.
- Maksym tu był i powiedział, że wpadłaś w obłęd. Mówił, że z nudów, bo nie miałaś zajęcia. Otoczył cię dobrobytem i służbą, a ty wdałaś się w romanse, a jego łoża unikałaś. I mówił, że mógłby to jeszcze zrozumieć, boś młoda i nienawykła do męskich potrzeb, ale ty tylko jego unikałaś, a do innych się skłaniałaś, jak choćby do jego dowódcy straży – Kozaka, z którym baraszkowałaś po lesie.
Matka jeszcze mówiła, ale Emma już nie była zdolna do słuchania. Ze słowami:
- O! Mój Boże! – ścisnęła dłońmi skronie i zgięła się wpół. Przebiegłość Maksyma ją poraziła. W sytuacji, w której ją postawił wydawała się być bez szans. Jakże przekona teraz matkę, a tym bardziej ojca, że to wszystko nie tak było, tylko nawet na odwrót?! Kogo miała postawić na dowód? Przecież nie Ezrę, bo on jest współwinny w oczach rodziców! Uklękła przed matką. Ujęła matczyne dłonie i przyłożyła do ust.
- Matko, przysięgam ci, że mówię prawdę. Nie mam dowodów na to, bo dowód mogliby dać ci, co mi to robili, ale z pewnością nie zechcą. Przysięgam ci, że Maksym kłamie. Zapytajcie go, po co mu wbity pod sufitem hak w jego sypialni. Na pewno prawdy wam nie powie, ale zapytajcie. Och, matulu! – szloch wyrwał się z piersi Emmy. Objęła ramionami matczyne kolana i tak klęczała z głową opartą o nie, zalana łzami i załamana. Niepewna była jeszcze tego, co czeka ją w rozmowie z ojcem.
- Emma, a któż to przed bramą czeka? Kozacy jacyś?
- Mamo, oni mnie tu przywieźli, uratowali mnie z bagna i przed Maksymem.
- Kozacy… Tak, jak Maksym mówił – Maria Wasiliewna była zrozpaczona, nie chciała do siebie dopuścić myśli, że jej córka istotnie wpadła w obłęd.
- Nie, mamo, to nie tak, nie słuchajcie go, to potwór!
- Uspokój się, córko. Zostaniesz tu w domu, uładzisz się i potem wrócisz do męża…
- Nie matko! Nie! Nie wrócę! Już wolę umrzeć! Przyjechałam tu, żeby z wami być a do Maksymna nie wrócę! Nigdy! – Matka widziała rozpacz i determinację córki. Była całym sercem po jej stronie, bo wyczuwała szczerość w głosie dziecka. Przewidywała jednak, że z ojcem czeka Emmę trudna przeprawa. Jakoż i on pojawił się w drzwiach domu. Ujrzawszy Emmę, klęczącą u stóp żony klasnął w dłonie.
- No, nareszcie się pokazałaś, córko! Mam ja nadzieję, że potrafisz wyjaśnić mi to wszystko, o czym ostatnio słyszałem odnośnie twojej osoby i postępowania.
Emma wstała powoli i bez tego entuzjazmu, którym przepełniona była na samym początku podeszła do ojca ze spuszczoną głową.
- Witajcie, tato.
- Witaj, córeczko – Anton Wołodymyrowicz przygarnął córkę do siebie, przytulił i pocałował w czoło. Stał tak głaszcząc ją po głowie, nie bardzo wiedząc, jak ma się zachować. Powinien zbesztać ją srogo i wyrzucić z domu z hukiem za to, co mu uczyniła, za ten wstyd, na jaki go naraziła. Kochał jednak Emmę bardzo, wspominał ze wzruszeniem te lata, kiedy całe dnie spędzali razem na pieszych wycieczkach po lesie, rozmawiając i ciesząc każdą chwilą, wszystkim, co ich otaczało. Nie mając syna starał się nauczyć Emmę tego wszystkiego, czego jego by chciał nauczyć, przekazywał córce swoje przekonania, ideały, przemyślenia. Darzył ją miłością wielką, bo był pewien, że to pada na podatny grunt, odczuwał więź duchową z dzieckiem. Tym trudniej więc było mu zrozumieć to, co teraz się stało. Jakże mogła jego ukochana Emma narazić go na taki wstyd, okryć jego dom hańbą i okazać się taką marną, pustą istotą? Trzymał jej drobne ciało w ramionach, czuł, jak go obejmowała, oddychając ciężko i wspominał chwile z jej dzieciństwa, gdy ogarniała jego szyję swoimi małymi ramionkami i przytulała swój mięciutki, gładki policzek do jego szorstkiej twarzy. Jakże ją wtedy kochał! Teraz też w sercu wezbrały mu uczucia. Prosił Boga, aby wyjaśnienie całego zajścia okazało się na tyle przekonujące, by mógł bez żalu żadnego ani zastrzeżeń puścić wszystko w niepamięć i przytulić córkę tak jak zawsze to czynił: z miłością i radością. Tak jednak nie miało się stać, bowiem myśli Antona krążyły po zupełnie innych orbitach, bez żadnego styku z myślami i doświadczeniami córki. Anton Wołodymyrowicz Prohoruk był prawym człowiekiem, uczciwym i honorowym w każdym calu, wobec czego pojęcie takiego okrucieństwa i szkaradności charakteru, jakie prezentował Fedoruk - jego zięć w ogóle nie mogło postać w jego umyśle. Dlatego tłumaczenia córki, oględne i nie tak przecież szczere, jak do matki, padały na całkiem jałowy grunt. Anton uprzedzony przez zięcia, nie rozumiejąc problemu skłonny był już raczej przychylić się do wersji obłędu Emmy.
- Tatusiu, wróciłam do domu – wyszeptała córka w końcu, czym według ojca potwierdziła swoje niezrównoważenie.
- Nie może to być, córko. Naprawić musisz swój błąd i zrozumieć, że ty teraz do męża swego należysz, jemu cię oddaliśmy i nie możesz kalać jego honoru. Stara się on o ciebie, żywi, ubiera, otacza zbytkiem, to ty musisz być mu powolną, jak każda kobieta swemu mężowi – Emma próbowała coś wtrącić, ale ojciec powstrzymał ją gestem ręki - Nie mów nic teraz, nie pogrążaj się w kłamstwie. Zostaniesz w domu, tutaj, przemyślisz wszystko i zobaczysz, że zrozumiesz swój błąd. Bardzo cię kochamy i nie chcemy się ciebie wyrzekać. – To mówiąc Anton poklepał córkę po ramieniu i z ciężkim sercem wszedł do domu. Maria Wasiliewna podeszła do Emmy, która stała z opuszczoną głową i uścisnęła pocieszająco jej dłoń
- Nie płacz, porozmawiam z ojcem, opowiem mu, może uwierzy – tu matka westchnęła ciężko – choć po prawdzie ciężko w to uwierzyć. A ty w międzyczasie ugość tych, którzy cię tu przywieźli, niech tak na postno nie wracają.
Matka weszła do domu za ojcem a Emma podeszła do furtki. Zaprosiła czekających Kozaków do altany a sama poszła do kuchni przygotować poczęstunek dla nich. Prawdę mówiąc nie miała serca do niczego. Nawet na czułe spojrzenie Ezry odpowiedziała obojętnym wzruszeniem ramion. Cała radość z niej uszła. Zupełnie nie takiego przyjęcia spodziewała się w domu. Maksym, jej podły mąż uprzedził ją i nastawił rodziców przeciwko niej. Znalazła się w potrzasku. Miała wprawdzie cichą nadzieję, że uda jej się przekonać rodziców i stworzyć sobie grunt do pozostania w rodzinnym domu. Gdyby nie to z pewnością uległaby prośbom Ezry. Kiedy w skrócie opowiedziała mu o przyjęciu, jakie spotkało ją ze strony rodziców Kozak nie ustawał w namawianiu jej, aby z nim odjechała. Ona jednak tak bardzo nastawiła się na powrót do domu, że nawet nie chciała tego słuchać. Kiedy przybysze posilili się podziękowała im i pożegnała z nimi. Nie chciała przed rodzicami manifestować swego związku z Ezrą i pożegnanie ich było bardzo powściągliwe, ku żalowi Kozaka, który zapowiedział swój rychły przyjazd do niej. Prawdę mówiąc z żalem patrzyła na odjeżdżających i weszła w obejście dopiero, gdy w oddali widziała już tylko niewyraźną chmurę pyłu, wzniecaną kopytami kozackich koni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Efka dnia Czw 10:32, 27 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Mrok




Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:53, 15 Wrz 2012    Temat postu:

Przeczytane. Chyba jest bez błędów. Przynajmniej niczego nie wyłapałem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Efka




Dołączył: 01 Wrz 2012
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: podkarpacie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:49, 25 Wrz 2012    Temat postu:

Witam serdecznie. Wstawiam następny rozdział. Tu to już właściwie tylko obyczaj. Nie wiem, czy czytelnikom będzie to odpowiadało, bo z konieczności akcji tu niewiele, raczej wewnętrzne przeżycia bohaterki i innych powiązanych z nią postaci. Poproszę o opinię, jak mi to wyszło.
Dziękuję z góry i pozdrawiam.



Rozdział IV. Rozczarowanie.

Nawet w najgorszych swoich przewidywaniach Emma nie brała pod uwagę takiego obrotu sprawy. Maksym zaszachował ją ze wszystkich stron. Sprawił, że znalazła się w sytuacji prawie bez wyjścia. Może gdyby umiała przełamać swoją dumę i wyznać wszystko Ezrze ten potrafiłby stworzyć jej jeszcze jedną możliwość do wyboru w kwestii życiowej drogi. Emma jednak, po dziecinnemu honorowa nie mogła wszak do niego o pomoc się zwrócić. Nie mogła, kiedy tak twardo odrzucała prośby Kozaka o pozostanie z nim i tak bardzo pewna była serdecznego przyjęcia w domu. Przyjęcie serdecznym nie było, kochanek odjechał a ona – Emma będzie teraz każdego dnia drżała ze strachu przed odwiedzinami Maksyma, który zapowiedział je teściom przy ostatniej swojej wizycie. Uświadamiając sobie to wszystko po pożegnaniu Ezry szła do swego pokoju ze spuszczoną głową pilnując łez, by nie zaczęły wypływać z jej oczu zanim nie wejdzie do izby. Maria Wasiliewna widząc córkę pogrążoną w smutku, skubiącą koniec warkocza – co zawsze było u Emmy oznaką wielkiego zafrasowania – też poczuła w sercu żal wielki i niepewność słuszności podjętych przez nich – rodziców decyzji. Nie umiała sobie poradzić z tym uczuciem, bo dotąd nie zdarzyło się jeszcze, aby jej dusza sprzeciwiała się temu, co mówił mąż. Zawsze była z nim zgodna i nie próbowała nawet oglądać się na własne odczucia. W takim zresztą duchu była wychowana i całe jej dorosłe życie u boku Antona utrwalało ten sposób myślenia. Tym bardziej teraz dziwiła się swojej postawie sprzeciwu w stosunku do mężowskich postanowień, nie potrafiła jednak zlekceważyć gryzących ją wyrzutów sumienia w stosunku do córki, czy też zapomnieć o tych drażniących umysł opowieściach, które od niej usłyszała. Widząc przez okno smutną Emmę wyszła z kuchni i przy schodach, w holu podeszła do niej i mocno przytuliła. Córka sztywno starała się unikać jej czułości, co Maria Wasiliewna odebrała jako bunt. W istocie Emma nie mogła pozwolić sobie na czułość, czy serdeczność, gdyż była pewna, że wtedy rozryczałaby się i rozkleiła na całego. Wiedziała, że ojciec tego nie lubi i nie chciała go dodatkowo denerwować.
- Emma, córeczko!... – Maria nie miała pojęcia o przemyśleniach córki i jej opór odebrała jako skierowany przeciwko sobie. – Nie bądź zła na mnie…Porozmawiam z ojcem…Zaczekaj, Emma! – Emma jednakże nie mogła już czekać. Pobiegła szybko na pięterko do swego pokoju i ze szlochem rzuciła się na łóżko. Słyszała, jak matka weszła za nią, czuła, że usiadła, bo łóżko obok Emmy ugięło się pod jej ciężarem. Za chwilę poczuła też dotyk delikatnych, pieszczotliwych matczynych dłoni na głowie i na plecach. To dodało jej jeszcze żalu i zaczęła płakać głośniej. Położyła głowę na kolanach Marii Wasiliewny . Ta głaskała miękkie włosy córki i płakała razem z nią.
- Emma, porozmawiam z ojcem, zaraz, nie płacz, on też cię kocha, to może przemyśli sobie…Jak nie chcesz do Maksyma, to nie, zostań tutaj, ojciec na pewno się zgodzi. – Próbowała pocieszyć córkę.
- Mamo, nie mogę wrócić do Maksyma, bo on mnie zabije. Teraz to już na pewno… Na pewno nie podaruje mi, że wam o tym opowiedziałam. Obiecywał mi, że to zrobi. Nie wrócę do niego! Już lepiej pójdę w świat!
- Gdzież byś to szła, córeczko?! Świat może bardziej okrutny od Maksyma. Cóż ty, sama kobieta w tym świecie robić będziesz? Kobieta musi mieć koło siebie mężczyznę, żeby żyć, wiesz przecież o tym.
- Pójdę gdzieś do ludzi, pracować będę.
- Curuś moja! Gdzie do ludzi?! I co ty umiesz?! Służącą będziesz, albo podkuchenną?
Jak ty nawet wodę przypalić potrafisz.
- Mamo, pisać i czytać umiem, francuski znam, książek dużo czytałam, może mnie kto weźmie? A zresztą to niechby i do sprzątania. Wolę schody szorować, niż do Maksyma!
- Och, mój Boże – Maria Wasiliewna zupełnie nie mogła pojąć sposobu rozumowania córki, ale bardzo chciała jej pomóc. Jeszcze chwilę z nią posiedziała, próbując uspokoić, w końcu widząc, że Emma zasnęła udała się od razu do pokoju męża – małego gabinetu, w którym zwykł był spędzać czas na czytaniu książek i trudno dostępnej, z dużym wysiłkiem zdobytej prasy, przywiezionej z Kijowa.
W rozmowie z mężem jednak wiele nie wskórała, bo on znajdował się, można by rzec, na przeciwległym do córki biegunie i dzieliła ich przepaść nie do przebycia: bunt i widoczny strach Emmy, także mężowski honor, ambicja, wielowiekowe ugruntowane przekonania o służebnej, podporządkowanej mężowi roli kobiety w małżeństwie, w końcu prawość jego charakteru niedozwalająca na wyobrażenie sobie nawet, nie mówiąc już o dopuszczeniu do uwierzenia w to, o czym córka opowiadała odnośnie Maksyma. Maria Wasiliewna wyszła więc z mężowskiego gabinetu zdenerwowana, zapłakana i zdecydowana na dłuższy czas odstawić go od swego łoża i przychylności. Miała świadomość, że w ich wieku środek ten może nie być tak skuteczny, jak w dawnych latach, kiedy krew w nich obojgu buzowała jeszcze mocno, nie znała jednakże innych sposobów przekonywania i sięgnęła po ten, który dla niej – kobiety wydawał się najprostszy i najbardziej zgodny z jej nastrojem. Będąc sama kobietą, obdarzoną dużą wrażliwością i wyobraźnią starała się zrozumieć córkę i nawet to staranie nosiło znamiona powodzenia z czasem przeradzając się w zdecydowane popieranie Emmy w jej starciach z ojcem, czy później z mężem.
Anton Wołodymyrowicz także bardzo kochał córkę. Kiedyś była całą jego nadzieją. Dlatego tak trudno mu było pogodzić się teraz z tym zawodem, który mu sprawiła. Tak bardzo zasugerował sobie i utrwalił przekonanie o jej bezsensownym uporze i buncie, że nawet nie próbował poddawać pod rozwagę zasadności sprzeciwów córki. Gdyby próbował choć w części przyznać jej rację musiałby cały swój światopogląd przewrócić do góry nogami. Nie mówiąc już o tym, że wtedy zmuszony by był przyznać się, iż nie miał racji. On – mężczyzna i ojciec, ostateczny przecież autorytet we wszystkich rodzinnych sprawach! Już dużo prościej było przyjąć wersję innego mężczyzny, w tym przypadku zięcia – Maksyma, o niepoczytalności Emmy. To też bolało i wywoływało sprzeciw w jego duszy, jednak perspektywa poddania córki opiece lekarskiej, umieszczenia może w jakimś zakładzie, w ogóle podjęcie jakichkolwiek kroków, niezależnych od ulotnych nastrojów Emmy a narzuconych z góry, to uspokajało umysł Antona. To postanowienie zbudowało mur nieporozumienia nie tylko pomiędzy nim a córką, ale także pomiędzy nim a Marią, ukochaną żoną, która do tych por zawsze się z nim zgadzała a teraz jakby sama uległa obłąkaniu i żądała od niego zmiany zapatrywania na postępek nieposłusznej Emmy. To już doprawdy z trudem mogło się Antonowi pomieścić w głowie. Zaparł się więc i poprzysiągł pozostać przy swoim stanowisku wbrew wszystkiemu.
I tak sytuacja wytworzyła się patowa. Każda z dwóch a nawet trzech stron konfliktu ufortyfikowała się na swojej pozycji nie biorąc pod uwagę najmniejszej nawet zmiany swojego stanowiska. Trwało to dłuższy czas, mijała powoli jesień, zbliżała się zima. Krajobraz zmieniał się odpowiednio, więcej czasu spędzało się teraz w domu, przy kominku. Emma przeważnie przebywała w swoim pokoju czytając książki z bogatej ojcowskiej biblioteki zarówno te pisane w języku ojczystym, jak i francuskim, przygotowując się być może do wymogów przyszłości. Często też w przerwach lektury pomagała matce w kuchni. Maria Wasiliewna była bardzo gospodarną kobietą. Nie miała żadnej służby, ze wszystkim doskonale radziła sobie sama i teraz z radością przyjmowała pomoc Emmy, nie dla odciążenia siebie, lecz raczej dla wspólnego spędzenia czasu i nawiązania z powrotem nadwerężonych między nimi więzi. Dla Emmy były to piękne chwile, przypominające jej beztroski czas spędzany w rodzinnym domu przed jej nieszczęsnym małżeństwem .


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Efka dnia Czw 10:37, 27 Wrz 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Mrok




Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:23, 25 Wrz 2012    Temat postu:

Moje zdanie na temat Twojej pracy pozostaje niezmienne :) Poniżej poprawki.

Cytat:
Emma jednak, po dziecinnemu honorowa nie mogła wszak do niego o pomoc się zwrócić, kiedy tak twardo odrzucała prośby Kozaka o pozostanie z nim i tak bardzo pewna była serdecznego przyjęcia w domu.


Rozdzieliłbym to zdanie na dwa lub troszkę zmodyfikował. Musiałem je kilka razy przeczytać żeby zajarzyć o co chodzi.

Cytat:
Emmy, także mężowski honor, ambicja, wielowiekowe ugruntowane przekonania o służebnej, podporządkowanej mężowi roli kobiety w małżeństwie, w końcu prawość jego charakteru nie dozwalająca...


Piszemy razem.

Cytat:
Do dodało jej jeszcze żalu i zaczęła płakać głośniej.


To dodało jej jeszcze żalu i zaczęła płakać głośniej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Efka




Dołączył: 01 Wrz 2012
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: podkarpacie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:09, 02 Paź 2012    Temat postu:

Bardzo dziękuję za ocenę . Wstawiam więc następny fragment i polecam się uwadze.
Pozdrawiam serdecznie.


Rozdział V. Maksym. Kolejna ucieczka Emmy.

Ta względna sielanka trwała tylko do końca listopada. Jakoś tak na początku grudnia koszmar powrócił i przybrał postać jej męża Maksyma, który zjawił się zgodnie z zapowiedzią w domu jej rodziców w podkijowskim Koziniu. Emma akurat była w tym czasie z matką w kuchni i dojrzała Maksyma przez okno, kiedy już dochodził do schodów, prowadzących do domu. W tym momencie upuściła trzymane w ręku sztućce, które miała właśnie powycierać przed obiadem, już prawie gotowym, rozsiewającym po całym domu wspaniałe zapachy. Noże, widelce i łyżki upadły z brzękiem na stół, przy którym Emma stała i ściągnęły na nią uwagę matki. Maria Wasiliewna spojrzała zdziwiona i ujrzała, jak córka zamarła w bezruchu i wpatruje się w jakiś widok za oknem. Ze swego miejsca przy kuchennej płycie matka nie mogła dojrzeć tego, co było na zewnątrz tym bardziej, że para z garnków osiadła na szybach i utrudniała widoczność. Dojrzała tylko pobladłą, jak papier twarz córki i jej trzęsące się dłonie, oparte na stole.
- Co tam, Emma, co ci to?
- Matko, Maksym! – Przerażenie w głosie Emmy zaalarmowało Marię.
- Nie bój się, dziecko, daj spokój – widziała, jak córka po omacku prawie nie patrząc ujmuje w dłoń ostry, kuchenny nóż, który leżał obok stołowych sztućców przed nią. Matka szybko podeszła do Emmy i odebrała jej ten nóż.
- Mamo, co teraz będzie? – szeptała pobielałymi z przejęcia wargami córka. – Ja stąd idę. Idę do siebie – Mimo, iż matka próbowała ją pocieszyć i uspokoić Emma wypadła z kuchni i szybko wbiegła po schodach, by po chwili znaleźć się w swoim pokoju. Uczyniła to w ostatniej dosłownie chwili, gdyż w momencie, gdy drzwi jej pokoju zamknęły się za nią Anton Wołodymyrowicz już prosił gościa do domu. Emma przekręciła w drzwiach duży klucz i na moment poczuła się bezpieczniej. Sama nie wiedząc po co wyciągnęła z kąta swój kuferek i zapakowała doń kilka codziennych sukienek, pończochy, bieliznę, drobiazgi takie jak grzebień, czy zapinki a także gruby kajet, pełniący rolę pamiętnika, który zaczęła spisywać od czasu powrotu do rodziców. Opisała w nim swoje życie z mężem, wyzwolenie z tej katorgi, jak też miłość i związek z Ezrą. Nie zabrakło w pamiętniku też gorzkich wyznań i refleksji, opisujących jej obecną sytuację i relacje z rodzicami. Dorzuciła do kuferka kilka zastruganych ołówków sama dziwiąc się sobie, że takimi głupstwami zawraca sobie głowę w obliczu naprawdę poważnego zagrożenia. Głupstwa jednak tak Emmie, jak i każdemu innemu człowiekowi pozwalały zachować równowagę ducha i nie dawały jej pogrążyć się całkowicie w uczuciu beznadziei i rozpaczy. Czuła, że musi robić „coś”. Coś, przy czym mogłaby zająć przynajmniej ręce, jeśli nie umysł. Denerwowała się, bo zamknięta tu, w pokoju zupełnie nie wiedziała, co dzieje się tam na dole i nie umiała przygotować się na nic, co mogłoby ją jeszcze czekać. W zdenerwowaniu przygotowała sobie cieplejsze ubranie wierzchnie, gdyż pora była już późnojesienna. Nie miała żadnego planu, działała spontanicznie i instynktownie. Wkrótce okazało się, że jakże słusznie! Z dołu dobiegło ją wołanie ojca, który nakazywał jej zejście do salonu. Emma trzęsąc się cała przekręciła klucz i powoli wyszła ze swego pokoju. Nogi tak mocno jej drżały, że ledwie pokonała dwie kondygnacje schodów. Blada jak ściana wkroczyła do salonu. Właściwie nie wkroczyła a wsunęła się nieśmiało, starając się w ogóle nie patrzeć na gościa. Omijała jego postać wzrokiem bardzo starannie i gdy w końcu zatrzymała się przed ojcem wzrok wbity miała w kominek, na którym wesoło, beztrosko buzował ogień. Ten swojski obrazek tak bardzo odbiegał od jej nastroju, że Emma całą mocą wstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Kilka razy odetchnęła głęboko. Jej mąż – Maksym podszedł do niej i odezwał się – swoim sposobem butnie i zdecydowanie:
- Dzień dobry, kochanie. No, nareszcieśmy się zeszli. Najwyższy to czas, bo ja już bardzo za tobą stęskniony jestem. Żoneczko moja miła, przytuliłbym cię, tak jak zawsze… - Próbował ująć dłoń Emmy ta jednak wciąż wyszarpywała mu rękę, na początku oględnie, niezbyt gwałtownie, pod koniec zaś widząc, że subtelnością nic z nim nie osiągnie po prostu wyrwała się z obłapiających ją objęć męża i schowała za matką, szepcąc:
- Nie! Niech on mnie nie dotyka! - Dotyk dłoni Maksyma wywoływał w niej strach i wstręt okropny. Przybysz nie usiłował dostać się do niej, ukrytej za matką. Zwrócił natomiast swoje bezradne spojrzenie na teścia.
- Widzisz więc, drogi teściu, że naszej Emmie prawdziwie doktora potrzeba. – Na te słowa Emma straciła całkiem panowanie nad sobą: Wybiegła zza matki i stanęła obok ojca:
- Mnie potrzeba?! Ty potworze! Ty zboczeńcu! Przyznaj komu doktora trzeba! Kto nie może inaczej z kobietą, jak przy biciu?! Ty świętoszku przeklęty! Tatusiu, nie słuchaj go! Zapytaj tylko, po cóż mu w sypialni hak pod sufitem! Zapytaj go o to! Ciekawe, co odpowie! Powiedz mojemu ojcu! No, powiedz, mężu! – Emma krzyczała, płakała, tupała, była w stanie skrajnego wzburzenia. Ojciec martwił się jej stanem, podobnym do obłędu, jak to sugerował Maksym, zainteresował się jednak jej słowami. Nie zważając na zięcia, który czynił do niego porozumiewawcze gesty, komentujące zachowanie Emmy, zapytał go:
- Po cóż ci, Maksymie ów hak rzeczony? Prawda to, że takowy posiadasz?
Zdumiony ujrzał wówczas, jak zięć nagle stracił rezon i zaczerwieniony bełkocząc próbował coś wyjaśniać:
- Nie będę się tłumaczył! – postawił się na wstępie – Hak, to na oświetlenie jest przygotowany, nowe, co mam założyć… - wymyślił naprędce.
Emma nie dała jednak ojcu obyć się z tym łgarstwem. Zripostowała od razu:
- Akurat! Na oświetlenie! Nie na środku, tylko z boku, przy łożu! Nie kłam wężu fałszywy i przyznaj się, po co ci! Jak nie, to ja im powiem! I wszystkim powiem! Doktorom też! Wtedy się pokaże kto potrzebuje leczenia! Tato! Nie słuchaj go! – Z tymi słowami Emma padła matce w ramiona. Nie miała już siły krzyczeć i tłumaczyć, nie mogła już patrzeć na Maksyma. Kochany jej ojciec, chcąc sytuację załagodzić powiedział pojednawczo:
- Emma, córeczko, uspokój się, poczekaj do jutra, nockę z mężem spędzisz, może się pogodzicie. A jutro wrócisz do niego, spokojnie. Wiem ja, że z wielkiego gniewu wielka miłość się rodzi. Pogódźże się z Maksymem, niech ja wreszcie wnuków od was doczekam, córuś! – Anton przekonany, że postępuje w zupełnie dobrej wierze ujął dłonie Emmy i Maksyma i niby ksiądz w kościele próbował je złączyć. Emma na to zerwała się, jak oparzona. Wyrwała rękę z uchwytu Maksyma i wycierając ją o spódnicę, jakby skalana była najgorszym brudem wyrzuciła z siebie:
- Nie! Nigdy! Nie będę z nim! Nie wrócę do niego! Nikt mnie nie zmusi! Już wolałabym nie żyć!
Rzuciła się ojcu do kolan:
-Ojcze, nie pozwól mu, żeby mnie zabrał, nie zmuszaj mnie do niego! Błagam cię tatusiu! – Emma płakała żałośnie, aż Antonowi serce się krajało. Ze zdumienia nawet nie próbował jej zatrzymywać, gdy okrążywszy Maksyma szerokim łukiem z salonu pobiegła na górę. Za chwilę dało się słyszeć głośne trzaśnięcie drzwi do jej pokoju. Anton Wołodymyrowicz popatrzył zmieszany, niepewny siebie na żonę. Nic mu ona jednak nie mogła pomóc. Jej mina zdawała się przemawiać do niego:
- A nie mówiłam? – Anton czuł, że coś w tym wszystkim jest niejasnego, coś, co nie pozwala mu zwyczajnie, w spokoju ducha pozostać przy dawnym osądzie sytuacji. Konfrontacja Emmy i Maksyma w oczach Antona wypadła korzystniej dla córki mimo, iż straciła ona całkiem opanowanie. Jej protest był tak szczery i naturalny, że ojciec nie mógł pozostać nań obojętnym.
Usiadł w fotelu, nalał do lampek koniaku sobie i Maksymowi, po czym bez słowa zagłębił się w rozmyślaniach.
Emma w swoim pokoju biegała od okna do drzwi, ścisnąwszy głowę dłońmi szukała wyjścia z sytuacji. Nie mogła znaleźć żadnego rozwiązania, które w sposób w miarę spokojny mogłoby rozwikłać problem. Bała się Maksyma nawet tu, w rodzinnym domu. Była pewna, że nikt, nawet ojciec nie jest w stanie obronić jej przed nim, jeśli ten zechce zabrać swoją prawowitą małżonkę do domu. A że zechce to na pewno! Z pewnością zechce ją uciszyć, odciąć od ludzkiego posłuchu, by nie miała możliwości komukolwiek wyznać strasznej prawdy. Skoro już przekonał się, że jego groźby nie poskutkowały i Emmie udało się uciec, przy czym nie trzymała języka za zębami, to teraz we własnym interesie, w trosce o swoje bezpieczeństwo musi uciszyć ją na zawsze, nieodwołalnie. Sposoby na to na pewno ma już dokładnie obmyślane. Emma była pewna, że dla niej będzie to długie i bolesne umieranie. W desperacji otworzyła okno. Skok z pierwszego piętra nie wchodził w rachubę. Było za wysoko i mogła co najwyżej połamać sobie nogi. W przebłysku natchnienia jednak wychyliła się bardziej i dojrzała rzecz najcudowniejszą na świecie. Że też nigdy wcześniej tego nie zauważyła! To znaczy zauważyła, wiedziała o tym, jednak nie kojarzyła zastosowania. Po całej ścianie od ziemi do dachu a nawet na dach, tak do jego połowy mocno przyczepione już od wielu lat do muru, a co najważniejsze, do dachowej rynny pięło się dzikie wino. Ono niby cud jakiś objawiło się zrozpaczonym oczom Emmy. Sięgnęła ręką, złapała dłonią chłodne, dające nadzieję pędy, próbowała lekko szarpnąć – trzymały się mocno, nie zsuwały z dachu, niektóre listki tylko oderwały się i zostały w jej dłoniach. Pod ciężarem człowieka wprawdzie pędy prawdopodobnie puszczą, ale może nie od razu, tylko stopniowo złagodzą upadek? Emma nie zastanawiała się dłużej, nie miała już czasu. Zdecydowanie zamknęła kuferek, wyrzuciła go przez okno i w ślad za nim wysunęła się na parapet. Przygotowywała sobie w myśli wszystkie poczynania, żeby sprawnie zrobić to, co zamierzała. Sprawnie i, co najważniejsze, bezpiecznie. Trzymając się okna oparła stopę na oczku z pędów wina, które utworzyła sobie czubkiem buta. Roślina utrzymała jej ciężar. Złapała powój dłońmi. Trzymała się! Nie było tego, czego się obawiała: szybkiego zsuwania po rwących się pędach, które prawdopodobnie zakończyłoby się przykrym upadkiem pod ścianą domu. Skoncentrowała się więc na poszukiwaniu podparcia dla nóg i zręcznym przekładaniu dłoni chwytających pędy coraz niżej. W końcu, kiedy już niewiele dzieliło ją od podłoża zgrabnie zeskoczyła i łapiąc swój kuferek zaraz dała nura w krzaki porzeczek, rosnących tuż przy drewnianym płocie, oddzielającym ich posesję od ogrodu sąsiadki. Przykucnęła w tych krzewach, osłonięta od widoku kogoś, kto wyszedłby właśnie z domu. Jednak z okna jej pokoju nadal można ją było zobaczyć. Emma kuliła się w krzakach przerażona myślą, że ojciec w każdej chwili ją dojrzy, jeśli zechce przyjść do niej na górę. Drzwi jej pokoju wprawdzie zamknęła na klucz, ale to dla silnego mężczyzny żadna przeszkoda. Nie miała jednak żadnego planu. Chciała wydostać się z domu, wydostała się więc, ale nie zadbała o jakiekolwiek następne poczynania. Nie mogła teraz wydostać się na trakt, bo stałaby się łatwym łupem dla Maksyma, czy jego pachołków, pozostających przy powozie przed bramą. Mogłaby przeczekać w ogrodzie, tylko musiała poszukać jakiego lepiej ukrytego miejsca. Kiedy tak się rozglądała wokół, wychylając zza krzaków usłyszała gdzieś z niedaleka szept:
- Psst! Psst! – Emma rozejrzała się. Dźwięk pochodził zza płotu. Uniosła się lekko, lekceważąc ostrożność. Stanęła oko w oko z wysoką, młodą kobietą, dziewczyną raczej, na oko młodszą od niej, czarnowłosą, czarnooką, dobrze zbudowaną. Uśmiechała się do Emmy i szeptała:
- Uciekasz?! Biegnij do końca płotu, tam trzy sztachety ruchome, pomogę ci przeleźć! Szybko! – Emmie nie trzeba było powtarzać. Z kuferkiem obijającym jej się o nogi biegła we wskazanym kierunku, równo z brunetką. Przy końcu ogrodzenia zatrzymały się. Brunetka sprawnie uniosła w górę trzy ostatnie sztachety, trzymające się tylko na górnych gwoździach i Emma sprytnie prześliznęła się na drugą stronę razem ze swoim kuferkiem. Sąsiadka złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą. Zniknęły obie za rogiem domu sąsiadów, na jego tyłach dokładnie w momencie, kiedy dało się słyszeć wołanie Antona Wołodymyrowicza z okna pokoju Emmy:
- Emma! Emma!
Wołana z wrażenia osunęła się na kolana. Ogarnęła ją słabość, żal okrutny, zaczęła płakać. Brunetka uklękła obok i objęła ją za ramiona. Pocieszała, uspokajała i mówiła:
- Nie płacz już. Chodź, do środka, żeby ktoś cię nie dojrzał, chodź, ukryję cię na noc! No, chodź! Ruszże się! – ujęła dłoń Emmy i pociągnęła ją do drzwi, znajdujących się z tyłu domu, poniżej poziomu gruntu, do których prowadziło kilka kamiennych schodków. Jakoż zeszły i weszły do środka, kiedy Anton i Maria rozpoczęli poszukiwanie córki w ogrodzie. Emma wyraźnie słyszała nawoływanie rodziców, wyczuwała w ich głosach ton strachu i być może uległaby emocjom i pokazała się im, lecz w pewnym momencie dołączyło się do tych głosów wołanie Maksyma i wtedy skuliła się w sobie i pozostała milcząca.
- Przed kim uciekałaś? Przed tym, co przyjechał, tak? Kto zacz? – Brunetka wydawała się rezolutna. Emma ze zrezygnowanym uśmiechem potaknęła głową.
- Jesteś Emma? – zapytała czarnulka – Ja jestem Olga. Służę tu u babci Zacharukowej. Już pięć lat u niej jestem. To dobra kobieta. Widziałam cię nieraz kiedyś też, jeszcze jak panną byłaś.
- Tak, nazywam się Emma – objęła Olgę za szyję i ucałowała w policzek – Dziękuję ci bardzo, że mi pomogłaś. Musiałam uciekać. Ten co przyjechał to mój mąż. Przed nim uciekałam.
Olga patrzyła niedowierzająco.
- Przed mężem?! A czemuż to? - Emma nie umiała odpowiedzieć w jednym zdaniu. Usiadła więc wygodnie na wąskiej ławie stojącej pod ścianą pomieszczenia, w którym się schroniły, będącego jakby letnią kuchnią i kantorkiem dla służby. Był tam duży stół ze stołkami wokół, ta ława pod ścianą, na której siedziały. W rogu pomieszczenia porządna, kaflowa kuchnia z dużym, wygodnym zapieckiem, na którym leżał wygodny siennik i czarna, barania skóra. W kuchni pewnie było palone, bo biło jeszcze od niej ciepło. Emma siedząc wygodnie, uspokojona już, bo bezpieczna zreferowała coraz bardziej podekscytowanej w miarę opowiadania Oldze swoją historię. Pod koniec historii jakiś cień mignął w okienku pod samym sufitem pomieszczenia. Emma zerwała się przerażona. Olga jednak powstrzymała ją uspokajającym ruchem ręki. Jednocześnie dał się słyszeć miękki, męski głos:
- Pochwalony! – Do pomieszczenia wszedł, a właściwie ledwie się wcisnął z powodu swego wyjątkowego wzrostu młody mężczyzna – blondyn o ładnej gębie nawet, jak oceniła Emma, długich do ramion, koloru dojrzałej pszenicy włosach, niebieskich oczach, szerokich barach, mocnych, dużych rękach, silnych, umięśnionych nogach i wąskich biodrach. Emma, oczytana w starożytnej literaturze pomyślała tylko: gladiator. Istotnie przybysz z wyglądu mógł za takiego uchodzić. Olga jednak sprowadziła Emmę na ziemię:
- Nie bój się, to Roman, parobek od mojej pani, nie ukrzywdzi cię, nie bój się.
- Roman – zwróciła się do blondyna, który zamarł słuchając jej w pozie pełnej szacunku. – Nie strasz mi sąsiadki. To Emma, musiała uciekać z domu a my musim jej pomóc. Tylko pamiętaj! Nikomu ani mru, mru!
Roman wchłonął każde słowo Olgi i ukłonił się grzecznie Emmie. Widząc, że ona nie wyciąga do niego dłoni nie próbował szarpać jej ręki a tylko z daleka skinął jej głową, wykazując tym niezwykłe u prostego chłopa obycie.
- Chodź, dam ci nalewki, zjesz, boś dziś uharowany od rana. – Olga nalała z garnka na płycie kuchennej pachnącej nalewki do miski, dołożyła łyżkę i postawiła przed Romanem. Zreflektowała się też :
- Emma, siadaj też, zjesz. To prosta potrawa, ty pewnie lepsze jadasz, ale na noc lepiej nie iść spać na głodno. Siadaj! – energicznie zadysponowała czarnulka i przed Emmą już także stała pachnąca, pełna miska. Głód odezwał się, jak na zawołanie i po chwili oboje z Romanem delektowali się swojską, smaczną potrawą.
Noc Emma spędziła spokojnie i bezpiecznie w izdebce w suterenie. Śniła o swoim Kozaku, o bezpiecznej chacie w lesie, w sennych rojeniach widziała też Anisiję i zapatrzonego w nią Prokopa. Ranek przywitał ją smutkiem i tęsknotą za Ezrą i jego miłością. Przywitał ją też złym samopoczuciem. Kiedy tylko obudziła się i usiadła na przypiecku spuszczając nogi w dół wzdłuż ciepłych jeszcze kafli kuchni poczuła nagłe mdłości i torsje. Ledwie zdążyła dobiec do stojącego w kącie wiadra na odpadki. Wymiotowała długo i męcząco. Torsje szarpały jej wnętrzności właściwie bez powodu – nie miała pojęcia, czym mogła się zatruć. Na ten czas jej niedyspozycji zjawiła się w izdebce Olga. Zaniepokoiła się stanem Emmy nie mniej, niż ona sama. Podała jej za chwilę miskę z zimną, czystą wodą do umycia twarzy i ręcznik z płótna lnianego, sztywny i szorstki. Po koniecznych ablucjach Emma opadła bezsilnie na swoje legowisko. Leżała słaba, bardzo blada, oddychając z trudem. Zauważyła, że silniejsze zapachy jakby wzmagały jej mdłości.
- Co ci to? Boli cię brzuch? – pytała rzeczowo Olga.
- Nie nic mnie nie boli, tylko mdli. Nic takiego wczoraj nie jadłam, co mogłoby mi zaszkodzić – skarżyła się Emma.
- To może to nie od brzucha – zagadkowo podsunęła Olga.
- A od czego? – Emma prezentowała całkowitą niewiedzę. Zawsze była okazem zdrowia, nie cierpiała na dolegliwości trawienne, ani też na żadne inne, oprócz zwykłych, kobiecych comiesięcznych przypadłości. W momencie błysnęło jej skojarzenie, które również Oldze przyszło na myśl.
- A od miłowania! – powiedziała z uśmiechem, po czym dodała:
- A kiedyś ostatnio miała te swoje dni? Nie opóźniają ci się? – pytała już bardzo rzeczowo.
Emma gorączkowo liczyła w myślach. Tak! Już tydzień temu przecież powinna cierpieć na swoją zwykłą kobiecą dolegliwość! A tu nic, ani śladu!
- Tak, już tydzień. – odpowiedziała ze spuszczoną głową, zsuwając się z zapiecka. Kiedy stanęła przed Olgą ta objęła ją ramionami i przytuliła. Łagodnym, spokojnym głosem tłumaczyła Emmie, jak małemu dziecku:
- Kochana, to ty pewnie brzemienną jesteś. Tak to się zwykle z początku pokazuje: brak tych dni i wymioty. Dziecinę będziesz miała. A wiesz to z kim? Kto ojcem dziecka? Bo chyba nie twój mąż?!
- O, Boże! Nie, nie Maksym, na szczęście. To Ezra, mój Ezra. To jego dziecko. Olga! Będę miała maleństwo! – Emma objęła dziewczynę za szyję i ze szczęścia płakała jej w ramię. Olga sama poczuła się wzruszona. Przemawiała łagodnie:
- To widzę, że ty pragniesz tego dziecka. Dobrze, choć gdybyś nie chciała, to wiesz, że są sposoby. Ja jestem jak najdalej od tego, bo myślę sobie, że jak Bóg dał, to każde dziecię ma prawo się urodzić. Babcia Zacharukowa powiada: „Da Bóg dziecię, da i na dziecię”. Jakoś to będzie.
Emma słuchała jej słów i czuła, jak tęsknota za Ezrą, ojcem jej dzieciny tak mocno targa jej wnętrzem, że z piersi wydobyło jej się gwałtowne łkanie, uciszane i uspokajane przez wierną, wrażliwą przyjaciółkę. Głaskała ona płaczącą po ramionach i plecach.
- Nie płacz, będzie dobrze. Wrócisz do domu, matka ci pomoże, ojciec przebaczy, Ezra wróci, będzie dobrze. Nie płacz!
Ta wizja była dla Emmy piękna. Wiedziała ona jednak, że niemożliwa do spełnienia.
- Nie, Olgo. Nie wrócę ja do domu, bo tam znajdzie mnie Maksym. Matka może nie, bo ona moją stronę trzyma, ale ojciec zaraz wepchnie mnie jemu w ręce. Tym bardziej teraz, jakżem brzemienna. Maksym będzie się cieszył, bo dosięgnie i mnie i moje dziecko. Nie, nie oddam dzieciny na pastwę jego łotrostwa! Wolę już całkiem z domu pójść.
- To gdzie pójdziesz? W takim stanie?
- Stanu jeszcze nie widać i może jakiś czas nie będzie. Pójdę do ciotki Kławdii, do Kijowa. Ona mnie zawsze lubiła, może mi wsparcie da. A jak nie, to jakieś zajęcie znajdę. Gdzieś może dobrzy ludzie się znajdą…
- A wiesz, że do tej ciotki to dobra myśl jest? Jak poczciwa to wsparcie ci da. Choćby mieszkanie, jakiś kąt, żebyś tułać się nie musiała. Gdybym porozmawiała z babcią Zacharukową, to też na pewno pozwoliłaby ci tu zostać, ale tu za blisko rodziców i Maksym niebezpieczny, a w Kijowie to cię nie odnajdzie.
- Nie, Olgo, tu nie, dziękuję ci, ale muszę jak najdalej od Maksyma. Pójdę do ciotki.
Decyzja Emmy była ostateczna. Zaplanowała wyruszyć do miasta nazajutrz. Z pomocą Olgi przygotowała się do podróży. Odświeżyła ubrania, zaopatrzyła się w niezbędne do początkowego przetrwania akcesoria, jak podstawowe środki spożywcze, czy higieniczne. Po południu odważyła się zajrzeć do rodzinnego domu. Nagle zapragnęła pożegnać się z matką. Choć na myśl o rodzicach odczuwała w sercu żal niezmierny, to jednak, jak każda młoda kobieta instynktownie garnęła się do matki, tej najwierniejszej przyjaciółki i powierniczki w trudnych życiowych zawirowaniach. Ojca Emma starała się unikać, bo z jego strony wyczuwała tylko sprzeciw i potępienie w stosunku do swojej osoby, ale matka, to zupełnie coś innego. Wśliznęła się do ogrodu, następnie do domu, gdy zauważyła, że matka urzęduje w kuchni. Uważając, by nie nadepnąć na skrzypiącą deskę werandy przed drzwiami bezszelestnie otworzyła drzwi i na palcach weszła do kuchni. Stanęła w drzwiach i oparła się o futrynę.
- Mamo… - powiedziała cichutko.
Maria Wasiliewna, nie spodziewając się nikogo drgnęła i upuściła na podłogę trzymaną w dłoni ścierkę do naczyń. Rozpoznała głos i radość wypełniła jej serce. Jakże się o córkę bała! Odwróciła się nagle, otworzyła ramiona:
- Mamo! – Emma rzuciła się w nie z radością. Tuliły się do siebie, kręcąc w kółko i płacząc ze szczęścia. - Gdzieżeś była, córeczko?! Martwiłam się. Ojciec też.
- Tu byłam, w pobliżu, u przyjaciółki. A teraz przyszłam się pożegnać.
- Pożegnać?! Czemuż to?! Dokąd się udasz? Wróć do domu, ojciec zrozumiał swój błąd, tłumaczyłam mu. Wydaje się wierzyć ci. Z Maksymem i rozmawiać nie chciał po twoim zniknięciu, choć tamten zapowiadał swój przyjazd. Ojciec wcale go nie zachęcał i nawet o nim gadać nie chce.
- No, właśnie! Zapowiadał przyjazd i na pewno przyjedzie. On nie podaruje, musi dać mi nauczkę. I zabierze mnie od was, choćby siłą. Nie znacie go, nie wiecie, co z niego za człowiek! Człowiek?! Nie wiem nawet, czy zasługuje, by go tak zwać. Nie, matko, nie mogę ja tu pozostać. Poza tym – tu Emma spuściła głowę i jak zwykle w zdenerwowaniu zaczęła skubać koniec swego rudego warkocza – mamo, jestem brzemienna.
Maria Wasiliewna złapała się dłonią za usta
- Och, cóż ty mówisz?! Emma! Prawda to?! A z kim? Nie z Maksymem przecież!
- Nie, mamo, na szczęście nie. Widzisz, że nie mogę tu zostać, bo ojciec tego nie zniesie. Pójdę do miasta.
- Gdzie pójdziesz? Do Kławdii?
- Tak, pójdę do ciotki, może mnie wesprze.
- Kławdia ci pomoże, z pewnością. Ona dobra jest kobieta, choć z ojcem zawsze się ścierają, ale to jak to w rodzeństwie. Ciotka zawsze cię lubiła, pomoże, na pewno, choćby na złość ojcu – Maria Wasiliewna zachichotała szatańsko. – A gdyby nie, to pamiętaj, nie tułaj się wśród obcych tylko wracaj. Ojciec ustąpi, a Maksymowi wydrapię oczy, jak się tu pokaże – Emma widziała błyski gniewu w matczynych źrenicach i dziwiła się – takiej rodzicielki jeszcze nie poznała, Maria Wasiliewna była jak tygrysica, broniąca swoich kociąt. Znów padły sobie w ramiona.
- Mamo, wezmę sobie jeszcze parę swoich rzeczy – Emma skierowała się do swego pokoju.
- Poczekaj, córeczko – Maria zatrzymała ją w progu. Sięgnęła dłonią do szuflady kredensu i spod papieru wyścielonego pod sztućcami wydobyła garść złotych monet, które wcisnęła w dłoń córki.
- Masz, to na początek, żebyś nie głodowała – przytuliła córkę do piersi, po czym delikatnie dotknęła dłonią jej płaskiego jeszcze brzuszka i z czułością powiedziała:
- A dbaj o maleństwo, bo ja bardzo chcę mieć wnuczę.
Emma ucieszona ucałowała matkę w oba policzki i pobiegła do siebie. Matka wychyliła się za nią i cicho tak, że córka na pewno nie mogła już jej usłyszeć upomniała ją, jak to matka:
- Powoli, byś nie upadła, uważaj na dziecko! – uśmiechnęła się na koniec do swoich myśli i zaraz uklękła w kuchni przed obrazem Matki Boskiej Karmiącej wiszącym nad kuchennym stołem i modliła się o opiekę nad córką, o opamiętanie dla męża i nawrócenie tego łotra, który był jej zięciem.
Emma zabrała ze swego pokoju różne, niezbędne młodej kobiecie drobiazgi: grzebienie,wsuwki do włosów, zapinki, klamry, wstążki, też zapasową bieliznę, podwiązki, pantofle. Nie miała pojęcia, co jeszcze może jej być potrzebne a nie chciała dźwigać dużo rzeczy.
Kiedy z tobołkiem zeszła na dół zaszła jeszcze do kuchni, do matki.
-- Idę, mamo.
- Niechże Bóg cię prowadzi, dziecko moje. A z ojcem się pożegnaj!
- Nie wiem… - Emma stała niezdecydowana – Tata pewnie nie zechce ze mną rozmawiać…
- Nie wiem ja na pewno, ale zdaje mi się, że zechce. Idź, Emma.
Córka niepewnie uchyliła drzwi gabinetu ojca. Siedział jak zwykle w swoim fotelu pod oknem i czytał gazetę. Na dźwięk otwieranych drzwi przerwał czytanie i mało przytomnie spojrzał w ich kierunku.
- Co tam? – zapytał, zanim zarejestrował, kto go niepokoi
- Tato, to ja. Przyszłam się pożegnać.
Anton Wołodymyrowicz spojrzał na córkę znad okularów i odezwał się ze zdziwieniem:
- Pożegnać? Myślałem, że przywitać, że wróciłaś – W tonie głosu Antona wyraźnie zabrzmiał zawód, z czego on wcale nie był widać zadowolony, bo dodał, jakby lekceważąco:
- Jak tam sobie chcesz zresztą. – Po chwili podjął jednak rozmowę, gdy ujrzał, jak córka powoli odwraca się do wyjścia:
- A gdzież to teraz się wybierasz? Mam nadzieję, że nie na hulanki z Kozakami.
- Ojcze, nie zasługuję na takie twoje słowa – Emma nie chciała kłócić się z ojcem, ale musiała zaprotestować, gdyż wiedziała, skąd biorą się jego podejrzenia. Czuła w tym udział Maksyma.
- No, jak to nie zasługujesz? A nie prowadzałaś się z tym Kozakiem – jakże mu było? Ezra – zdaje się?
- Maksym ci, ojcze, mówił? A nie powiedział, że Ezra mnie z bagna wyciągnął i z jego zboczonych łap? Czemu, ojcze, nie chcesz mi uwierzyć? Tylko temu parszywcowi wierzysz!
- Bo to, co ty mi tu opowiadasz, to w ogóle do uwierzenia się nie nadaje. Żaden człowiek, żaden mężczyzna by tak nie mógł postępować! Matka coś mi opowiadała, ale to się nie mieści w pojęciu! I to ty, moja córka takie bzdury mi tu wmawiasz!
- Ojcze, człowiek, czy mężczyzna by tego nie robił. Ale Maksym to nie człowiek jest, ani prawdziwy mężczyzna. To podlec, swołocz i odszczepieniec! Potwór w ludzkiej skórze. Mógłbyś się dużo o nim nasłuchać w jego dworze, od jego sług, którzy wiele tam widzieli. Ale ty nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że się pomyliłeś, nie chcesz tego przyznać nie tylko przed kimkolwiek, ale nawet przed sobą. Ty, mój ojciec?! Też czego innego się spodziewałam! – Emma uniosła się bardzo. Widziała, że ojcu coraz mniej to się podoba, dlatego mówiła coraz szybciej, świadoma tego, że ojciec zaraz ją uciszy. Anton Wołodymyrowicz właśnie wstał i z góry popatrzył na córkę:
- Moja droga, zamilcz! Tak nie będziesz do mnie mówiła! Nie pozwolę sobie na to!
- No i widzisz, ojcze, już mi zamykasz usta! Zawsze, jak nie masz argumentów tak robisz.
- Zamilcz, Emmo! – ojciec podniósł głos. Córka spuściła potulnie głowę i bez słowa wyszła z pokoju cicho zamykając drzwi za sobą. Dopiero w holu pozwoliła, by łzy wydostały jej się spod powiek. Można powiedzieć, że spodziewała się tego. Kochała ojca bardzo, ale ich dyskusje na tematy sporne zawsze się tak kończyły. Ojciec nigdy nie chciał ustąpić ani troszeczkę. Ona sama nie upierałaby się zaś tak w żadnej innej sprawie. Tu jednakże szło o jej życie i zdrowie, dlatego instynkt nie dopuszczał do obrania innej drogi, niż ta, na którą wstąpiła: jak najdalej od Maksyma!
Anton Wołodymyrowicz zaś został sam ze swoją pretensją i złością. Przez moment żałował, że tak kategorycznie uciął wypowiedź córki. Sam sobie uniemożliwił sprawienie jej reprymendy. Emma wyszła i zostawiła go w stanie wzburzenia, którego nie miał jak wyładować. Może gdyby zechciała posłuchać jego argumentów, to jakoś by doszli do porozumienia. Ale nie może tak przecież być, żeby on, ojciec rodziny ugiął się przed tłumaczeniem takiej smarkuli, która postępowała lekko i nawet nie zamierzała przyjąć jego nagany. Nie mógł przecież przyznać racji córce! To by było coś niesłychanego! Poza tym nigdy nie zmieniał zdania. Zawsze był niewzruszony, jak skała. Stąd brała się jego siła i pozycja w domu. Tylko po co mu ta siła i pozycja?! Dla kogóż?! Emmy, która miałaby brać z tego wzór już w domu nie ma a Maria? Wydaje się, że ona już coraz mniej jest wrażliwa na jego puszenie się, na jego męską przewagę! Już nawet ze swojej sypialni go wyrugowała… Na co to przyszło? – biadolił sobie w duchu Anton Wołodymyrowicz i z wielkim żalem wrócił do przerwanej lektury i ulubionej fajki, która dymiła na stoliku pod oknem.
Emma przed wyjściem zajrzała jeszcze do kuchni, do matki. Maria Wasiliewna siedziała przy kuchennym stole i chyba się modliła, bo dłonie miała splecione a usta poruszały się niemo. Na widok córki wstała, żegnając się trzykrotnie.
- I cóż? Słyszałam, że głośno mówiliście. Ojciec jak zawsze?
- Tak, mamo. Idę ja. Zostańcie z Bogiem.
- Emma, a ten twój, wiesz, ojciec dziecka, wie o nim?
- Nie, mamo, nie wie. Nie widziałam go.
- Trzeba go jakoś zawiadomić, córeczko. Powinien wiedzieć i zaopiekować się tobą.
- Nie będę go szukała. Jak się zainteresuje, to się dowie. A jak nie, to niech idzie swoją drogą. Takiego mi nie trzeba, sama dam sobie radę.
- Emma, tak nie można. A gdyby tu za tobą przyjechał, to co?
- Mamo, gdyby przyjechał on to mogłabyś mu powiedzieć, gdzie jestem, ale czy ty go poznasz?
- No, mówisz, że Kozak. Kozaka poznam.
- Mamo, uważać trzeba, bo Maksym kogoś może podstępem nasłać i od ciebie wyciągnąć, gdzie ja jestem.
Lepiej nic nie mów, tylko jak Olga, ta dziewczyna od babci Zacharukowej będzie to ją zapytaj. Ona Ezrę pozna.
- Dobrze, córeczko, postaram się to ostrożnie przeprowadzić wszystko. Idź z Bogiem, uważaj na dziecinę!
- Zostańcie z Bogiem – Emma wzięła w rękę swój tobołek i wyszła. Przez całą drogę do izdebki Olgi łzy ciekły jej z oczu, tak więc do izby w suterenie wkroczyła zaczerwieniona i zapłakana.
Olga z Romanem nie byli w stanie patrzeć obojętnie na łzy i smutek Emmy. Przez cały wieczór pocieszali ją i rozśmieszali i to na tyle skutecznie, że poszła spać w zupełnie pogodnym nastroju i nawet koszmary senne nie miały do niej dostępu tej ostatniej, spędzonej w rodzinnej wsi nocy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Efka dnia Śro 22:04, 03 Paź 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Ankeszu




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 837
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krakau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:51, 03 Paź 2012    Temat postu:

Druga część pierwszego rozdziału:

Cytat:
Trakt był jeszcze twardy, bezpieczny, więc nie próbowała zapalić pochodni, która mogła(by) ściągnąć na nią czyjąś uwagę.

Cytat:
drogą(/,) prowadzącą na bagna,


Cytat:
Toteż, gdy zrobiło się całkiem ciemno w momencie, kiedy księżyc ukrył się za chmurami(,) dojrzała (...)

po pierwsze: zdanie jest niepotrzebnie za długie i ma dwa wyrazy zbyt do siebie podobne, by czytało się to ładnie - konstrukcja „gdy,kiedy”. Ale łatwo to zmienić, choćby: „Zatem kiedy księżyc skrył się za chmurami i zrobiło się całkiem ciemno, dojrzała [...]”. I krócej, i wygodniej się czyta...
Cytat:
(…) z boku, pomiędzy drzewami(,) fosforyzujące oczy jakiegoś zwierzęcia, wilka pewnie, jak pomyślała w pierwszej chwili, poruszające się razem z nią, jakby towarzyszące jej w oczekiwaniu na stosowny do ataku moment.

Czy ja już mówiłam, że to zdanie jest długie? :D Tu aż się prosi o inne znaki interpunkcyjne... nie tylko przecinek; miło czasem urozmaicić rytm – prawda? Zwłaszcza przecinek po „chwili” widziałabym średnikiem czy pauzą.

Cytat:
Dusza wtedy uciekła jej ze strachu na ramię i kobieta zaczęła się cała trząść. Wydawało jej się przy tym, że zrobiło się dużo zimniej.

powtórzenie, co gorsza – zaimek

Cytat:
Choć drzew wokół było dużo(,) żadne z nich nie dawało szans

Gdzie się kończy pierwsze zdanie składowe, wstawiamy przecinek. Podkreślone dwa różne orzeczenia. A orzeczenia nie lubią znajdować się razem w jednym zdaniu, nierozdzielone jakimś znakiem bądź łącznikiem „i”. Nagminnie brakuje Ci tych przecinków ;)
Drzewo dające szansę... brzmi dziwnie.

Cytat:
W końcu(,) idąc zamaszystym krokiem(,) posłyszała chlupnięcie wydobywające się spod trzewika.


Cytat:
kałuże, swoiste „oczka”, wypełnione wodą, o miękkim, ciastowatym podłożu,

Kałuże o podłożu? Woda o podłożu? Co ma ciastowate podłoże?!

Cytat:
zdecydowana to bagno przemierzyć(/,) lub umrzeć.

Przecinek tu zdecydowanie nie pasi. Pauza, trzykropek lub ewentualnie brak znaku.

Cytat:
gdy w blasku księżyca i (/dodatkowo trzymanej w dłoni) pochodni

Nie ma sensu powtarzać, że trzyma w dłoni pochodnię. Czytelnik domyśla się, że w ręku, a nie w uchu. Małe jest piękne. Długie zdania są okej – ale w umiarze i jeśli jest powód, by były długie.

Cytat:
jeśli twardy grunt nie był zbyt daleko(,) (/to) po prostu przeskakiwała bagniste oczko na drodze

tak jak poprzednio, przecinek. I wycięcie słowa, które psuje rytm.

Cytat:
Czasem jedna(k) było tak, że na skuteczny skok nie było szans, z uwagi na dużą odległość, obejść także się nie dało(,) wtedy rozglądała się za grubymi patykami(/,) lub możliwymi do uniesienia kłodami.

Trzeba skasować jeden z przecinków naokoło „z uwagi na dużą odległość” - a który to już zależy, co chcesz przekazać.

Cytat:
Buty ślizgały się (/Emmie) na twardym, lecz ziemistym i coraz bardziej mokrym gruncie i zmuszały do wysiłku przy chęci zachowania odpowiedniej pozycji na ścieżce, by nie zsunąć się do zdradzieckiego bagna (z jej lewej lub prawej strony->z którejś strony).

Wyrzucamy niepotrzebne słówka, wyrzucamy... Zmieniłabym też czerwone i na jakiś znak, np. średnik. A „z którejś strony” można by przerzucić:
„Buty ślizgały się na twardym, lecz ziemistym i coraz bardziej mokrym gruncie; zmuszały do wysiłku przy chęci zachowania odpowiedniej pozycji na ścieżce, by nie zsunąć się z którejś strony do zdradzieckiego bagna.”

Cytat:
To bardzo spowalniało jej marsz i napełniało ją rozpaczą.


Cytat:
Bała się wciąż tego, że jeśli do pogoni (Maksym- jej mąż->jej maż Maksym) zaangażuje Ezrę, to jej szanse mogą sporo zmaleć.

A w ogóle po co podkreślać, że to jej mąż? Chyba czytelnik pamięta, nie? A przynajmniej jedno „jej” mniej... Dużo tego zaimka. Trzebaby poprzeksztalcać zdania tak, by go pousuwać. „(...)szansa na udaną ucieczkę zmaleje.”.

Cytat:
o czym(x) słuchając opowiadań, krążących we dworze(x) Emma miała okazję nieraz się dowiedzieć

Iksem może być przecinek lub pauza. Przecinek po „opowiadań” może być wyrzucony.

Cytat:
W pewnej chwili zdrętwiała. Najpierw przyszło wrażenie, które dopiero za chwilę skonkretyzowało się w uświadomienie.

Skonkretyzowało w uświadomienie brzmi dziwacznie. „(...)dopiero po chwili się skonkretyzowało.” Skonkretyzowało również jest nietypowe, ale pewnie poprawne.
Poza tym powtórzenie chwil. Może: nagle zdrętwiała?

Cytat:
Przyśpieszyła kroku(/,) kosztem ostrożności


cdn. ;)

W którymś momencie czytania tej części przywiodłaś mi na myśl tekst Agnieszki Szady Pisanie o pisaniu – znajdziesz w góglach – jeśli jeszcze nie znasz, polecam przeczytać ów... Hm... Poradnik :)

Wolno będę komentować ^^"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Efka




Dołączył: 01 Wrz 2012
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: podkarpacie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:29, 04 Paź 2012    Temat postu:

Droga Aniu.
Bardzo dziękuję za dogłębną analizę i ocenę mojego tekstu. Ze wszystkimi uwagami oczywiście się zgadzam i poprawiłam już błędy. Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam.
Pozwolę sobie polecić Twojej precyzyjnej uwadze resztę mojego tekstu i dziękuję z góry za poświęcony mi czas.
Pozdrawiam serdecznie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Obyczajowe Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin