Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


"Spróbuj życia w innym języku" - Chiyo vs Lena.

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Psia Gwiazda
Moderator Wredny



Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Granica pomiędzy głupotą, a szaleństwem; ew. Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:42, 27 Maj 2009    Temat postu: "Spróbuj życia w innym języku" - Chiyo vs Lena.


Pojedynkujące się:
Lena. vs Chiyo

Warunki pojedynku:

Forma: proza
Temat: "Spróbuj życia w innym języku"
Długość: bez ograniczeń
Termin: oryginalnie był 5.05, ale co tam :D
Warunki specjalne: NIE może to być język angielski

Z podziękowaniami dla Chiyo.

W kwestii przypomnienia:
8. Rozjemcy mają obowiązek obszernie wypowiedzieć się na temat każdej z broni i przyznać według własnego uznania talenty (z puli wynoszącej 15), tłumacząc przy tym dosadnie każdą swoją decyzję, odczucia, dodając wskazówki i uwagi, na koniec zaś jeszcze podsumowując. Talenty przyznawane są w kategoriach:
- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
Talenty muszą zostać przyznane, niezależnie od tego, czy, zdaniem Rozjemcy, twórca broni zasłużył, czy też nie.



Tekst A

Byłem szczęśliwy w miłości – dość na tem.
A przecież często żałuję – daremnie! –
Wolałbym nie być kochany wzajemnie.
Ona umarła – jak? – o to nie pytaj,
Jeśli śmiesz, sam to odgadnij, wyczytaj,
Bo tu wyryte noszę na mym czole,
Kaima pismem – me zbrodnie i bole.
Ale mnie nie klnij – posłuchaj – ja byłem
Przyczyną śmierci – lecz nie ja zabiłem.

George Byron, Giaur (przekład: Adam Mickiewicz)

Safie wyróżniała się z tłumu. Do dzisiaj pamiętam, jak po raz pierwszy spotkałam ją z Gerardem na ulicach Paryża. Mój brat uwielbiał spacerować po pchlim targu, a ja często, z braku innego zajęcia, mu towarzyszyłam. Tamtego dnia pogoda była ładna, słoneczna, alejkami chodziło mnóstwo ludzi, których z trudem musieliśmy omijać. Gerard jak zawsze wykazywał zabójczy entuzjazm, którego nigdy nie mogłam zrozumieć, spoglądając na stare książki i zniszczone meble, przyjmowałam to jednak z pobłażaniem właściwym dla siostry człowieka ogarniętego manią.
To było spotkanie zupełnie przypadkowe, z rodzaju tych, które nie powinny się zdarzać, bo przecież wystarczył jeden mały szczegół, by wszystko potoczyło się inaczej. Wielokrotnie potem zastanawiałam się, czy tak aby nie byłoby lepiej; może wtedy życie Safie potoczyłoby się w inną stronę? A może taki los tak czy inaczej był jej pisany i nasza ingerencja lub jej brak nic tutaj nie zmieniały?
Safie była wysoka i szczupła. Długie, kruczoczarne włosy spadały jej w splotach na ramiona, a duże, migdałowe, ciemne oczy patrzyły na świat z ufnością i wesołym błyskiem. Jej śniada skóra przyjemnie kontrastowała z bielą zębów, które ukazywała w słodkim uśmiechu. Poruszała się z gracją i miała zgrabną sylwetkę, widoczną nawet pod obszerną, czarną arabską suknią. O dziwo, nikab trzymała w dłoni, zamiast zasłaniać nim twarz; gdybym wtedy, podczas naszego pierwszego spotkania, była nieco bardziej spostrzegawcza, zapewne powiedziałoby mi to co nieco o jej charakterze i stosunku do nakazów własnej kultury. Jej południowa uroda ściągała na siebie wzrok Francuzów na pchlim targu, chociaż obecność Arabów w Paryżu była raczej rzeczą powszechną i dość codzienną.
Kolejny przypadek sprawił, że Gerard i Safie zainteresowali się tą samą toaletką. Gerard zapewne chciał ją kupić do swojego sklepu z antykami, motywy Safie zaś wtedy pozostawały dla mnie nieznane. Mój brat, wcześniej całkowicie pochłonięty znajdującymi się na pchlim targu gratami, dopiero wtedy dostrzegł obecność Arabki, ale nie zareagował tak jak inni, którzy widzieli w niej atrakcyjną kobietę: uznał ją mianowicie za potencjalnego wroga i konkurenta, zainteresowanego kupnem tego samego mebla, co on. W związku z tym, zdaniem Gerarda, należało tak też ją potraktować, przez co pierwszy kontakt Safie z moim bratem pozostawił po sobie mieszane wrażenia.
Dłuższą chwilę zajęło wtedy Safie uświadomienie Gerardowi, że zainteresowała się toaletką nie z zamiarem nabycia jej, a raczej z chęci obejrzenia jej i podziwiania choć przez chwilę. Wkrótce potem z jej ust padły pierwsze słowa, które pozwoliły nam zorientować się nieco w jej sytuacji:
- To na pewno bardzo droga rzecz, a ja nie mam na to pieniędzy. – Uśmiechnęła się do Gerarda i do mnie przepraszająco i nawet ja, choć byłam kobietą, musiałam dostrzec w tym uśmiechu wdzięk. – Ojciec nigdy nie pozwoliłby mi kupić czegoś takiego.
Te słowa wywołały moje zdziwienie, bo w końcu dziewczyna wyglądała na całkowicie dorosłą, dałabym jej jakieś dwadzieścia dwa, trzy lata. Nie byłam pewna, czy uczynić na tym tle jakąś uwagę, czy byłoby to raczej niewłaściwe, ale zanim zdążyłam się zdecydować, Safie dostrzegła moje wahanie i dodała:
- Na pewno wiecie coś o naszych zwyczajach. Pochodzę z Damaszku, mój ojciec chce tam niedługo wrócić wraz z całą rodziną.
Nigdy nie byłam ekspertką w dziedzinie Arabów, podobnie jak i Gerard. Skończyłam psychologię, a mój brat od zawsze chyba prowadził sklep z antykami. Nic dziwnego więc, że Safie zainteresowała nas obydwoje. Szybko zrozumiałam, że ojciec trzyma ją krótko i choć nadal było to dla mnie niepojęte, mogłam przynajmniej przyznać, że być może w kulturach Bliskiego Wschodu jest to zachowanie powszechnie przyjęte.
- Może powinnaś sobie znaleźć pracę? – zapytałam wesoło, przezwyciężając początkową nieśmiałość. Taka rozmowa z obcą mi osobą była dla mnie czymś nowym. – Uniezależnić się od ojca?
- Nie spodobałoby mu się to – Safie z niechęcią potrząsnęła głową. W czarnej, długiej do ziemi sukni musiało jej być strasznie gorąco, skoro ja sama ledwie wytrzymywałam w zwiewnej spódnicy do kolan. – Mój ojciec jest bardzo konserwatywny. Nie chcę nawet wiedzieć, co by mi zrobił, gdyby się dowiedział.
Mówiła po francusku całkiem dobrze, choć z wyczuwalnym obcym akcentem.
- Nie musi się dowiedzieć – dodał Gerard, najwyraźniej żywo zainteresowany albo tą rozmową, albo samą Safie. – Szukam właśnie pomocy do sklepu. Z antykami. Może byłabyś zainteresowana?
Pamiętam jeszcze uśmiech Safie, który rozjaśnił wtedy jej twarz. I pamiętam słowa, które następnie do nas skierowała. Wielokrotnie potem zastanawiałam się, czy właśnie w tamtej chwili młoda Arabka podjęła decyzję, która zaważyła na całym jej przyszłym losie. Chociaż bardzo próbowałam sobie wmawiać, że to nie była nasza wina, że fakt, iż namówiliśmy ją do nieposłuszeństwa wobec ojca nie miał znaczenia, że to wcześniej czy później i tak by się zdarzyło, wziąwszy pod uwagę jej charakter, nie mogłam pozbyć się wyrzutów sumienia.
To było silniejsze ode mnie.

***

Safie szybko zadomowiła się w środowisku Gerarda i moim. Zaledwie kilku tygodni potrzebowała, by przyswoić sobie nasz europejski styl życia, zaledwie kilku miesięcy – by zakochać się w moim bracie.
Bardzo krótko miała wątpliwości. Z początku strasznie się zamartwiała, nie raz i nie dwa widziałam ją w sklepie Gerarda ze łzami w oczach i chmurnym spojrzeniem. Przestała śmiać się tak często i choć nie mówiła o tym głośno, wiedziałam, że rozmyśla nad rezygnacją z pracy. Potem Gerard poprosił ją o rękę i jej wątpliwości jeszcze wzrosły; potrzebowała kolejnego miesiąca, by zdecydować, ze zostawi swoją rodzinę i weźmie ślub, co więcej – weźmie go w kościele, w obrządku katolickim, wyrzeknie się swojej dotychczasowej religii. Dopiero to powiedziało nam obydwojgu, jak bardzo zależało jej nie tylko na moim bracie, ale też na wolności i niezależności od ojca, którego tak bardzo się bała.
Oprócz ojca, Hassana, Safie miała też młodszego brata Tarika. Tarik miał obecnie szesnaście lat i raz podczas naszej znajomości z Safie zdarzyło mi się go widzieć; wyglądał na zupełnie zwyczajnego nastolatka, oczywiście z wyjątkiem faktu, że jego uroda była urodą typowego Araba. Nie miałam jednak okazji zamienić słowa ani z nim, ani z jego ojcem, jako że Safie trzymała mnie i Gerarda z daleka od swojej rodziny. Pewnie się bała – a wobec późniejszych wydarzeń musiałam przyznać, że nie były to obawy bezpodstawne.
Datę ślubu ustalili na październik, postanowili się spieszyć, bo ojciec Safie coraz częściej przebąkiwał o powrocie do Damaszku. Do ostatniej chwili próbowali ukrywać swój związek i swoje zamiary. W końcu Gerard załatwił dla Safie mieszkanie u znajomego – jako że ta stanowczo odmawiała zamieszkania z moim bratem przed ślubem – i kazał jej się tam przeprowadzić.
Reakcję ojca dziewczyny poznałam jedynie z jej opowieści, które przekazywała mi, szlochając tak, że aż mi się serce krajało.
- On… on powiedział, że stanowię hańbę dla rodziny – wyszeptała, gdy spotkałyśmy się w tym jej wynajętym mieszkaniu. – Chce, żebym wróciła z nim do Damaszku i poślubiła Araba, którego dla mnie wybrał. Ale tamten mężczyzna jest już dwukrotnym wdowcem, a ja kocham Gerarda. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę wyjechać.
- To zrozumiałe, kochanie – uśmiechnęłam się, starając się dodać jej otuchy. – Ale my też jesteśmy teraz twoją rodziną. I nigdy się od ciebie nie odwrócimy.
- Dziękuję, Amelio – rozchmurzyła się nieco, słysząc moje słowa. Jak zawsze wyglądała ślicznie, obojętne, w co się ubierała. Odkąd wyprowadziła się od ojca, zarzuciła noszenie tradycyjnych sukni na rzecz ubioru europejskiego. Przyznała mi kiedyś, że zawsze nienawidziła noszenia hidżabu na twarzy. – Nigdy nie zapomnę, co dla mnie z Gerardem zrobiliście. Gdyby nie wy, pewnie nigdy nie sprzeciwiłabym się ojcu.
- Tylko uważaj – z błyskiem w oku pogroziłam jej palcem, nie chcąc, by wpadła w zbyt poważny ton – żebyś z jednej niewoli nie przeszła w drugą, mężowską.
Sama w to nie wierzyłam, bo Gerard był raczej typem pantoflarza i Safie też doskonale o tym wiedziała, więc nie zdołałam jej przestraszyć, co najwyżej rozbawić. Taki był zresztą mój zamiar.
Ślub miał odbyć się za dwa dni i wszyscy byliśmy pewni, że ojciec Safie nie zamierza w żaden sposób interweniować. Mógł co najwyżej użyć słów, nic więcej. Czuliśmy się z Gerardem wygrani, że pomogliśmy uwolnić się jednej Arabce spod wpływów despotycznej rodziny.
Taką ją zapamiętałam, uśmiechającą się przez łzy, szklące się w jej migdałowych oczach. Ostatni raz wtedy widziałam Safie taką pełną życia i nadziei na przyszłość. Ostatni raz widziałam ją wtedy żywą.

***

Gerard przed ślubem denerwował się strasznie. Przypatrywałam się temu z pobłażaniem, bo jakoś wątpiłam, by cokolwiek mogło przeszkodzić mu w połączeniu się z ukochaną. Obiecałam mu, że po nią pojadę, więc wsiadłam w taksówkę i udałam się do wynajmowanego przez Safie mieszkania.
Wciąż pamiętam to tak, jakby zdarzyło się wczoraj: otwarte drzwi wejściowe, które mnie zaalarmowały, moje wołania, na które nikt nie odpowiedział. I wreszcie ciało Safie, leżące na podłodze salonu, bezwładne, martwe, z rozrzuconymi rękami, ciemną aureolą włosów wokół głowy i szklistymi, szeroko otwartymi oczami, wpatrującymi się w sufit. Pamiętam krew, w półmroku pokoju tak ciemną, że wyglądającą na prawie czarną, pamiętam głębokie rany, zadane nożem w klatkę piersiową dziewczyny. Pamiętam, że pomyślałam, iż musiała umierać długo, w bólu, że z pewnością minęło sporo czasu, zanim straciła przytomność. Pamiętam, że uznałam, iż ktokolwiek to zrobił, musiał bardzo jej nienawidzić.
Pamiętam jeszcze, że zadzwoniłam na pogotowie – choć uważałam to za niepotrzebne – i na policję. Potem stopniowo moje uczucia zaczęły brać górę nad rozumem i gdy wreszcie poddałam się panice i rozpaczy, gdy straciłam nad sobą kontrolę, przestałam też pamiętać cokolwiek.

***

Śledztwo policji nie trwało długo. Syn Hassana, Tarik, nawet nie starał się specjalnie maskować śladów morderstwa. Spotkałam go raz, na przesłuchaniu w sądzie. Nie mogłam pojąć, jakim cudem szesnastoletni chłopiec mógł zamordować własną siostrę. Nigdy wcześniej nie słyszałam o czymś takim jak zabójstwo honorowe. I nawet jeśli – jak się dowiedziałam – w Koranie nie było o niczym takim mowy, Safie nie była pierwszą – i zapewne nie ostatnią – ofiarą takiego morderstwa.
- Dostała to, na co zasłużyła – wyjaśnił Tarik w sądzie. – Splamiła honor rodziny. Nie powinna była udawać kogoś, kim nie była. Nie powinna była próbować żyć jak Europejka.
Gerard nie był w stanie pójść na proces. Wyjechał z Paryża, kiedy tylko dowiedział się o wszystkim. Domyślałam się, że nie mógł patrzeć na ludzi, którzy stanowili jej rodzinę, a którzy pomimo to wydali na nią wyrok.
Tarik dostał dwa lata w zawieszeniu. Wzięto pod uwagę jego wiek i różnic kulturowe. Dziś, gdy wspominam tę historię, prawdopodobnie jest już na wolności. Fakt, że morderca Safie mógł bezpiecznie wrócić do Damaszku, podczas gdy ta pełna życia, śliczna dziewczyna nie żyje, do dziś napawa mnie gniewem.
Chciałabym wierzyć, że na zbrodniarzy czeka gdzieś zasłużona kara. Czy jednak rzeczywiście tak jest, skoro zbrodniarze należą do innej kultury i religii? Jeśli w ich krajach zabójstwa są powszechnie tolerowane, jak mogliby odnieść karę?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wciąż wspominam więc Safie, ściskając w ręce jedyne zdjęcie, które w trakcie naszej znajomości udało mi się jej zrobić. Jest na nim uśmiechnięta i pełna życia. Taką pragnę ją zapamiętać.

Tekst B

A gdybym to ja...

Patrzyłam na moich szkolnych kolegów, kiedy rozmawiali beztrosko ze sobą. Rhmat, Taqi, Hassan, Bilal, Rhamatulla, Naveed… Czy ja naprawdę mogę powiedzieć, że ich znam? Co ja o nich wiem? Nazwisko, wiek, płeć, kraj pochodzenia, języki, jakie znają… Tyle. Mając o kimś te najbardziej podstawowe dane, nie można powiedzieć, że się go zna, tak naprawdę zna. Co mi z tego, że wiem, iż Bilal ma piętnaście lat, jest Afgańczykiem i potrafi mówić biegle w paszto, dari, farsi, urdu, punjabi, a teraz także po angielsku i kilka słów po polsku, bo prosił, abyśmy go nauczyły? Nic. Mogę mu jedynie pogratulować zdolności lingwistycznych, zaś w duchu dziękować, że teraz ten chłopak może stać obok mnie i cieszyć się życiem.
A gdyby to on zawsze miał zapewniony dobrobyt? Gdyby to jego brak pracy zmusił do wyjazdu za granicę? Gdybym to ja musiała żyć z myślą, że w każdej chwili mogę zginąć, że, jeśli będę mieć pecha, nigdy nie dane mi będzie zaznać poczucia bezpieczeństwa, powiedzieć komuś „kocham cię”, patrzeć na mój własny dom w pełnym słońcu, kiedy wszystko wydaje się tak piękne i spokojne?
Życie jest naprawdę dziwne. W jednym miejscu, równe sobie, mogą stać dwie tak różne osoby, z tak różnych części świata. Sęk w tym, że miejsce, które dla mnie jest po prostu nowością, które stało się moim domem, bo mam tu rodzinę, dla nich jest czymś zupełnie innym: azylem. Zarówno w sensie politycznym, jak i psychologicznym.
Jak by to było, gdybym to ja miała być w ich skórze? Gdybym to ja miała być świadkiem tak strasznych rzeczy? Gdybym to ja miała być Afganką, oddychać, myśleć, mówić, żyć jak Afganka?
Trudno to sobie wyobrazić.
Chociaż może…
* * *
Nazywam się Parvana i pochodzę z Afganistanu. Mam czternaście lat - to dużo jak na dziewczynkę. Moi rodzice chcą niedługo urządzić mój nekaah, ślub z Jahanem. Powiedzieli, że to odpowiedni czas, a rodzice Jahana, wiedząc, że nie jesteśmy tak bardzo bogaci, zgodzili się, aby posagiem była jedynie biżuteria mojej Madaar, która nawet teraz płacze w ukryciu, że jej jedyna córeczka wkrótce ją opuści. Ale ja nie płaczę. Jahan ma już dwadzieścia lat i cała wioska uważa, że jest bardzo miłym chłopcem, więc z pewnością będzie dla mnie dobrym shauhar. Jego tata jest dla swojej żony dobrym mężem, więc wszyscy twierdzą, że Jahan też taki będzie dla mnie.
Wiem. Pewnie nie wszyscy mnie rozumiecie. Niewiele osób zna dari, bo większość woli się uczyć paszto i farsi. Też umiem troszeczkę paszto, ale Madaar twierdzi, że dari jest dużo ładniejszy.
- Dari to język dworski – mówiła, kiedy pytałam, dlaczego nie nauczy mnie innych języków. – Byle głupek może się nauczyć paszto, a farsi ci niepotrzebne, skoro nie zamierzasz opuszczać wioski. Może i nie mieszkasz w pałacu, ale jesteś moją córką, więc będziesz mówić jak shaahdokht! Bo jesteś moją małą księżniczką i tyle!
Chciałabym być prawdziwą shaahdokht! Mogłabym wtedy pomóc mojej faamil, rodzinie, i moim dost, przyjaciołom. Zrobiłabym tak, aby nie było biedy i aby nasza qarya, wioska, była szczęśliwa.
Ale ja nie jestem shaahdokht. Jestem Parvana. Mieszkam w mojej małej qarya, nie w wielkim qaser, nie w żadnym pałacu. Jestem tylko dziewczynką i nie znam się na jaadu, mogę więc tylko modlić się do Allaha, aby wysłuchał moich modlitw i użył swojej magii, aby nam pomóc.
Do qarya nikt nigdy nie przyjeżdża. Mieszkamy daleko od wszystkich, bardzo daleko. Stary imam powiedział, że mieszkamy tak daleko, iż nikt nawet nie wie, że to dalej jest w Afganistanie. Ale inne dzieci mówią inaczej. Mówią, że u nas jest zbyt biednie i dlatego nikt nawet nie przejeżdża przez qarya. Zawsze mi się wydawało, że jeżeli stary imam coś mówi, to tylko prawdę, zapytałam więc którąś z dziewczynek, dlaczego zaprzecza jego słowom.
- Stary imam mówi to, co chce – odpowiedziała mi. – Jeżeli nikt nie wie, że jesteśmy w Afganistanie, to dlaczego u nas też jest wojna? Wojna jest w Afganistanie, a skoro jest u nas, to inni ludzie wiedzą, że qarya dalej jest w granicach kraju.
Dziewczynka miała rację. Dobrze pamiętam, jak kiedyś, dawno temu, kiedy byłam jeszcze mała, na własne oczy zobaczyliśmy, że w naszym kraju jest wojna. Aaftaab świeciło tak samo jasno i mocno, jak każdego innego dnia. Ziemia dookoła nas wyglądała tak samo, jak zawsze - żółta i górzysta. Dziewczynki miały na głowach swoje hijaby, zamężne kobiety dodatkowo nosiły nikaby, przez co mogłam widzieć tylko ich śliczne, ciemne oczy, a chłopcy i mężczyźni ubrani byli w swoje jasne męskie shalwaar kameezy. Wszystko było takie samo.
Do czasu…
Jedna z kobiet, która wyszła nabrać wody z pobliskiej daryaa, wróciła szybciej niż się spodziewaliśmy. Biegła przed siebie, trzymając swoją burkhę dość wysoko, aby nie plątała się między nogami, a jednocześnie nie odsłaniała zbyt wiele.
- Dawaandan! Dawaandan! – krzyczała na całe gardło, a w jej głosie usłyszeliśmy strach.
Nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Kobieta porwała jednego z chłopców, najprawdopodobniej swojego syna, i poczęła go ciągnąć w stronę domu, cały czas wrzeszcząc:
- Dawaandan! Dawaandan!
Uciekać? Ale przed czym?! Co mogło grozić naszej małej qarya, że ta dziwna kobieta z takim przerażeniem biegła przed siebie, tratując ludzi niczym spłoszona klacz?!
- Nazar! – zawołał jakiś chłopiec, wskazując palcem na niebo. Wszyscy spojrzeliśmy w górę…
… i wtedy rozpoczął się chaos!
Co prawda jeszcze były daleko, ale odległe wybuchy już teraz wstrząsały ziemią pod naszymi stopami. Matki zaczęły płakać, ojcowie krzyczeć. Każdy rodzic popychał swoje dziecko w stronę domu, upychał je w głębokich piwnicach pod powierzchnią ziemi, gdzie obiecywali, iż będą bezpieczne. Pośród popłochu oraz bieganiny o mały włos nie wypuściłam z uścisku dłoni Madaar, która ciągnęła mnie za sobą.
Samoloty się zbliżały. Były już tuż-tuż, niemal dokładnie nad dachami naszych małych khaana… My zdążyliśmy się ukryć pod drewnianą klapą, która oddzielała kuchnię od piwnicy. Wiele innych w wiosce też. Czuliśmy, jak wszystko dookoła trzęsie się, jakby to sam Allah chciał nas zakopać żywcem pod stosami kamieni, pod ruinami naszych domów.
Bałam się. Potwornie się bałam. Ściskałam kurczowo burkhę Madaar, w dziecinnej nadziei, że tu nic mi nie grozi, że tu jestem naprawdę bezpieczna. Płakałam głośno i żałośnie, moi starsi bracia też. Wszyscy byliśmy przerażeni. Nie chcieliśmy umierać! Baliśmy się śmierci! Modliliśmy się do Allaha, aby pozwolił nam przeżyć, żeby nie wzywał nas jeszcze do siebie, bo chociaż stanąć przed Nim to ogromny zaszczyt dla człowieka, jako dzieci mieliśmy zbyt wiele wspólnego ze znanym nam dobrze ziemskim światem. Modliliśmy się tak głośno i żarliwie, jakby to miała być nasza jedyna modlitwa w życiu, jakby po tym wszystko miało przestać istnieć!
Wszystko przestało istnieć, kiedy wstrząsy ustały. Cisza, która nagle zapadła wokół, była jeszcze bardziej przerażająca niż te wybuchy. Nikt z nas nie śmiał wyszeptać nawet słowa, jakby każdy, najmniejszy nawet dźwięk posiadał moc sprowadzenia na nas natychmiastową śmierć.
Nie wiem, ile czasu siedzieliśmy w ciszy i bezruchu. Dla mnie trwało to wieki. Niekończące się chwile przesycone paraliżującym strachem, tak jak kły kobry pełne są trującego jadu. Sekundy wlokły się okropnie długo, jakby każda jedna odpowiadała setce lat. Jedynym miernikiem czasu, jaki mógł mi się na coś zdać, było bicie mojego del, ale ono biło zbyt szybko, abym mogła liczyć pojedyncze uderzenia.
- Zostańcie tu – powiedział wreszcie nasz Padar. Jego głos był cichutki, ale jednocześnie tak stanowczy, że nie ośmieliłabym się złamać zakazu. Wyszedł z piwnicy. Nie minęło dużo czasu, kiedy Madaar poszła za nim.
Gdyby nie moi starsi bracia, Ashtad i Manu, którzy mieli więcej odwagi, pewnie jeszcze długo siedziałabym w bezpiecznej piwnicy. Ale piwnica była ciemna, więc kiedy oni postanowili złamać zakaz Padar i wyjść na zewnątrz, wolałam narazić się na jego gniew, niż zostać samej w tym ponurym miejscu.
Pożałowałam tego w chwili, w której mój wzrok wybiegł za okno naszego khaana. Pożałowałam tego tak gorzko, że wtuliłam się przerażona w brzuch Manu, który stał najbliżej.
Nie wszyscy zdołali znaleźć bezpieczne schronienie. Chociaż bomby nie wylądowały w okolicy naszego khaana, a troszeczkę dalej, niejeden inny był teraz zaledwie kupką piaskowego gruzu.
Jednak nie to było najgorsze.
Khun zabarwiła brunatnym kolorem jasną zazwyczaj drogę pomiędzy budynkami. Khun, khun, khun. Wszędzie khun. Gdzieniegdzie była tylko khun; gdzieniegdzie pośród khun leżały spokojnie oderwane od reszty kawałki ciał. Ręce. Nogi. Głowy. Okrwawione kamienie pośród martwych ciał, jakby przyznające się do popełnionych niedawno morderstw.
Qarya rozbrzmiała lamentem kobiet, które utraciły małżonków. Zapłakała łzami dzieci, które już nigdy nie przytulą się do swoich matek. Zawrzała gniewem ojców, którzy utracili swoje dzieci.
Khaana to tylko budynek, można go stworzyć od nowa. Z ludźmi nie da się tak zrobić. Kiedy człowiek odejdzie z tego świata, kiedy udaje się do Allaha, nie znika on z kart historii. Jego bliscy dalej o nim pamiętają, noszą po nim żałobę, płaczą nad mogiłą. Ci ludzie, którzy przeżyli utratę kogoś drogiego ich del, już do końca swoich dni będą cierpieć.
Płakałam razem z nimi. Krzyczałam razem z nimi. Cierpię razem z nimi. Bo chociaż od tamtego ataku upłynęły już całe lata, my dalej pamiętamy. Na co dzień odsuwamy od siebie te wspomnienia, staramy się, aby nie zakłócały one naszego życia codziennego, ale nikt nie może tak po prostu zapomnieć.
Zmieniłam się od tamtego czasu. Nie jestem już małą Parvaną, która bawiła się beztrosko na podwórku przed domem, która wpatrywała się przerażona w rozszarpane członki krewnych, przyjaciół i sąsiadów. Teraz jestem dużą Parvaną, która widziała, jak jej krewni, przyjaciele oraz sąsiedzi opuszczają qarya, aby walczyć za nasz kraj. Parvaną, która po dziś dzień opłakuje pogrzebanych na pobliskim wzgórzu ludzi, których śmierć nie przyniosła nikomu chluby ani chwały, a raczej zasiała w nas gorycz, nienawiść oraz pragnienie zemsty. Parvaną, która, chociaż nie może nic zmienić, bo jest dziewczynką, będzie z całego swojego małego del wspierać przyszłego męża w walce o naszą wolność, spokój oraz szczęście, na które zasługuje każdy człowiek, bez względu na to, jak nazywa swojego Boga, na to, gdzie się urodził ani jakim językiem mówi.
Nazywam się Parvana i pochodzę z Afganistanu. Mam czternaście lat - to dużo jak na dziewczynkę. Szczególnie jak na dziewczynkę, która przeżyła w swoim życiu tyle złego tylko dlatego, że zmuszona została żyć w okropnych czasach, w przepięknym, choć niebezpiecznym kraju.
* * *
Dzwonek skutecznie wyrwał mnie z moich rozmyślań. Koniec przerwy, pora iść na lekcję. Dobrze, że sala od religii nie jest daleko - przynajmniej się nie spóźnię.
Posłałam moim kolegom ostatnie spojrzenie, zanim drzwi na zewnątrz zamknęły mnie w czterech ścianach korytarza. Nie, nigdy nie będę zdolna, aby żyć ich życiem. Nigdy nie pojmę, jak to jest być Afganką, nie tylko dlatego, że nie zostałam w tej kulturze wychowana, ale też dlatego, że nigdy nie dane mi będzie przeżyć tego, co przeżywają Afganki. Nawet gdybym nauczyła się paszto, dari czy farsi, nigdy nie nauczę się myśleć ani mówić w którymś z tych języków - zwyczajnie dlatego, że nie mam tych doświadczeń, co Rhmat, Taqi, Hassan, Bilal, Rhamatulla i Naveed.
Przyjaciele, Wy potraficie żyć zarówno swoimi językami, jak i tym nowym, angielskim, który Was teraz otacza. Jednak bez względu na to, którym językiem żyjecie, najważniejsze jest to, że żyjecie. I dziękujmy za to Bogu, jakimkolwiek imieniem byśmy go nie nazwali…

Przepraszam...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Psia Gwiazda dnia Czw 0:33, 28 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Bulbulcia




Dołączył: 09 Kwi 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Baker Street 221b
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:01, 29 Maj 2009    Temat postu:

O...


1. Pomysł.
Oba teksty przemyślane. Oba wzbudziły emocje, jednak pomysł w tekście B jakoś... bardziej mnie wzruszył. Miał w sobie to "coś".
A-1.75
B-3.25

2. Styl.
Spodobało mi się wprowadzenie do tekstu B słów w języku narratorki. To sprawiło, że opowiadanie jest jakby... bardziej dotykalne?
Tekst A bez zarzutu, ciekawie się czyta.
A- 2
B- 3

3. Realizacja tematu.
Jak by to ująć... Tekst A był opisem zdarzeń, nie było wczucia się w rolę tej dziewczyny. A wydaje mi się, że każdy byłby zniesmaczony, poruszony tak niską karą za taką zbrodnię, nie tylko Francuz. W tekście B autorka zmusza czytelnika do wczucia się w rolę kogoś zupełnie innego, kogoś o odmiennej kulturze. To pewnego rodzaju szok. Temat zrealizowano w obu przypadkach, jednak tekst B bardziej go wyczerpał.
A-0.25
B-0.75

4. Ogólne wrażenie.
Napiszę krótko: o ile tekst A dogłębnie mnie poruszył, o tyle tekst B zmiótł mnie z powierzchni ziemi, uprzednio skręcając wnętrzności. Byłam w tej piwnicy razem z narratorką :)
A-1
B-3


SUMUJĄC:
A-5
B-10


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Michalina




Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 1408
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:54, 29 Maj 2009    Temat postu:

Pomysł:
A. 1,5
B. 3,5

Mimo wszytko pomysł w tekście B jest bardziej wyraźny, lepiej zarysowany i oczywiście, co najważniejsze, bardziej oryginalny. Spodobało mi się to gdybanie, a także powtórzenie słów w pierwszym i ostatnim zdaniu środkowej części tekstu. Tekst A przebiegał może bardziej schematycznie, chociaż na początku nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, nie wiem, może dlatego, że nie znam tamtej kultury^^

Styl:
A. 3
B. 2

Ach, strasznie mnie irytowały te słowa w obcym języku w tekście B. Wiem, że to zazwyczaj jest urozmaicenie i w ogóle, ale nie wiem jak Was, ale mnie wkurza, gdy czegoś nie rozumiem, jak czytam oO Poza tym spodobała mi się końcówka, autorka ładnie oddała całą..hm... grozę sytuacji i uczuciowość jaka towarzyszyła bohaterce.
Mimo wszystko lżej czytało mi się tekst A. Chociaż momentami miałam wrażenie, że został wyprany z emocji, ale zaraz to wrażenie znikało, gdy myślałam sobie, że od śmierci Safie (eee.... jak to się odmienia? xD) minęło pewnie sporo czasu, dlatego tekst na razy razi swoją suchością. Ne wiem, co takiego było w tej narracji, ale mnie przyciągnęła.
Poza tym oba teksty bardzo ładnie się prezentowały pod względem błędów ^^ no, albo przynajmniej ja żadnych nie wyłapałam, co w sumie, jest bardzo możliwe.

Realizacja tematu:
A. 0,5
B. 0,5

Bardzo ładnie oba teksty sobie z tym punktem poradziły,

Ogólne wrażenie:
A. 2,25
B. 1,75

Początkowo bardziej podobał mi się tekst A, ale gdy doszłam do tego punktu stwierdziłam, że tekst B byłby skrzywdzony, gdyby dostał tak mało punktów, chociaż ze względu na tę oryginalność.

Razem:
A. 7,25
B. 7,75

Prawie że remis :)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Dajen




Dołączył: 04 Kwi 2009
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Biłgoraj
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:52, 31 Maj 2009    Temat postu:

Powiem tak. Tekst A mnie zaskoczył, bo spodziewałam się po tym temacie czegoś innego. Bardziej w moje oczekiwania trafiła autorka tekstu B. Oba kawałki są bardzo dobre.

Pomysł:
A. 3
B. 2

W tekście A temat nie został odebrany tak dosłownie. I autorka poradziła sobie z tematem nie operując na słowie 'język'. Tekst B zdecydowanie wymagał więcej wiedzy teoretycznej i uważam, że autorka poświęciła na utwór znacznie więcej czasu. Trudno mi było wyróżnić któryś z tekstów...

Styl:
A. 1,5
B. 3,5

W tekście A zdarzały się literówki i miałam kilka zastrzeżeń do zestawień słów. Zastanawiam się na takim wyrażeniem 'przyszły los', czy los może być przeszły? Trafniej by było pisać o przyszłości, bądź o przeznaczeniu. Tekst B okej. Bardzo zgrabnie wypadły wplecione obce słowa. Raczej bez zastrzeżeń.

Realizacja tematu.
A. 0,5
B. 0,5

Ogólne wrażenie:
A. 2
B. 2

Po przeczytaniu tekstu A byłam pod wrażeniem. Tekst B dorównał poprzeczce jaką ustanowiła autorka pierwszego dzieła. Tyle.

Razem:
A. 7
B. 8


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Minka




Dołączył: 18 Lut 2009
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zahajki
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:32, 05 Cze 2009    Temat postu:

Więęc jak Minka to przeczytała to, Minka, pomyślała, że przyzna więcej tekstowi "A", bo ludzie go nie doceniają i stawiają bardziej na tekst "B". Ale to jeszcze przed przeczytaniem tekstu "A". Tekst "B", on jest bardziej obrazowy. I te dodatki, wiele dodatków. Takich z tego języka. Tekst "A", na pewno nie jest tekstem typowym, chociaż troszeczkę specyficznym. Cóż, jeśli miałabym powiedzieć coś więcej to... oba teksty mi się strasznie podobały. Ale po przemyśleniu, tekst B wypadł o niebo lepiej. Może dlatego, że był... drastyczniejszy? Nie wiem. Tekst A... też był smutny. Ale, jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić. Dobra! Oba teksty mi się podobały, aleeeee...

Pomysł

A: 2
B: 3

Styl

A:
2.5
B: 2.5

Realizacja tematu

A: 0.5
B: 0.5

Ogólne wrażenie

A: 1.5
B: 2.5

A: 6.5
B: 8.5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Ivet




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 717
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:55, 05 Cze 2009    Temat postu:

A mnie się chyba trochę bardziej Tekst A podobał. Może dlatego, że Tekst B nie zrobił na mnie wstrząsającego wrażenia. Owszem, autorka bardzo się postarała i jej to pięknie wyszło, ale czytałam kilka książek o takiej tematyce, więc... Tekst B AŻ tak bardzo mnie nie zaskoczył, co oczywiście nie znaczy, że był zły. Wyszedł świetnie. :)
Tekst A coś mi dopowiedział, coś dopowiedziałam sobie sama. Ogólnie bardzo przyjemnie mi się go czytało; widać, że autorka się postarała.
Oba były naprawdę dobre. Gratuluję. :)

Pomysł
A: 3
B: 2

Styl
A: 2.5
B: 2.5

Realizacja tematu
A: 0.5
B: 0.5

Ogólne wrażenie
A: 2,75
B: 1,25

Razem
A: 8,75
B: 6,25


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin