Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Tekst nr 1

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Edycja pierwsza / Etap IV
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Dagi
Administrator



Dołączył: 30 Gru 2008
Posty: 1061
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:12, 28 Lip 2010    Temat postu: Tekst nr 1

Ekstrawaganda


- Widzi ją pani? O, jaka wypindrzona! – rzuciła pogardliwie dozorczyni.
Wytarła ręce w fartuch i wsparła się niedbale na miotle.
- Widzę, widzę. A jak to to nosa zadziera! Myślałby kto, że księżniczka. – Kwiatkowska, wziąwszy się pod boki, zmierzyła dziewczynę wrogim spojrzeniem. – Takie czasy teraz. To jest ta, no wie pani, ekstrawaganda.
Natalia, zajęta dotychczas szukaniem kluczy w torebce, na paplanie kobiet nie zwracała najmniejszej uwagi. Kwestia przyzwyczajenia. Ile ona już się nasłuchała tych „księżniczek”, „laluni”, „nosa-zadzieraczek”, „moralności-nie-przestrzegaczek”, „szmat”, „suk”… Mogłaby tak wyliczać cały dzień. Ale tego jednego słowa jeszcze nie było.
- Ekstrawaganda – mruknęła pod nosem, uśmiechając się kwaśno.
Przekręciła klucz w zamku, pociągnęła do siebie ciężkie drzwi i wślizgnęła się na ciemną klatkę schodową.
- Ekstrawaganda. Tak, to mi się chyba najbardziej podoba.
Małym kluczykiem otworzyła skrzynkę na listy. Ze środka wysypała się sterta kolorowych reklam i jedna biała koperta. Podniosła ją bez zainteresowania. Rachunek. Już miała zacząć zbierać z podłogi broszurki o przecenie schabowego bez kości i niezawodnym działaniu nowego szamponu, ale w pół drogi zatrzymała dłoń. Wyprostowała się, poprawiła krótką spódniczkę i ruszyła schodami na górę. Niech dozorczyni sprząta.
Wspinała się z trudem po szarych, zimnych stopniach tak wąskich, że nie mogła postawić całej stopy. Nie zapaliła światła. Wolała nie patrzeć na ściany, z których obłazi tłusta jakby natarto ją smalcem farba, ohydna już za czasów nowości, a co dopiero teraz. Poza tym denerwowało ją migotająca lampa na drugim.
Pierwsze piętro. W ciemności zamajaczyły drzwi Jankowskich. Naprzeciwko identyczne, tylko numer inny. Owczarkowie.
Drugie piętro. Plama na podłodze. Ciekawe z … Nie, chyba jednak nie chciała wiedzieć. Stanęła na kolejnym stopniu i zakołysała się niebezpiecznie na wysokim obcasie. Odruchowo chwyciła za poręcz, ale gdy tylko odzyskała równowagę, z odrazą cofnęła rękę.
„Trzeba będzie zdezynfekować”, pomyślała, zdmuchując z palców kurz.
Trzecie piętro. Czwarte. Nareszcie. Podeszła szybko do drzwi. Mocowała się chwilę ze starym zamkiem, zanim udało jej się otworzyć. Jeszcze tylko odruchowo wytarła buty o wycieraczkę, choć to przecież była wiosna, i weszła do środka. Rozpięła sprzączki na kostkach i z ulgą zrzuciła szpilki.
Myjąc w łazience ręce, spojrzała w lustro. Jak bardzo nie pasowała do tego mieszkanka w praskim bloku, gdzie brud zdawał się być nieodłączną częścią ścian i podłóg, unosił się w powietrzu niemal namacalny. Jak odcinały się od boazerii, tego reliktu przeszłości witającego ją zawsze w przedpokoju, jej śliwkowy kostium, torebka z krokodyla, buty Hilfigera… Ona, wycięta zapewne z jednej ze stron paryskiego Vogue’a leżącego zawsze na jej szafce nocnej (choć za grosz nie znała francuskiego), i ono, to mieszkanie, połączeni w absurdalnym kolażu.
A jednak tkwiła tam. Lokal numer 8. Nawet nie romantyczne siedem, tylko to osiem rażące w swej zwyczajności. Tłumaczyła sobie, że to przez sentyment. Bzdura! Nienawidziła szczerze tego mieszkania, od wytartych podłóg po pożółkły sufit. To była tylko przykrywka, nic więcej. Brzydota tego miejsca stanowiła doskonały argument, by spędzać w nim jak najmniej czasu. Najlepiej tylko noce, nie wszystkie z resztą. Gdyby mieszkała w nowoczesnym apartamencie w jakiejś miłej dzielnicy, musiałaby przyznać, że to nie przed mieszkaniem ucieka, a przed samą sobą. Przed samotnością w czterech ścianach. Przed myślami.
Nawet teraz wpadła tylko na chwilę, przebierze się i leci. Zaspała u Mr. Biga (lubiła nadawać im ksywki, a ten klient bardzo jej przypominał aktora z Seksu w wielkim mieście), a przecież dzisiaj jedzie w plener z Igrekiem. Musi się jeszcze spakować.
Włączyła radio. Głośno. Niech je słyszy w każdym pokoju, niech zagłuszy tę koszmarną ciszę przerywaną tylko odgłosami kłótni zza ściany i trzepaniem dywanów na podwórku! Rozpięła żakiet, z trudem ściągnęła obcisłą spódniczkę. Zaraz potem na kafelkach w łazience („Klitka, nie łazienka”, pomyślała bez złości, już tylko z goryczą) wylądowały wściekle zielone pończochy i koronkowa bielizna.
Weszła pod prysznic. Po jej ciele spływała woda, tak przyjemnie zimna, i piana brzoskwiniowego płynu do mycia. Zamknęła oczy i rozkoszowała się chwilę tym delikatnym, nieśpiesznym dotykiem kropel. Tylko chwilę, bo zaraz przypomniała sobie, że nie ma przecież czasu.
Wyskoczyła na maleńki dywanik kąpielowy, który i tak zajmował niemal całą powierzchnię łazienki, i rozpoczęła długi rytuał namaszczania kremami. Na piersi ujędrniający. Na pośladki i uda antycellulitowy. Na resztę ciała zwykły, o zapachu belgijskiej czekolady, bo Igrek go uwielbia. A ona musi dbać o klientów.
Wyszła naga z zaparowanej łazienki i skierowała kroki do kuchni, żeby nastawić wodę. Przemykając na palcach wąskim korytarzem, napotkała w lustrze swoje odbicie. Mimowolnie przystanęła. Przekrzywiła lekko głowę, patrzyła z uwagą. Jej wzrok wędrował od samego dołu. Stopy, łydki, uda, odwróciła się i rzut oka przez ramię na tyłek, brzuch, piersi, szyja… Była piękna. A jednak nałóg przeglądania się w lustrze (niemożliwy do rzucenia, zbyt wiele pokus wszędzie, tu w łazience, tam w sklepie, nawet szyby samochodów i witryny rzucały zalotne spojrzenia jej własnych oczu) sprawiał jej przyjemność… masochistyczną.
To przez tę urodę zwątpiła o wszystkim. Pragnęli jej. Mogła mieć każdego na skinienie. Mogła wyjść za mąż, rodzić dzieci, wieść beztroskie życie kury domowej. Mogła żądać pieniędzy, zagranicznych wycieczek, luksusowych ubrań. Mogła i nie była szczęśliwa. Teraz widziała już jasno bezsensowność ciągłego dążenia ludzi, żeby być szczupłym, żeby świetnie zarabiać, żeby usidlić przystojniaka z biura. Uroda, pieniądze, miłość nie dają szczęścia. Nic nie daje. Nie wierzyła już w szczęście.
Przeszła do kuchni. Machinalnie nalewała wody do czajnika, wyjmowała kubek, otwierała pudełko z herbatą. W oczekiwaniu aż charakterystyczny gwizd poinformuje ją, że wrzątek gotowy, postanowiła wybrać bieliznę. Otworzyła ogromną szafę zajmującą połowę ciasnej sypialni. Ubrania ledwie się mieściły. Całe tony sukienek, sweterków, spódnic, spodni poukładanych z pedanterią na szerokich półkach, porozwieszanych na wieszakach. Sterta torebek. I buty. Mnóstwo butów. Kto by pomyślał, że te kolorowe lakierowane skóry, koszmarne wzory, nieprzyjemnie uderzające oczy zestawienia barw, że to wszystko najdroższe marki, garderoba warta tysiące, ba, setki tysięcy! Odwiedzała najlepsze butiki w Warszawie, jeździła po całym mieście w poszukiwaniu Ralfa Lauren, Versace, Armaniego i spośród tylu eleganckich, zachwycających strojów wybierała zawsze brzydkie, pozbawione smaku ohydztwa, które metką znanych projektantów zostały oznaczone chyba tylko przypadkiem. Ale ona nie miała zamiaru się w to ubrać. Chciała się przebrać. Ukryć w tym, co ją najbardziej odpychało, co budziło zgorszenie innych. Czuła się wtedy bezpieczna. Osłonięta. Niewidoczna. Nawet jeśli miała na sobie naprawdę niewiele.
Ludzie sądzili, że kieruje nią ekstrawagancja. Że ta awangarda to sposób na wyrażanie siebie albo tani chwyt, żeby zwrócić uwagę. Ona jedna znała prawdę. Przewrotną prawdę, że do wyboru odważnych ubrań skłania ją strach. Nie ekstrawagancja, nie awangarda. Ani nawet cudaczny twór Kwiatkowskiej – ekstrawaganda.
Czajnik zagwizdał przeciągle. Wciąż nieubrana pobiegła zdjąć go z gazu i zalała zieloną herbatę. Nie miała zamiaru czekać, aż woda ochłodzi się do zalecanych 80 stopni, ani tym bardziej dawać naparowi ośmiu minut na zaparzenie. Wyciągnęła torebkę ledwie wrzątek stał się żółty i łapczywie pociągnęła łyk, prawie parząc sobie usta. Przymknęła oczy z rozkoszą. Kto w alkoholu zapija smutki, nie zna kojących właściwości tego cudownego napoju. Zielona herbata. Miała wrażenie, że czuje, jak zawarty w liściach glin osiada w jej ciele, kumuluje się, by kiedyś… Ale cóż, nie pali, ogranicza tłuszcze, pije słaby alkohol. A co! Niechże więc ją ta herbata zabije, skoro musi jakoś umrzeć. „I niech zrobi to szybko”, mignęła jej myśl całkiem niezamierzenie.
Oparła się wygodnie, założyła nogę na nogę. W co się ubrać? Coś z domieszką vintage? W końcu ten hotel stoi podobno w szczerym polu. Sto procent natury i drinki w cenie. Biedny Igrek ma stresującą pracę, nic dziwnego, że chce się gdzieś wyrwać na weekend. Zresztą… Oni wszyscy mieli stresujące zawody. Spotkania, konferencje, nadgodziny i mnóstwo kasy. Szukali u niej ukojenia, czasem odrobiny szaleństwa, zawsze jednak chodziło o to samo – oderwać się, zapomnieć. Uśmiechnęła się. Kto by pomyślał, że ona, niegdysiejsza Natalka, obecnie Natalie dla klientów, bo to lepiej brzmi, będzie zarabiała swoim ciałem. Ona, która przeklinała rzadko, podczas gdy już trzylatki naokoło rzucały „kurwami” na prawo i lewo, nie paliła, nie przekłuwała namiętnie coraz to nowych części ciała i uczyła się dobrze, przynajmniej do trzeciej liceum. A zaczęło się tak niewinnie. Chciała zostać modelką. Marzenie całkiem normalne jak na nastolatkę, przeciętne, wręcz pospolite. Pociągał ją świat mody, luksus, drogie perfumy, zjawiskowe suknie na coraz to wymyślniejszych wybiegach. Początkowo traktowała to tylko w kategoriach mrzonek, pragnień niemożliwych do spełnienia, jakie zamyka się głęboko w szufladzie i dla ułatwienia sobie znoszenia codzienności – zapomina. A jednak gdzieś głęboko to wzbierało w niej, narastało, aż wreszcie poczuła, że nie dość jej myśleć o byciu modelką. Trzeba nią być.
Zaczęła na gwałt wysyłać swoje zdjęcia do wszystkich możliwych agencji, czytać każdy artykuł o projektantach mody, każdy wywiad z polską gwiazdką występującą na zagranicznych pokazach. Przypominało to nagłe przebudzenie, bo oto coś, co traktowała jako cel całkiem nieosiągalny, niewart nawet starań, wydało jej się nagle na wyciągnięcie ręki, przepływało pomiędzy palcami. „Tyle czasu straciłam”, myślała gorączkowo wieczorami. „Wcześniej, trzeba było wcześniej…” Miała rację. Dla dziewczyny u progu dziewiętnastego roku życia szanse zdawały się niewielkie. Ostatecznie wszystko, co osiągnęła to zdjęcie na okładce jakiegoś czasopisma dla młodzieży i stracona o włos rola w reklamie. Po trzech miesiącach przestała zresztą próbować, całkiem rozczarowana, bo wymarzone życie, jak się okazało, nie było wcale tak blisko.
Pojawiła się alternatywa. Koleżanka ze szkoły już od jakiegoś czasu przychodziła do szkoły w drogich ubraniach i stało się tajemnicą poliszynela, że to prezenty. Za seks. Oczywiście Natalia początkowo wzdragała się na myśl o tym, a przynajmniej wmawiała sobie, że ją to obrzydza, nie trwało to jednak długo. Nie chciała być przecież modelką dla przyjemności chodzenia w szpilkach po wybiegu, tylko dla pieniędzy. A oto druga droga uzyskania tego samego jawiła się znacznie łatwiej, choć może z pozoru mniej przyjemnie.
Miała duże powodzenie od samego początku. I od razu zaczęła dostawać to, czego chciała. Zapłata uiszczana była nie wprost, ale poprzez bieliznę, perfumy, buty. Wkrótce Natalie nabrała obycia, ogłady w słowach, szczególnej maniery w ruchach, gracji, bezpruderyjności w łóżku i uwodzicielskiej siły spojrzenia. Błyskawicznie się uczyła, jakby luksus miała w żyłach od urodzenia. Mogła powoli mierzyć wyżej. Już nie prawnik z dużej korporacji, ale prezes. Nie w centrum handlowym, ale w jego apartamencie, w Hiltonie, a czasem nawet w Paryżu. Już nie sweterek, ale weekend w SPA, kolacja w piekielnie drogiej restauracji, biżuteria. Robiło się coraz przyjemniej.
Klienci nie tylko jej pragnęli, ale też w pewien sposób ufali. Stała się marką. Była z nimi w relacji bardziej intymnej, bliższej niż dziwka, ale w bezpieczniejszej i mniej wymagającej niż kochanka. Nie narzekała, że spędzają święta w domu, nie była zakochana, nie chciała nikogo złapać na dziecko. Nie można jej było mieć na jedną noc. Zazwyczaj spotykała się z klientem przez kilka miesięcy, czasem nawet rok. Jeden, dwa razy w tygodniu. Nie częściej, co szybko mieliby jej dosyć.
Ostatni łyk herbaty i trzeba wreszcie coś postanowić, bo będzie musiała iść na nago. Hmm… nie jest to zresztą taka zła myśl. Igrekowi by się spodobało, a i Kwiatkowskiej można by zrobić przyjemność, dając pretekst do jeszcze zajadlejszego obgadywania. Wstała, włożyła pusty kubek do zlewu i poszła do sypialni. Znowu lustro. Och, miała już ich serdecznie dosyć. Zewsząd patrzyły na nią jej własne oczy, wszędzie to nagie ciało, które wydawało się tak ohydne, chociaż wiedziała dobrze, że jest piękne.
Podeszła do okna, otworzyła je na oścież i zaczerpnęła powietrza. Naprawdę nie chciała zrobić nic więcej, tylko poczuć ten przyjemny wiatr na twarzy, odetchnąć. Sama nie wiedziała, kiedy napadła ją ta myśl. „Skoczyć”. Każdy czasem taką ma, prawda? Patrzyła jak zahipnotyzowana na chodnik w dole, zachwycona przestrzenią i wolnością. Kusiło ją. Tak bardzo ją kusiło. Wejść na parapet, rzucić się w dół. Przez chwilę nie być już więźniem niczyich oczekiwań, nie myśleć o swoim ciele, o klientach, o ubraniach. Wychyliła się mocniej i poczuła nagłą ekscytację. Tak, szczęście istnieje! Istnieje z pewnością! W takim właśnie momencie, w szybszym biciu serca, w urywanym oddechu… Tylko trzeba się wspiąć wyżej, najlepiej stanąć na krześle, i wychylić, wychylać się mocniej i mocniej. A potem lecieć. Wiatr rozwiewa włosy, zapiera dech w piersiach. Lecieć, lecieć w nieskończoność. Zobaczą ją potem całkiem nagą, tam na dole, na tym chodniku. Będą przestraszeni, zbulwersowani, źli może. I dozorczyni, dobra dusza z tej dozorczyni w gruncie rzeczy, powie:
- Patrzcie, skoczyła, biedna, całkiem golutka. Trzeba ją przykryć czymś, bo wstyd. Wstyd taki. Pewnie wypiła za dużo. Albo migrena może? Migrena tak działa na ludzi…
- Nie, pani – przerwie jej Kwiatkowska. – To ekstrawaganda. To wszystko wina tej ekstrawagandy!
Ekstrawaganda. Ekstrawaganda. A może by tak zacząć inaczej? Od nowa? Może wolność jest nie tylko tam, na tym brudnym chodniku? Może gdyby spróbowała… Poznała kogoś. Może wtedy…? Ekstrawaganda. A gdyby się wyzwolić? Od tego ciała, od tych ubrań. Schronienie zmieniło się w klatkę, ale można… Nie zrobiła studiów. Pokłóciła się z matką. Odrzuciła przyjaciółki, te głupie paple, co ciągle tylko dzieci, mąż, dzieci, mąż, dzieci. A jeśli nie powinna? Zmienić. Jeszcze się da to wszystko zmienić. Nie! Nie, już za późno. Wolność niech leży sobie na chodniku razem ze szczęściem. Dla niej już za późno.
Zeszła z krzesła (sama nie wiedziała jak i kiedy się nim znalazła) i zatrzasnęła okno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Edycja pierwsza / Etap IV Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin