Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Tekst nr 2

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Edycja pierwsza / Etap IV
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Dagi
Administrator



Dołączył: 30 Gru 2008
Posty: 1061
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:13, 28 Lip 2010    Temat postu: Tekst nr 2

Huśtawka


W małym mieście, z którego pochodzę, ulice łączą się na placu wyłożonym kocimi łbami, połyskującymi w lipcowym słońcu. Na środku, ogrodzona kwadratem z kamyków, stoi lipa. Jest cicho, słychać tylko bzyczenie os, milknący w oddali warkot motoru i poszum telewizorów za firankami otwartych okien. W jeden z takich letnich, sennych dni trzech chłopaków z technikum budowlanego kopie młodszego kolegę, który nie chce pożyczyć im pieniędzy na wino. Każde uderzenie to krzyk, każdy krzyk – następne uderzenie. Okna zamykają się, a gdy twarz chłopaka zmienia się masę podobną do świeżej wątróbki, znikają też inne twarze patrzące zza zasłon. Pierzchną jak przestraszone karaluchy, gdy wchodzę na plac, a słońce dopiero teraz chowa się za chmurą i przy przygaszonym świetle widzę leżącego, i nie chcę patrzeć, a jednak patrzę, tę krótką chwilę, zanim mój własny krzyk porwie mnie wąskimi schodami, w górę do mieszkania, w którym matka, ojciec i wujek Mietek oglądają dziennik. Jeszcze o tym nie wiem, ale wtedy, gdy chcę coś powiedzieć, potrząsnąć nimi, wsadzić do ich otwartych niby w zdziwieniu ust słowa odpowiednio ciężkie, tak by się zadławili, wtedy podejmuję decyzję. Oczywiście jedyne na co się zdobywam, to wyłączenie telewizora, ale od tej pory wiem, kim nie chcę być.
Mój były chłopak i jedyny, jakiego miałam mawiał, że dziennikarz to ktoś, kto żeruje na życiu innych.
– Żartujesz – obruszałam się – to raczej ktoś, kogo obchodzą inni i świat dookoła.
– Obchodzą, bo można na tym zarobić. Jak na wszystkim. Na oszukanym serze można zarobić, na nieuczciwych kredytach i na ludzkim nieszczęściu.
– Ale przecież prasa pozwala nam coś zmienić, wpłynąć na rzeczywistość, są inne wartości, nie tylko pieniądze...
– Wartości – prychał – i może dla tych wartości szmacisz się w brukowcu?
Nie kłóciłam się z Adrianem. Po takiej lub podobnej wymianie zdań, w momencie, gdy była moja kolej, wstawałam z kanapy i zamykałam się w łazience. Czasem nawet wychodziłam z wynajmowanego przez nas mieszkania, za którymś razem tak skutecznie, że nigdy nie wróciłam.
Gdybym miała krótko podsumować o czym pisałam w trakcie mojej sześciomiesięcznej współpracy z Naszym Życiem, były to w jednej trzeciej nowe biusty gwiazd, o których nigdy wcześniej nie słyszałam, w jednej trzeciej wiadomości kulturalne –zwykle recenzje bezpłatnych egzemplarzy książek, których sama bym nie wybrała, a w pozostałej – morderstwa, pożary i zaniedbania, drukowane ze zdjęciami ofiar w medialonach i informacją, ile lat udało im się przeżyć. Miałam nadzieję, mimo opinii sekretarz, która uważała, że najlepiej sprzedają się sławne biusty, że w miarę upływu czasu będę dostawać więcej artykułów z tej ostatniej kategorii. To miał być wstęp do ambitnych reportaży społeczno-obyczajowych, które na pewno kiedyś będę pisać. Okazało się, że jedyne, co czas załatwił, to moje wymówienie. Przestałam być stażystką, a nikt nie chciał mnie zatrudnić na etat. Trudno się dziwić: w firmie stałą pracę miały trzy osoby, które ją zakładały, resztę stanowili zmieniający się co pół roku młodzi pracujący za grosze. Próbowałam racjonalnie wytłumaczyć sobie, że gazeta będzie płakać po zdolnej dziennikarce, jednak zamiast tego sama łykałam łzy, zabierając moje papiery z biurka, przy którym już stała przestępując z nogi na nogę niewysoka blondynka. Na dodatek, gdy czekałam na windę z dwiema wypchanymi torbami, zadzwonił telefon. Z zasady zawsze odbieram, przerzuciłam więc reklamówkę niby małego słonia do drugiej ręki i szybko nacisnęłam zieloną słuchawkę, kątem oka widząc, że to matka.
– Mamo, nie mogę rozmawiać. Właśnie wyrzucili mnie z pracy – powiedziałam.
– Anka? To ja, Magda.
Magda a nie Matka. No tak, nie dość, że bezrobotna, to jeszcze pogarsza mi się wzrok. Moja przyjaciółka Magda. Upuściłam torby. Kiedy byłyśmy dziećmi, nie było dnia, byśmy się nie widziały. Kiedy razem przyjechałyśmy do Warszawy na studia, nie było tygodnia, żebyśmy razem nie piły. Odkąd Magda poznała Pawła, dokładnie w dniu, w którym obroniła tytuł magistra farmacji, nie było miesiąca, żebym nie płakała, zastanawiając się, jak to możliwe, że jakiś facet zepsuł naszą przyjaźń. Ostatnio rozmawiałyśmy z Magdą dokładnie pięć lat temu.
– Przykro mi.
– Przykro? Że nie odbierałaś moich telefonów, że wyrzuciłaś mnie ze swojego życia, jak stare zeszyty, to ci przykro? – wyrzucam z siebie piskliwie.
– Że straciłaś pracę.
– Ale nie po to dzwonisz.
– Myślałam, że może się zobaczymy. Wróciłam do Warszawy.
To mi nowina. Nie wiedziałam, że gdzieś wyjechała.
– Paweł robił interesy w Berlinie. Mieszkaliśmy tam trzy lata. Ale nie chcę, żeby moje dziecko gadało po niemiecku, tylko, żeby się uczyło w polskiej szkole.
– Masz dziecko!
– Marysia ma cztery lata. Przyjedź do nas, proszę.
– Niby kiedy?
– Może teraz? Do pracy się przecież nie spieszysz.

Tak musiała się czuć Alicja, kiedy nagle wypiła magiczny napój i wszystko wokół stało się olbrzymie... Oglądam dom o powierzchni dziewięciuset metrów, z siedmioma łazienkami i sztuczną trawą w pokoju dziecinnym. Magda kuca na środku zielonego dywanu, przyciskając mocno do siebie jasnowłosą dziewczynkę, która chciałaby odkicać jak marcowy zajączek.
– Zdziczała w Niemczech. Nie mieliśmy tam znajomych, a jej niańka była bardzo surowa i nie pozwalała jej się bawić z innymi dziećmi.
Mała trzyma w ręku zmiętoszone coś, lepkie od brudu.
– Próbowałam to wyrzucić, ale płakała przez całą noc.
– To twój przyjaciel? – pytam.
– Kotek – odpowiada.
– Lubi się kąpać?
– Lubi, lubi.
– Pokażesz?
Mała bierze mnie za rękę, idziemy do jednej z marmurowych łazienek. Wkłada kotka do umywalki i napuszcza wody. Delikatnie, pieszczotliwie namydlam zwierzątko.

– Nie chodzi do przedszkola?
– Nie. Jest trochę chorowita. Poza tym Paweł uważa, że jest za mała. Za dwa lata posyłamy ją do angielskiej szkoły, jakoś zleci. A ty masz podejście do dzieci.
Ciekawe, czy zauważyła, że uśmiech, który jej posłałam, miał w kąciku zajad zazdrości.

Moja nauczycielka polskiego z podstawówki, dzięki której poszłam do liceum, a nie technikum gastronomicznego, jak chciała moja matka, mawiała, że każdy człowiek w życiu dostaje bardzo dużo, tylko każdy co innego i nie w tym samym czasie. Jeden ma miłość, inny pieniądze, jeszcze inny talent. Kiedy jesteśmy nieszczęśliwi, mamy czasem wrażenie, że nasze obecne życie to wstęp do czegoś lepszego. Zawsze starałam się doceniać to, co mam, ale ta wizyta mnie rozstroiła. Magda, okryta miękkim kocem na zawieszonej między drzewami ogrodowej huśtawce, brązowy kaszmir i smukła łydka, miodowe loki miękko na ramieniu, ogród strzyżony i pielęgnowany przez ogrodnika, a dom sprzątany przez panią Wierę, huśtawka i lok, i dziecko biegnące w stronę piaskownicy, gdy tak się huśtamy, sukienka Marysi w małe pączki róż powiewająca z tyłu na wietrze. I nawet Paweł, którego widziałam tylko raz w życiu i zdążyłam po paru minutach znielubić, pojawia się teraz niby dobry duch tego szczęśliwego domu, niosąc w jednej ręce wino, a w drugiej dmuchaną piłkę dla małej, i zaczynam się zastanawiać, czy nie przesadzałam w mojej ocenie, bo podnosi teraz Marysię i sadza ją sobie na barana, a potem na czworakach udaje psa, i mi nawet podaje jedną psią łapę, i ja też jak pies mogę się przecież otrząsnąć ze wszystkiego, co się kiedyś nie udało.

– To może Ania mogłaby się zająć Marysią, dopóki nie znajdzie innej pracy? – to od niego, Pawła, wychodzi ta propozycja, w pierwszym odruchu chcę się zbuntować, nie jestem przecież jakąś niańką od dzieci, przyjechałam tu, żeby pisać, a nie bawić się Barbie, ale potem myślę, że w sumie to za chwilę nie będę miała na czynsz, to tylko na miesiąc lub dwa, tam za zakrętem czekają przecież inne redakcje, jakieś etaty stworzone dla mnie, to tylko po to, żeby nie zgnuśnieć, no poza tym lubię dzieci, powtarzam teraz nie własne może myśli, tylko to, co mówią okrągłe usta Pawła i takie same, ale umalowane – Magdy.

Czy naprawdę myślałam, że ją odzyskam? Wejdę tymi drzwiami, którymi wtedy wyszła, a ona za nimi będzie taka sama, niezmieniona? Będziemy się śmiać z głupich seriali i obgadywać stare czasy? Magda już się jakoś nie śmieje. Za to kuli się, gdy słyszy dzwonek do drzwi i podskakuje na dźwięk telefonu. Ma nerwicę, przez te stresy w pracy. Tak mówi, ale między błyszczącymi koralikami słów jest Pawłowe spojrzenie, od których się rozsypują, jest też Pawłowe ‘porozmawiamy o tym później’: ani żart, ani też ukryty miłosny kod, a gdy pyta ją na co do cholery wydała tyle pieniędzy w Makro, to nie jest puszenie się bałwochwalcze ale nieszkodliwe ojca rodziny – uzurpatora. Bo Magda się wtedy znów zwija w kulkę, a gdy podchodzę do niej z tyłu, to odwraca się zasłaniając usta, jakby chciała krzyczeć. Potem, gdy mijają tygodnie, zaczynam zauważać ślady. Późno, nigdy nie byłam zbyt spostrzegawcza. Kawałki szkła na podłodze, cieńsze i grubsze, i porcelanowe też. Nie z jednej, stłuczonej przypadkiem szklanki. Szare odciski w ścianie, jakby od buta. I te na ramionach Magdy, która ostatnio ma dziwną skłonność do siniaków. Kruche naczynka, mówi, nie patrząc mi w oczy.

– Hej, ho, wiśta wio – mała Maryśka balansuje na moich kolanach, a ja na huśtawce, w ten sposób jej świat to nie tylko chwiejność jeźdźca, ale chwiejność podwójna, bo amazonka pędzi po trzęsącej się ziemi. Ale nie tylko my przybliżamy się i oddalamy od ziemi, w furtce pojawia się Magda, bliższa i dalsza naszym oczom. Od razu widzę, że coś jest nie tak, to jest ta sama niby Magda, jak rano, ale inna. Jak człowiek dotknięty zespołem Capgrasa myślę, że Magdę podmieniono, bo zamiast świergotać czule do małej, po raz pierwszy mówi o nim ‘ON’.
– On powiedział mojej szefowej, że się leczyłam w psychiatryku. Za moimi plecami jej powiedział. Chce, żebym straciła tę pracę.
– Nie wiedziałam, że miałaś takie problemy.
– To było w Niemczech. Miałam depresję. Lekarz zapisał mi leki, i tyle.
– Depresję? Ty? Przecież miałaś wszystko. Męża, dziecko...
– Nie potrafiłam docenić tego, co miałam.
Nawet sama Magda wie, że to nie ona powiedziała. Oglądam się, ale nie ma nikogo, oprócz
dziwnych cieni na trawie, ale obie wiemy, że to nie był głos Magdy, tylko tego czegoś, co prawdziwą Magdę dawno zabrało.

– Słuchaj, czy ON cię... – pytam później.
– Przestań. To nie jest takie proste. To się... jakoś naprawi.
– Ja nie chcę się wtrącać. Naprawdę. Ale czy mogę cos zrobić? Jest taka błękitna linia, powinnaś...
– Wiem, co powinnam. Daj mi już spokój. Jakoś sobie poradzę.

No i jest ten poranek, kiedy płacz Marysi słyszę już w ogrodzie, zawodzi, pewnie się uderzyła, myślę z niepokojem, albo ze złości, czegoś nie dostała, otwieram drzwi i widzę Magdę, jak słup soli na środku salonu, ani drgnie, tylko patrzy, jak Paweł przyciska małą do ściany, i uderza raz za razem, kurwa, będziesz mi jeszcze pyskować, mówi. Wycofuję się, a drzwi szczekają. ON dogania mnie w ogrodzie.
– Co, rodzinna sprzeczka się nie podobała?– nachyla się niżej. Dziwne, bo czuć od niego jajkiem na boczku, swojskim, domowym zapachem. – Piśniesz choć słówko komu, zabiję – mówi. I wtedy rozumiem, że tu, do Marysi, już nie wrócę.

– Musisz coś zrobić – mówię, przyciskając słuchawkę.
– To był jednorazowy wybryk, więcej się nie powtórzy. Paweł nie jest złym człowiekiem. Jest po prostu trochę nerwowy... Ludzie się kłócą, to normalne.
– I że biją dzieci też normalne?
– Nie przesadzaj, popchnął ją tylko. Z zewnątrz zawsze wygląda gorzej. Ale co ty możesz o tym wiedzieć, w końcu nigdy z nikim nie byłaś. Nawet z tym twoim Adrianem się rozstałaś, bo się kłóciliście! Gdyby każdy tak pękał, to nie byłoby żadnych związków w ogóle. Naczytałaś się w tej twojej gównianej gazecie sensacji, a tak wygląda prawdziwe życie.
Robi mi się niedobrze. Więc to tak. Pod dywanem odzyskanej przyjaźni znalazły się osądy, na które nie zasłużyłam, gorzkie interpretacje niedawnych zwierzeń, których się nie spodziewałam.
– W każdym razie chciałam ci pomóc – mówię i naciskam czerwoną słuchawkę wściekłymi palcami.

Czasem myślę o Magdzie i Marysi, i nie tylko dlatego, że w pewnym momencie rzeczywiście zaczyna brakować mi na czynsz; budzę się zbyt wcześnie i myślę o nich, i choć staram się podświadomie zakładać na te myśli ciepłe skarpetki innych, tych, które produkuję, żeby samą siebie chronić. Przesadzasz, wie, co robi, jest już dorosła, życia za kogoś nie przeżyjesz, w końcu są razem tyle lat, może w każdym związku czasem są burze, może ja rzeczywiście nic nie wiem o życiu, może ten idealizm kosztował mnie szansę na cokolwiek głębszego niż tylko dwa polukrowane ludziki na pomoście patrzące na księżyc z marcepanu? Odkładam wtedy telefon, kasuję nie wysłanego mejla, choć nie przestaje boleć mnie brzuch, ale z każdym miesiącem coraz mniej.

Zastanawiam się nad powrotem do domu, choć na samą myśl robi mi się niedobrze. Mam pracować w lokalnej gazecie, pisać o nowym odcinku drogi albo strajku w fabryce opakowań? A może zatrudnić się w spożywczym na dole, tym, w którym tamci wtedy chcieli kupić wino? Jednak nie tylko mam dość porannego roznoszenia ulotek i popołudniowej pracy w call center, ale przede wszystkim zaczynam mieć długi. I wtedy dzwoni Raduńska, moja szefowa z Naszego Życia. I choć nie jest to ten wymarzony telefon, to ‘Anno wróć’, które śniło mi się, gdy w półśnie rozdawałam informacje o nowej szkole językowej nie chcącym się już niczego uczyć przechodniom, to jest to jednak jakaś propozycja. Artykuł.

Nie byłam tu prawie rok: zaczerpuję więcej powietrza, bo jakoś podejrzanie wilgotnieją mi oczy, tego tylko brakowało, żebym się teraz popłakała, bo tak się stęskniłam za ta stęchłą redakcją. Raduńska streszcza sprawę. Facet pobił żonę i dziecko. Dziecko w szpitalu w śpiączce, nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Zawsze zastanawiam się, dlaczego ludzie zgadzają się rozmawiać z gazetą w takich sytuacjach. Odpowiedź jest w większości przypadków taka, jakiej udzieliłby Adrian. Pieniądze. Gazeta sypnie groszem, będzie na rehabilitację, no a jak jeszcze wzruszeni czytelnicy cos wpłacą na konto, to tym lepiej. Ale mimo wszystko jest w tym coś dziwnego, ta łatwość opowiadania najstraszniejszych historii, kiedy już wszystkie lęki się urzeczywistnią, pękająca nagle tama, która do tej pory trzymała wszystkie opowieści bezpiecznie, po drugiej stronie. Czy jestem padlinożercą, czy czytający mój artykuł czytelnik spojrzy dookoła siebie i dziś nie zasłoni okna, czy też sprawdzi dwa razy, czy drzwi są dokładnie zamknięte, przeczyta o cudzym nieszczęściu jedząc cytrynowe markizy, zadowolony z własnego spokoju, a potem zawinie w gazetę słój kiszonych ogórków? Czy wciąż wierzę, że w ten sposób można cos zmienić?

Nie lubię szpitali. Zapach taki, jakby ludzie rozkładali się już za życia, wystające spod przybrudzonej pościeli spuchnięte nogi z gwoździami wenflonów i słodzona herbata w emaliowanych dzbankach. Ale szpital dziecięcy przygnębia jeszcze bardziej. Pielęgniarka prowadzi mnie długim korytarzem. Mijamy pchane przez salowe łóżko z dzieckiem nieokreślonej płci całym w bandażach, za którym drepcze jakaś kobieta z tłustymi włosami, pewnie matka. Odwracam głowę. Odzwyczaiłam się od patrzenia na cudze nieszczęście. Pielęgniarka zatrzymuje się.
– To ta pacjentka – mówi. – Pani tu zaczeka, poszły pewnie na rentgen.
Czekam wpatrując się w prostokąt drzwi, za którym zniknął mój materiał prasowy. Mrugam, gdy drzwi robią się sennie miękkie i przywołuję się do porządku, lub też budzą mnie otwierając się z kolejnym rozczarowaniem. Kobiecina z reklamówką. Zdenerwowane małżeństwo. Młody lekarz, nawet niczego sobie. Mija półtorej godziny i wreszcie jest, znowu w asyście świty i łóżka z białym pakunkiem. Podnoszę się i przyklejam uśmiech. Musi podejść na metr blisko, żebym ją poznała. Magda.

– Co jej jest? Jak się czujesz?
Milczymy, a najbardziej ona.
– Nie wiedziałam, że to będziesz ty, przepraszam. Zadzwonię zaraz do gazety i wszystko odkręcę.
– Nie. To ja do nich zadzwoniłam. Powiedziałam tej twojej szefowej, że zgodzę się na rozmowę, ale tylko z tobą.
– Dlaczego to zrobiłaś? Przecież nienawidzisz tych gazet.
Znów milczymy.
– Powiedziałaś mi kiedyś, że wierzysz, że to coś zmienia. Jak się o czymś mówi. Poza tym wciąż nie miałaś pracy... Miałam wyrzuty sumienia, że tak wyszło. Marysia z tego wyjdzie – uspakaja mnie. No, zabieraj się do roboty.

Piszę tak, jakby od tego zależało moje życie, albo przynajmniej życie Marysi. Pieszczę każde zdanie, każde słowo. Jest w tekście dziewczynka na huśtawce, którą znam, między wierszami podskakują kucyki i dźwięczy jej śmiech. I jest Magda, która rodzi się w tym tekście na nowo, tak, jakbym dopiero napisawszy ją, mogła naprawdę ją poznać. I jest obserwator, choć nikt oczywiście nie wie, że to ja. To może być ktokolwiek. Ten, który podgłasza radio i zamyka okno. Który przyjmuje wyjaśnienia jak komunię. Który nie robi nic.

– Gratuluję. Świetny tekst. Taki emocjonalny.
– Pani wie?
– Że się znałyście? Tak. Powiedziała mi. A ja wiedziałam, że to dla ciebie szansa.
– Szansa?
– Każda historia powinna być pisana tak, jakby przedstawione w niej osoby, były ci bliskie. Wtedy powstaje dobry reportaż. Ale nie tylko dlatego szansa– mruży oczy pod okularami. – A zresztą... Powinnaś sama to wiedzieć.

Ten tydzień mam tak zajęty, że nie mam czasu nawet ich odwiedzać.
– Nie opublikuję tego w Naszym Życiu – mówię, wpadając wreszcie późnym wieczorem w piątek. Siedzimy, patrząc, jak mała śpi. Przypominam sobie, jak huśtałyśmy się razem wysoko w powietrzu, a babie lato przyklejało się do jej kucyków jak śnieg. Teraz leżą martwe, jak ogony wypchanego konia. – Nie opublikuję, bo...
– Chcesz to sprzedać do jakiejś innej gazety? Nie dziwię się, świetnie to napisałaś. Mnie jest wszystko jedno, i tak nikt nie będzie wiedział, że to ja.
Zmieniłyśmy nie tylko imiona bohaterów, ale i płeć dziecka.
– Nie wiem. Może w ogóle tego nie opublikuję. To w ogóle nie jest ważne. Wracam do domu.
– Przecież mówiłaś...
– Wiem, co mówiłam. Że nigdy tam nie wrócę.
Mówiłam, że prawdziwe życie jest gdzie indziej, wszędzie, tylko nie tam. Dopiero teraz zrozumiałam, że jestem taka sama. I jeśli mam coś zmienić w środku, to tylko tam, na tym placu, w tym spożywczym, i w tym mieszkaniu, gdzie ojciec z wujkiem Mietkiem nadal oglądają telewizor, a gdy świat sączy się zza zasłon, zaciągają je mocniej.
– A twoje plany? Ambitne reportaże?
– To nie jest teraz ważne. Ty jesteś ważna. Nie powiedziałam najważniejszego. Jedziesz ze mną. Masz pracę w aptece, przedszkole dla Marysi, no i adwokata. Staniesz na nogi.

Jest zaskoczona, widzę grymas, lekki bunt, który chce przedrzeć się przez powłokę skóry, jakieś okrągłe ‘nie trzeba było’, które jednak osiada na dziąśle, i po namyśle, toczone przez chwilę językiem zmienia się w krótkie ‘dziękuję’. I siedzimy tak obie, jedna z
obandażowanym ramieniem, druga ściskająca wciąż w dłoni siatkę z bananami, na początku oddzielone skrawkiem szpitalnego powietrza, coraz węższym, aż w końcu znika całkiem i przyklejam się do Magdy, i to ja zaczynam jej dziękować, że dzięki niej po raz pierwszy w życiu przestałam być tylko obserwatorem z kartką papieru, łypiącym zza żaluzji. Że może wreszcie otworzę okno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Edycja pierwsza / Etap IV Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin