Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Tekst nr 1

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Edycja druga / Etap III
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Dagi
Administrator



Dołączył: 30 Gru 2008
Posty: 1061
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 1:52, 30 Lip 2012    Temat postu: Tekst nr 1

TEKST NR 1
Fantasmagoria


Grupa wojów jadąca leśnym traktem zbliżała się do Gniezna. Jakieś pół dnia drogi za nimi podążały główne siły Polan wraz z licznymi łupami. Książę Mieszko miał powody do radości. Kolejna wyprawa wojenna zakończyła się sukcesem. Z roku na rok stawał się coraz potężniejszym władcą. Może nawet najpotężniejszym wśród Słowian?
Chrześcijaństwo. To słowo Mieszko powtarzał jak mantrę. Będąc poganinem naraża się na najazdy ze strony Niemców. Będzie musiał coś z tym zrobić, ale jeszcze nie teraz. Swoją drogą nie mógł uwierzyć jak to możliwe, że ludy szerzące miłość Boga i bliźniego mogą bezkarnie mordować Pogan i gwałcić Poganki. Coś tu nie gra, prawda?
Jednak książę musiał odłożyć na bok teologiczne rozważania. Miał oczy i uszy szeroko otwarte. Niewielkie grupy żołnierzy zawsze mogą stać się celem ataku bandytów. Uparł się, by wjechać do Gniezna jako pierwszy. Cóż, miał przecież do tego prawo. Uważał, że osobiście powinien ogłosić mieszkańcom najważniejszego grodu wspaniałe wieści. Poza tym, jako żołnierz, nie bał się żadnego przeciwnika.
Mrok nakazywał zbrojnym zachować najwyższą ostrożność. Choć dzisiejsza noc była wyjątkowo spokojna. Księżyc w kształcie rogala nieśmiało rozpraszał ciemności, a lekki wiatr orzeźwiał zmęczonych jeźdźców. Dźwięków wydawanych przez dzikie zwierzęta nikt nie uznałby za niepokojące.
- Tam coś jest! – wrzasnął jeden z żołnierzy jadących na przedzie i wskazał palcem na rów biegnący równolegle do traktu.
- Sprawdźcie to! – rozkazał Mieszko.
Po kilku chwilach dwóch żołnierzy przywlokło przed oblicze księcia półprzytomnego chłopaka. Mógł mieć ze szesnaście lat. Na twarzy nosił ślady pobicia, a ubranie jego było całe w strzępach.
- Kim jesteś? – spytał władca Polan, nie mając jednak wielkich nadziei na uzyskanie odpowiedzi.
- Nazywają mnie Drogomysłem. Zostałem okradziony i pobity – wybełkotał chłopak, plując przy tym krwią.
Książę nie zastanawiał się długo.
- Może w to nie uwierzysz, ale dziś jest twój szczęśliwy dzień. Ja, książę Mieszko, przyjmuję cię na służbę…


Drogomysł siedział samotnie w swej komnacie. Płomienie świec odbijały się w jego inteligentnych oczach. Spokojnych ruchem gładził, nieco już za długą, brodę. Na jego przystojnej, jak mawiały panny na dworze księcia Mieszka, twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przeczytał trzymany w dłoniach list jeszcze kilka razy i dopiero wówczas odłożył go.
Jestem genialny, stwierdził z zadowoleniem. Dzięki kontaktom jakie nawiązałem
z tym Arabem, mój pan stanie się jednym z najpotężniejszych władców na świecie, a ja będę jego prawą ręką. Władza, bogactwo, wygoda i piękne kobiety, to wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Drogomysł jeszcze długo zachwycał się własnym geniuszem i roztaczał przed sobą kuszące wizje. Jego umysł pracował tak intensywnie, że sługa księcia Mieszka zasnął. Obudził się rankiem i czym prędzej udał się do władcy na umówione wcześniej spotkanie.
Książę powitał jednego ze swych ulubionych urzędników i obaj usiedli przy stole. Natychmiast pojawiło się kilku paziów, którzy ułożyli przed władcą i jego gościem wiele półmisków z wędzonym mięsem, serami czy owocami. Nie zapomniano także o odrobinie wina.
Wino, pomyślał Drogomysł, z tym właśnie będzie kłopot.
- Zatem o czym chciałeś ze mną porozmawiać, mój młody przyjacielu?
- Mój panie, wiem, że masz pewien problem. W zasadzie to wszyscy mamy ten sam problem.
- Do rzeczy – ponaglił książę.
- Chodzi mi o ten cały chrzest i ślub z Dobrawą. Wiem jak tego uniknąć i co więcej,
w jaki sposób moglibyśmy stać się potęgą, taką jak Rzym albo i jeszcze większą.
- Ale skąd wiesz, że chcę tego uniknąć? – Mieszko sprawiał wrażenie zaintrygowanego. Wytrawny obserwator mógłby zauważyć w jego oczach odrobinę zainteresowania.
- Nawiązałem kontakty z pewnym przedstawicielem władcy kalifatu kordobańskiego. Mówi, że moglibyśmy przyjąć ich wiarę, islam, i wraz z nimi podbić całą Europę. My od wschodu, a oni od zachodu. – Drogomysł zignorował pytanie księcia.
- Brzmi ciekawie, fakt. Ale bardziej od Europy interesuje mnie zdobycie Pomorza Zachodniego i uwolnienie się od groźby niemieckiego ataku. Papież i Czechy są o wiele bliżej niż ta Kordoba. Poza tym nie damy rady pokonać cesarza.
Mieszko mówił spokojnie i wyraźnie. Tak naprawdę jego głównym zmartwieniem był Częstogoj, kapłan Pioruna. Zdobywał on coraz to większe wpływy w otoczeniu księcia i na tym nie kończyły się jego ambicje. Chciał uczynić z Mieszka swą marionetkę, a na to książę pozwolić nie mógł. Jedynym wyjściem z sytuacji było przyjęcie nowej religii.
Mógł rzecz jasna kazać zabić niepokornego kapłana, lecz wiązało się to z ryzykiem wybuchu wojny domowej.
- Kalif z Kordoby oferuje nam swe wojska w niewyobrażalnej wręcz liczbie dwudziestu tysięcy żołnierzy, którzy zostaliby oddelegowani pod twe rozkazy, panie.
Warto w tym miejscu dodać, że drużyna księcia to trzy tysiące zbrojnych.
- To wszystko brzmi zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. To rozwiązanie musi mieć także pewne wady – stwierdził książę z miną człowieka, który już wiele w swym życiu widział.
No to teraz się zacznie. Drogomysł był już tak blisko, a jednak wciąż tak daleko od swego celu.
- Mój panie, ten świat taki już jest. Wszystko ma swoje wady i zalety. Tego już nie zmienimy, nawet gdybyśmy bardzo chcieli. W porównaniu z chrześcijaństwem, islam ma dwie zasadnicze wady. Po pierwsze, muzułmanie nie jedzą wieprzowiny, a po drugie, nie piją alkoholu.
- Są to bardzo poważne wady – powiedział Mieszko po czym jednym łykiem opróżnił swój kielich.
- Ale bycie muzułmaninem ma też swoje zalety. Mógłbyś mieć, panie, cztery żony.
- Nie mam nawet jednej, a od tego ciągłego gadania o małżeństwie to już mnie głowa boli. – Mieszko roześmiał się szczerze.
Następnie Drogomysł przedstawił księciu szczegóły propozycji złożonej przez kalifa
z Kordoby, jak i zasady na jakich opiera się islam. Mieszko odprawił urzędnika, twierdząc, że musi w samotności wszystko przemyśleć. Obiecał dać odpowiedź w najbliższym czasie, bowiem kordobański władca nie będzie czekał wiecznie.

Książę wyszedł ze swej sypialni na balkon. Oparł ręce o balustradę i przyglądał się pochmurnemu niebu. Wiatr rozwiewał jego kruczoczarne włosy sięgające ramion. Mieszko skierował wzrok na miasto. Gniezno, jego Gniezno. Teraz to jedynie kilkaset drewnianych domów otoczonych potężną palisadą, ale w przyszłości… Kto wie, może będzie to stolica świata. Być może starożytne porzekadło, zgodnie z którym wszystkie drogi prowadzą do Rzymu przestanie być aktualne. Wszystkie drogi prowadzą do Gniezna, tak będą mówić przyszłe pokolenia, mieszkańcy całej Europy…
Mieszko musiał przyznać, że oferta złożona mu przez Ibrahima ibn Jakuba, znanego dyplomatę, sługę kordobańskiego kalifa, była niezwykle atrakcyjna. Jednak wciąż się wahał. To błąd. Aleksander Macedoński nie wahał się, tylko ruszył na wojnę z Persami. Dzięki temu został władcą połowy świata.
Może i ja powinien tak uczynić? Ale co będzie, gdy poniosę klęskę?
Odpowiedzieć na to pytanie nie sposób. Cóż w najgorszym wypadku zostanę zapamiętany przez historię jako ten, który spróbował i przegrał. Leonidas wiedział, że nie ma szans na zwycięstwo, a mimo to podjął walkę.
Rozważania księcia przerwała pogarszająca się pogoda. Z ciężkich i ciemnych chmur zgromadzonych nad miastem lunęły strugi deszczu. Gdzieś w oddali powietrze przeszywały kolejne błyskawice, a grzmoty niemalże rozrywały uszy Mieszka. Bogato zdobiona, niebieska szata władcy stawała się coraz cięższa, lecz ten nie zwracał na to uwagi. W ręku trzymał kielich z winem i uważnie mu się przyglądał.
- Czym jest ta odrobina wina i miesiąc bez posiłków przy świetle słońca wobec nieśmiertelnej chwały i ziemskiej potęgi? Niczym!
Mieszko wychylił kielich i napełnił usta jego zawartością. Pił majestatycznie,
z powagą jaka należała się tej chwili. Przecież to ostatni alkohol, jaki miał w swym życiu spożyć.

Zapewne zastanawiasz się, czytelniku, w jaki sposób arabska armia dotrze do ziem Polan? Otóż Ibrahim ibn Jakub poinformował naszego przyjaciela, Drogomysła, że jego pan ma w swym posiadaniu niezwykłą maszyną. Jest to metalowy, latający ptak, do którego najlepiej pasowałaby nazwa: samolot, lecz Arabowie jej nie znali. Ważne, że wiedzieli jak korzystać z dobrodziejstw jakie niesie ze sobą posiadanie tej cudownej „broni”…

Tymczasem w siedzibie Mieszka trwało kolejne ważne spotkanie. Tym razem gościem księcia był Ibrahim ibn Jakub. Ten mężczyzna, o twarzy ogorzałej od słońca i posturze raczej błazna niż sługi wielkiego władcy, miał zamiar ustalić z Mieszkiem szczegóły niezwykłego przymierza, jakie zawrzeć miały państwa przez nich reprezentowane.
- Zatem twój pan odda mi rękę swej córki, ale skąd mam wiedzieć, że przypadnie mi ona do gustu? – spytał polski książę.
- Mogę przysiąść, panie, że Agaila, to najpiękniejsza kobieta jaka kiedykolwiek stąpała po tym łez padole. Lecz póki co będziesz musiał się zadowolić tym, panie.
Ibrahim ibn Jakub wyciągnął z płaszcza jaki miał na sobie świstek papieru i wręczył go Mieszkowi. Ten nieznacznie się uśmiechnął i z uznaniem pokiwał głową. Fakt, kobieta na którą patrzy jest naprawdę piękna. Żadna z dwórek, z którymi dotąd romansował książę nie może się z nią równać.
- To jedynie czarno-biała namiastka tego, czego doświadczysz w rzeczywistości, panie. Twe oczy świecą jak pochodnie.
- Tak… Przejdźmy może do spraw militarnych. Kiedy kalif zamierza przysłać mi obiecanych wojów? – Mieszko chciał odwrócić uwagę rozmówcy od słabością jaką już miał do panny Agaili.
- W ciągu najbliższych miesięcy. Mój pan uważa, że za półtorej roku będziemy gotowi do rozpoczęcia wielkiej wojny. Wtedy rozpętamy na kontynencie europejskim prawdziwe piekło. Papież i cesarz, ci dwaj nieudacznicy, nie będą w stanie nam się przeciwstawić. Ziemie na zachód od Renu trafią w nasze ręce, na wschód w wasze. Uczciwy układ, prawda?
- Jak najbardziej – przytaknął Mieszko.
- Zatem opuszczam cię teraz, książę. Muszę powiadomić mego pana. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem za dwa miesiące będziemy tańczyć na twym weselu, mądry władco.
Ibrahim ibn Jakub roześmiał się ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. W tym śmiechu było coś tajemniczego, a nawet przerażającego, ale Mieszko tego nie zauważył. Wyobrażał sobie bowiem, jak w rzeczywistości wygląda jego piękna Agaila. Jednego był pewien. Dla tej kobiety gotów jest zrobić wszystko.

Nadszedł wielki dzień. Właśnie dziś do Gniezna przybędzie Agaila oraz towarzyszący jej orszak. Mieszko wstał z samego rana, by odpowiednio się przygotować do powitania przyszłej żony. Wykąpał się dzisiaj jeszcze dokładniej niż ma to w zwyczaju. Sługą polecił staranne przygotowanie fryzury. Jego kruczoczarne włosy lśniły w blasku słowiańskiego słońca.
Książę wsiadł na konia i ruszył na miejsce planowanego lądowania metalowego ptaka, którym podróżowali wysłannicy kordobańskiego kalifa. Wraz z Mieszkiem podążała liczna grupa zbrojnych. Najważniejsze jest przecież pierwsze wrażenie, prawda?
Drogomysł znał księcia nie od dziś. Służy mu kilka ładnych lat, ale mimo to nie widział jeszcze władcy Polan tak zdenerwowanego. Co prawda Mieszko nie unikał nigdy kobiet, ale najwyraźniej Agaila zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Poza tym książę powinien pożegnać się z obyczajami lokalnego władcy. Czeka bowiem na niego dużo ważniejsza rola do odegrania w spektaklu zwanym historią.
Orszak książęcy dotarł już na miejsce. Polana leżąca ćwierć dnia drogi od Gniezna stać się miała lądowiskiem dla arabskiego metalowego ptaka. Odziani w zbroje wojownicy wypatrywali na błękitnym i bezchmurnym niebie tajemniczej maszyny.
Czekali tak kilka dłuższych chwil. W głowie Mieszka zaczęła już świtać myśl czy nie został oszukany. Bo niby co wiedział o tym całym Ibrahimie ibn Jakubie? Tyle co nic. Ale po miałby kłamać? Przecież nie dostał ode mnie nic cennego. Może po prostu Arabowie się spóźniają…
I tak w rzeczywistości było. Polanie usłyszeli przeraźliwy ryk. Coś jakby rozrywało, pruło powietrze. Instynktownie podnieśli głowy i spojrzeli w górę. Ich oczom ukazał się zbliżający się w zawrotnym tempie do ziemi metalowy ptak. Znajdujące się na skrzydłach śmigła nadawały mu szybkości.
Maszyna była coraz bliżej, aż w końcu znalazła się na ziemi. Drogomysł mógł teraz spokojnie obejrzeć ten szarosrebrny wytwór wyznawców Mahometa. Sługa księcia obliczył, że długość maszyna równa jest, co najmniej, długości trzydziestu koni. Jak potężny jest lud, który potrafi ujarzmić takie coś…
Wtem drzwi znajdujące się z boku metalowego ptaka zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się schody sięgające ziemi. Schodzili po nich odziani w białe szaty mężczyźni
o ciemniejszych twarzach i brodach do klatki piersiowej. Choć każdy z nich miał przy boku miecz, nie wyglądali jakby mieli walczyć. Przylecieli do swych przyjaciół.
Mieszko zaczął się już niecierpliwić. Czekał na swą księżniczkę. Z wnętrza tego dziwacznego tworu poczęły wychodzić pierwsze kobiety, najpewniej służące Agaili.
I wreszcie pojawiła się ona. Książę od razu ją rozpoznał. Piękność o blond włosach ukazała się zebranym. Ubrana w skromną, jasnożółtą szatę, odsłaniającą jedynie głowę, dłonie oraz stopy. Mieszko zakochał się od pierwszego wejrzenia.
- Panie, przedstawiam ci Fallana ibn Allana, dowódcę oddziału, który przybył na twe ziemie. – Ibrahim ibn Jakub wyrwał z rozkosznych marzeń Mieszka.
Książę przyjrzał się około pięćdziesięcioletniemu żołnierzowi, wyglądającemu tak jak każdy Arab. Dopiero wówczas odezwał się.
- Witaj Ibrahimie, przyjacielu!
Gdzieś w tle tego historycznego spotkania Drogomysł przyglądał się pięknej pani. Agaila, co za piękność! Żadna z greckich bogiń nie mogłaby się z nią równać. Gdyby nie fakt, że miała zostać żoną Mieszka, porwałby ją i uciekł jak najdalej. Z taką kobietą mógłby spędzić całe życie. Czuł, wiedział to. W jednej chwili stracił głowę. Nie mógł oderwać oczu od włosów opadających Agaili na twarz. Śliczną twarz.
Jestem wojownikiem. Nie mogę poddać się bez walki…

Od pamiętnego dnia minęły już dwa tygodnie. Arabska delegacja czuła się w Gnieźnie jak w domu. Wielkim zaskoczeniem był fakt, że część z nich całkiem nieźle mówi w języku Polan. Zwłaszcza Agaila, która z miejsca stała się ozdobą książęcego pałacu. Dworzanie
pokochali nową panią. Rozpoczęto budowę meczetu. Sojusz Polan z kalifem kordobańskim kwitł. Był jednak ktoś komu się to nie podobało…
Częstogoj przechadzał się właśnie po świątyni Pioruna. Nikt już tutaj nie zagląda, pomyślał ze smutkiem. Wszyscy są tak pochłonięci Arabami i islamem, że zapomnieli
o władcy grzmotów. O bogu, którego niegdyś nazywano słowiańskim Zeusem.
Nie spodziewałem się, że ten głupiec Mieszko coś takiego wywinie. Dobrawa, chrzest, to bym zrozumiał, ale islam… Skąd on w ogóle wziął tych Arabów. A jaki zapatrzony jest
w tę dziewuchę. Sprzedałby pewnie cały kraj tylko po to, by ją posiąść. Znam ja takich jak on. Teraz świata poza nią nie widzi, a po czasie i tak znajdzie sobie kochankę albo i dwie. Wszyscy władcy są tacy sami. Chcą mieć więcej i więcej. Więcej pieniędzy, więcej ziem, więcej wpływów, no i więcej kobiet.
Ale co ja na to poradzę? Częstogoj wzruszył swymi wątłymi ramionami. Miał już przeszło sześćdziesiąt lat i czuł, że czas umierać. Rozejrzał się po pustej świątyni i poczuł we krwi ogrom swej klęski. Został opuszczony, jest sam.
Niewzruszony Piorun stojący na ołtarzu zdawał się spoglądać na swego wiernego sługę. A widok ten z pewnością nie należał to przyjemnych. Niski, szczupły starzec z siwą brodą do pasa, odziany w skromny habit, stał z rękoma założonymi na piersi i płakał. Nie po raz pierwszy w swym życiu. W wieku piętnastu lat widział jak jego matka, upojona do nieprzytomności alkoholem, umiera. Choć bardzo chciał, nigdy nie potrafił wymazać tego wspomnienia z pamięci.
Częstogoj podszedł do ołtarza i chwycił leżący na nim sztylet. Przyłożył ostrze do brzucha i jednym, mocnym pchnięciem przebił się. Z rany popłynęła ciepła i słodka krew.
Z każdą chwilą wzrok kapłana stawał się coraz bardziej mętny. Czuł jak opuszczają go siły
i pomału traci świadomość. Zakręciło mu się w głowie i upadł na posadzkę. Jego oczy zaszły mgłą, a po chwili nie było już nic. Częstogoj znalazł się w domu swego boga, Pioruna.

Pewnego wieczoru Drogomysł udał się do gospody „ Złoty niedźwiedź”. Odwiedzał to miejsce regularnie, głównie ze względu na wyborne piwo jakie można tu dostać. Lecz tamte czasy stały się jedynie wspomnieniem. Książę wprowadził zakaz sprzedaży alkoholu. Miejsce piwa zajęło kwaśne mleko czy soki przyrządzone z dobrodziejstw okolicznych lasów. Trudno nazwać to korzystną zamianą.
Wierny sługa Mieszka zamówił kubeł mleka i kawał pieczonej wieprzowiny. Już chciał zachwycać się w myślach pięknem Agaili, gdy zobaczył przy sąsiednim stole mężczyznę o potężnych gabarytach i twarzy pokrytej licznymi bliznami. Większość ludzi ma mniejsze udo niż ten osobnik biceps.
Słowobor, tylko jego tu brakowało.
- Witaj, przyjacielu! Ile to myśmy się nie widzieli? Chyba ze sto lat! Już myślałem, że zapomniałeś o starym druhu – powiedział mężczyzna o imieniu Słowobor, odsłaniając
w uśmiechu zęby tak białe jak żółty ser.
- Jakże mógłbym zapomnieć największego woja wśród Polan? Może przysiądziesz się do mnie? – Pytanie to było czysto kurtuazyjne, bowiem potężny wojownik już kierował się
w stronę książęcego sługi.
- Powiem ci mój przyjacielu, że nasz najukochańszy władca chyba rozstał się
z rozumem. Jak można zrezygnować z alkoholu? Nie żebym dużo pił, bo pijam, w zasadzie pijałem, bardzo mało. – Czerwony nos „potwierdzał” słowa wielkiego woja. – Ale to zawsze szkoda, prawda?
Drogomysł jedynie pokiwał głową.
- Ale ponoć ta cała Agila czy Agaila, to prawdziwa piękność. Tylko czemu ja mam cierpieć za to, że Mieszko chce sobie tę pannę… no wiesz co mam na myśli?
Drogomysł poczuł się nieswojo na wzmiankę, dosyć wulgarną zresztą, o Agaili. Przecież stracił dla niej głowę. Ostatnie tygodnie, gdy widywał ją regularnie w pałacu jedynie utwierdziły go w tym przekonaniu. Rozmawiał z nią rzadko, ale w myślach notorycznie słyszał jej słodki głos.
- Małżeństwo jak małżeństwo. Nie powinno cię to zresztą specjalnie obchodzić. Pomyśl raczej o nadchodzących wojnach.
- Tak… Bogate łupy, totalna rzeźnia na polu bitwy i te wszystkie kobiety. Bezbronne wdowy czekające, by wpaść ci w ramiona. Nie mogę się doczekać.
Drogomysł spojrzał na twarz swego rozmówcy. Na resztki mięsa między zębami, na otłuszczoną brodę i spocone czoło. Czy coś takiego może się podobać kobietom? Chyba nie. Prawda jest jednak taka, że na wojnie kobiety nie mają wiele do powiedzenia w tych sprawach. Bierze je każdy, kto tylko zechce, a dowódcy przymykają na to oko, by nie drażnić wojska. Pomyśleć, że później ci sami ludzie starają się oczarować dworskie panny. Cóż, ludzka obłuda nie zna granic.
- Na mnie już pora przyjacielu. Czeka na mnie taka jedna. Do zobaczenia! – Słowobor wstał i skierował swe potężne cielsko do wyjścia.
- Do zobaczenia. I wygląda na to, że będę musiał za ciebie zapłacić, przyjacielu – powiedział do siebie Drogomysł.

W książęcej siedzibie trwały ostatnie przygotowania. Mieszko postanowił urządzić ucztę, prawdziwy bal na cześć swej narzeczonej i towarzyszącej jej gości. Kucharze od dwóch dni uwijali się jak w ukropie, by zdążyć ze wszystkim. Na stołach pojawić się miały półmiski napełnione najlepszą dziczyzną, rybami czy najróżniejszymi deserami. Władca Polan zamierzał zrobić jak najlepsze wrażenie na Agaili. Nie mógł doczekać się ślubu, a to dopiero za miesiąc.
Mężczyzna ubrany w skromną, jak na dzisiejsze warunki, niebieską szatę siedział przy jednym z długich, podłużnych stołów i leniwie żuł kawałek mięsa. W rzeczywistości Drogomysł przyglądał się Agaili. Wyglądała dziś po prostu cudownie. Jej blond włosy lśniły pełnym blaskiem, a złota suknia podkreślała sylwetkę i dodawała uroku. Sługa księcia przyglądał się właśnie pieprzykom na twarzy pięknej Arabki i wiedział, że mógłby całować ją bez końca.
Ale przecież nie może.
Obok niej siedział Mieszko, usługując we wszystkim przyszłej żonie. Dbał, by otrzymała najlepszy kawałek pieczeni i mogła najeść się do syta. Wciąż rozmawiali, a Agaila nieustannie się uśmiechała. Sprawiała wrażenie zadowolonej z obecnej sytuacji. Najwyraźniej władca Polan przypadł jej do gustu.
Drogomysł nie wiedział co robić. Z powodu miłości stracił zmysły, ale przecież jest sługą Mieszka. Nie może wystąpić przeciw swemu panu. Taka postawa nie jest godna prawdziwego wojownika. Ale czy ma bezczynnie siedzieć i patrzeć jak miłość jego życia przechodzi mu koło nosa. Musiał coś zrobić. Tylko co?
Bal trwał w najlepsze. Drogomysł musiał patrzeć jak Mieszko tańczy z Agailą. Widok ukochanej w ramionach księcia nie należał do przyjemnych. Nasz przyjaciel żałował, że nie może się napić. Ale cóż, to był jego pomysł. To on nawiązał kontakty z Ibrahimem ibn Jakubem i nakłonił księcia do sojuszu z kordobańskim kalifem.
Gdybym wiedział, że tak to się potoczy, to namawiałbym księcia na ślub z Dobrawą. Po co mi to wszystko było?
A co mi tam? Trzeba spróbować. Drogomysł zebrał się na odwagę i podszedł do księcia i siedzącej obok Agaili.
- Czy pozwolisz, panie, bym zatańczył z twą piękną narzeczoną? – spytał sługa księcia, głosem poważnym i stonowanym.
Mieszko uśmiechnął się.
- Jak dla mnie nie ma problemu, mój młody przyjacielu.
Agaila uśmiechnęła się, wstała, podała swemu tancerzowi dłoń i wraz z nim udała się na parkiet…
Gdy następnego dnia Drogomysł wspominał najpiękniejszy moment w swym życiu, musiał szczerze przyznać, że nie pamięta zbyt wiele z tego co zaszło. Bliskość ciała ukochanej upoiła go niczym najmocniejsze wino do tego stopnia, że zamiast starać się zachować w pamięci każdy, choćby najdrobniejszy szczegół, cieszył się chwilą. Chciałoby się powiedzieć „chwilo trwaj, jesteś piękna”.
Piękne chwile nie trwają jednak wiecznie…

Pewnego ciepłego wieczora Drogomysł postanowił udać się na spacer. Musiał odpocząć i zebrać myśli. Tyle się ostatnio dzieje. A nic nie relaksuje go tak jak widok śpiącego miasta i zimny powiew wiatru we włosach.
Jest zakochany.
Niestety.
Nie było dnia, by Drogomysł nie żałował tego, że nawiązał kontakt z Ibrahimem ibn Jakubem. Niech przeklęty będzie metalowy ptak, którym Arabowie dotarli na nasze ziemie. Niech przeklęty będzie dzień, w którym moje życie zmieniło się w koszmar. Dzień, w którym zobaczyłem Agailę po raz pierwszy.
Nasz przyjaciel mijał kolejne wąskie uliczki. Właściciele tawern nie narzekali na brak gości. Dobiegał z nich gwar rozmów prowadzonych na trzeźwo. Wszystko się zmienia.
W jednej chwili Drogomysł jakby stracił wzrok. To uroda Agaili, niespodziewanie spotkanej, go oślepiła. Kilka kroków od niego szła, bez pośpiechu, narzeczona księcia. Co ona robi o tej porze sama?
- Witaj, pani! – krzyknął za nią nasz przyjaciel.
Agaila odwróciła się.
- Witaj. Drogomysł, to ty? Ja nie spodziewała się, że kogokolwiek spotkam. Chciałam sama być – stwierdziła, mówiąca dość poprawnie w języku Polan, przyszła żona Mieszka.
- Nie powinnaś, pani, spacerować w pojedynkę. Wieczorami bywa w Gnieźnie niebezpiecznie. Mogłoby ci się coś stać, pani.
Piękna Arabka uśmiechnęła się nieznacznie. Najwyraźniej schlebiało jej, że ktoś się
o nią martwi.
- Lubię czasem odpocząć od pałacu. Od ludzi. Pomyśleć lubię.
To tak samo jak ja.
- Pozwolisz jednak, pani, że odprowadzę cię do twej siedziby. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdyby ukochanej mojego pana coś się stało.
- Chodźmy.
I poszli. Rozmawiali przez całą drogę o sprawach nieistotnych, dlatego też nie zostaną one tutaj zaprezentowane. Drogomysł wiedział, że to jego wielka szansa. Po raz pierwszy znalazł się ze swą wybranką w cztery oczy. I jeszcze ten wieczór. Taki romantyczny.
Lecz nim nasz bohater się obejrzał, znaleźli się w pobliżu książęcej siedziby. Czas się kończy.
- Pani, jest coś o czym chciałbym z tobą porozmawiać.
- Tak?
- Znaczy się, musisz o czym wiedzieć, a nie wiem jak zareagujesz…
- Mów, Drogomysł. – Nieśmiałość rozmówcy bawiła Agailę, lecz nie domyśliła się
o co chodzi.
- Jesteś, pani, piękną kobietą. Prawdę mówiąc zwariowałem na twym punkcie.
Drogomysł czuł, że jego serce bije jak szalone. Chyba połamie mu żebra.
- Nie. Nic nie mów. – Agaila wyglądała na zaskoczoną, a nawet przestraszoną. Dobrze wiedziała, że jest piękna i jeszcze w Kordobie wielu znamienitych mężczyzn starało się o jej względy. Musi jednak wyjść za Mieszka. Poza tym nie kocha Drogomysła.
- Pani, ja cię kocham. Nie mogę bez ciebie żyć…
- Dosyć!
Agaila ruszyła w kierunku pałacu Mieszka, ale Drogomysł złapał ją za rękę. Wyrwała mu się jednak i zniknęła w ciemnościach.
Załamany Drogomysł nie wiedział, że w tych samych ciemnościach ukrył się pewien człowiek. Para błyszczących oczu obserwowała ich przez cały czas. Cóż, książę z chęcią dowie się w kim zakochał się jego ulubiony urzędnik. Nie będzie zachwycony…

Mężczyzna odziany w czarną szatę, z kapturem na głowie wyszedł z komnaty. Mieszko został sam. Nie mógł w to uwierzyć.
Drogomysł.
Ten sam Drogomysł, którego spotkał niegdyś podczas powrotu do Gniezna. Wówczas ten pobity chłopak w łachmanach poruszył jego serce. Czuł, że musi mu pomóc. Zżył się
z tym młodzieńcem. Traktował go niemal jak własne dziecko.
- Gdybym miał syna, to chciałbym, by był taki jak ty – powiedział książę Drogomysłowi pewnego dnia.
Nie mogę tego tak zostawić.

Drogomysł obudził się, lecz nie miał ochoty na to, by zwlec się z łóżka. Nie mam po co żyć. Na co ja liczyłem? Mieszko to książę, może zostanie nawet królem. Jest bogaty, ma władzę. A ja? Jestem zwykłym urzędnikiem, pochodzącym zresztą z wieśniaczej rodziny.
Gdyby Agaila mnie wybrała, to i tak nie miałoby znaczenia. Musielibyśmy uciekać. Jak najdalej stąd. Z pewnością wzbudzalibyśmy spore zainteresowanie wszędzie tam, gdzie stanęłyby nasze stopy. Młode, piękne Arabki raczej nie podróżują po Europie.
Nad czym ja się zastanawiam?
Jak ja się pokażę na oczy mojemu panu? Tyle mu zawdzięczam, jest dla mnie jak ojciec. Gdyby nie on, to pewnie już dawno zapiłbym się na śmierć w jakiejś podejrzanej knajpie. Miałem wszystko oprócz miłości. Ale czy to miłość nie jest sensem ludzkiego życia? To miłość jest wszystkim. Bez niej nic nie istnieje.
A może Agaila nie powie swemu przyszłemu mężowi co zaszło? Może uzna to za wybryk, który już nigdy się nie powtórzy. Przecież jest taka rozsądna. Z pewnością nie zależy jej na mojej krzywdzie.
Czy można karać kogoś za to, że kocha?
- Dlaczego? – znajomy głos dochodzący zza pleców przerwał rozważania Drogomysła.
Mieszko zamknął za sobą drzwi i stanął na środku komnaty.
- Dlaczego? Tyle jest pięknych kobiet na moim dworze. Gdybyś tylko chciał, mógłbyś wziąć sobie za żonę którąkolwiek z nich. Miałbyś moją zgodę. A ty musiałeś zakochać się akurat w Agaili. Powiedz, dlaczego?
Drogomysł patrzył w oblicze swego pana. Człowieka, których zmienił jego życie. Gdyby nie ta latająca maszyna wszystko byłoby o wiele prostsze.
- Panie, nie wiem co powiedzieć. Ja…
- Kochasz moją narzeczoną. Co tu dużo gadać. Ja też ją kocham. Zatem musimy jakoś to załatwić.
- Jak?
- Traktowałem cię jak syna. Dałem ci wszystko, mój młody przyjacielu. Ale Agaili nie oddam. Możesz udać się na emigrację. Pozwolę ci bezpiecznie opuścić moje ziemie. Jeżeli tego nie zrobisz zmuszony będę skazać cię na śmierć.
Drogomysł nic nie odpowiedział. Z jednej strony odczuwał wstyd. Okazał się nielojalny wobec człowieka, któremu zawdzięcza całe dobro, jakie go w życiu spotkało.
Z drugiej strony jednak powinien walczyć o miłość swego życia do końca.
Nie zastanawiał się długo, tylko uderzył z całej siły Mieszka w głowę. Książę, trafiony w szczękę zachwiał się, ale nie upadł. Przyszedł tutaj bez strażników, więc musiał radzić sobie sam.
Władca Polan i jego wierny, niegdyś, sługa złapali się za bary niczym prawdziwi zapaśnicy. Mieszko, silniejszy, obalił swego przeciwnika i usiadł na nim okrakiem. Okładał go pięściami gdzie popadnie. Bił w głowę, żebra, brzuch.
Z nosa Drogomysła trysnęła krew. Młodzieniec nie zamierzał się łatwo poddać. Zrzucił z siebie księcia i chaotycznymi ciosami trafiał go w głowę raz za razem. Na twarzy narzeczonego Agaili pojawiła się krew.
Mieszko nie pozostawał dłużny. Jego uderzenia były celniejsze i mocniejsze. Drogomysł z trudem utrzymywał się na nogach. Kątem oka zauważył srebrny świecznik stojący na szafie. Złapał go i uderzył Mieszka. Ten trafiony w skroń upadł bez ruchu na ziemię.
Dla księcia czas płynął już zdecydowanie wolniej. Przez lata nosił na swych barkach ciężkie brzemię. Odpowiedzialność za całe plemię Polan wielokrotnie go przytłaczała, lecz nigdy nikomu o tym nie powiedział. Robił co mógł, by ludziom żyło się dobrze. Najwyraźniej nie jest mu pisane zdobycie połowy Europy.
Agaila. Chciałby jeszcze raz ją zobaczyć. Jest taka piękna. Niestety Mieszko nie ujrzy swej narzeczonej ani niczego innego. Bezkresny mrok przykrył jego oczy.
Drogomysł klęczał nad zwłokami swego pana. Co ja zrobiłem? Chciał krzyczeć, wyć, ale w ten sposób ściągnąłby tutaj ciekawskich. Rozpłakał się. Jego życie było skończone. Nawet gdyby teraz uciekł, nigdy nie pogodziłby się z tym, że jest mordercą.
Przecież nie chciałem go zabić.
Młodzieniec chwycił leżący przy łóżku miecz i wbił go sobie w brzuch. Drogomysł poczuł jak krew opuszcza jego ciało. Wzrok zaszedł mu mgłą. Nie widział już nic. Oczyma wyobraźni starał się ujrzeć uśmiechniętą twarz Agaili. Jak ja ją kocham. Drogomysł położył swą głową na sercu Mieszka i czekał na śmierć.
Przeklęta technika. Gdyby nie ten metalowy ptak wszystko potoczyłoby się inaczej. Na co mi to było?
Nasz bohater nie obwiniał się dłużej, bowiem zapadł w wieczny sen. Może teraz do woli śnić o swej ukochanej.

Mieszkańcy miasta powolnym krokiem zmierzali do meczetu. Od chwili, gdy władzę w państwie Polan przejął Fallan ibn Allan, namiestnik kalifa kordobańskiego, obywatele Gniezna na każdym kroku okazywali nowemu władcy swe posłuszeństwo. Niemal wszyscy przyjęli islam, co zakładał jeszcze zmarły niedawno Mieszko.
Fallan ibn Allan zajął swoje miejsce w meczecie i oczekiwał początku nabożeństwa. Planował wielki podbój. Razem ze swym panem zdobędą całą Europę. Zmienią ją w jedno państwo. Islamski Rzym.
Wydarzenia ostatnich tygodni to jedynie nieistotny epizod w historycznej batalii. Kto bowiem za tysiąc lat pamiętał będzie o Mieszku, księciu Polan? Najpewniej nikt. Jego postać zniknie w odmętach historii.
W takiej oto atmosferze nad Gnieznem unosiły się słowa: „Nie ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Edycja druga / Etap III Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin