Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Alkaria - amatorska powieść fantasy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Fantastyczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
alkaria




Dołączył: 26 Cze 2012
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:29, 26 Cze 2012    Temat postu: Alkaria - amatorska powieść fantasy

Witam czytelników, zapraszam do zapoznania się z moją książką pod tytułem Alkaria

Krótki opis:


Alkaria to pełna przygód opowieść z dziedziny fantastyki o pokonywaniu zła i lęków, również tych, które skrywamy w głębi duszy. Odpowiada też na pytanie, czym tak naprawdę jest miłość oraz udowadnia, że owo uczucie może być silniejsze niż wszechwładna śmierć.


Fragmenty powieści:

Po kilku dniach, których właściwie nie liczyłam, dotarliśmy do celu. Pod nami rozpościerały się wysokie, strome góry z grubą warstwą śniegu zalęgającą na wierzchołkach. Strzeliste stożki zdawały się wskazywać niebo, dziwnie uformowane klify skalne przypominały łuki triumfalne przystosowane wielkością jakby dla olbrzyma, a potężne, wsparte na kolumnach wapienne mosty, łączyły nieprzetarte szlaki stromizny. Góry miały dziwnie czerwonawy odcień, gdzieniegdzie ceglasty lub spiżowy, co w kontraście z białym puchem tłoczącym się na ostrych graniach tworzyło wspaniałe wrażenia wizualne.
Pośród nich, niczym majestatycznie potężny Bóg, piął się ku chmurom czynny wulkan. Musiał mieć kilka tysięcy metrów wysokości, gdyż swoim cieniem zdołał okryć niemal całe rozległe góry. Podobnie jak w ich przypadku, jego barwa wahała się w granicach purpury lub koloru starej rdzy. Z krateru buchała lawa, która spływając, zastygała niemal natychmiast na pokarbowanej stożkowatości, tworząc naturalne dzieła sztuki, których nawet ludzka ręka nie potrafiłaby przywołać. Zastygła magma formowała różnokształtne bruzdy, fałdy i wzory, na których niczym śnieg osiadał szary popiół, posypując je tym pyłem zniszczenia. Kłębiasty dym unosił się ku górze i łącząc z puchowymi chmurami, zastygał w nieruchomym tańcu bieli i szarości.
Mimo obecnego wybuchu, nie rozlegał się głośny dźwięk erupcji, a nam najwyraźniej nie groziło niebezpieczeństwo, gdyż Akala zaniżyła swój lot, jakby z pewną dozą niechęci. Przytłumione dudnienie tego szaleństwa natury zdawało się dobiegać zza skalnej ściany, a porywisty wiatr rozwiewał gęsty dym, jakby robił nam miejsce do przelotu. Pomyślałam, że mimo swojej wiedzy o złowrogich wulkanach, ten najwyraźniej nie zagraża, a odwieczna siostra Alkarii – natura, nie jest skłonna zrobić nam krzywdy, czy sprowadzić jakieś nieszczęście. Dlatego kiedy smoczyca pikowała wolno w dół, bez obaw podziwiałam kolejne skarby oblicza przyrody.
Kręte strumyki, rzeki i kobaltowe jeziora wiły się u stóp urwisk i turni niczym czyhające węże, a obok nich ciągnęły się bezkresne powierzchnie skąpanego w zieleni dywanu. Iglaste i liściaste drzewa zdawały się walczyć o miejsce na ziemi, cisnąc się tłoczno, tworząc gęste i nieznane lasy. Ciemne dróżki prowadziły falowanymi zakrętami ku centrum, zdawałoby się wioski.
Dostrzegłam dziesiątki małych, drewnianych chatek, jak również większych murowanych budowli. Były też ogromne wiatraki, których skrzydła poruszały się, wydając głośne skrzypienie, a młyny wodne szumiały bezustannie, przetłaczając wodę. Dopiero teraz dostrzegłam, że na zboczach i płaszczyźnie gór wznoszą się drewniane posągi, dziwne rzeźby, ruiny zamków, kaszteli, forteli i pozostałości po innych budowlach. Ponad wszystkim królowało nieodzownie błękitne niebo, usiane chmurami jak pastwiska białymi owcami. Jednym słowem mówiąc był to kolejny, piękny zakątek, którego Durial nie zdobył. Jeszcze nie.
Cała ta sceneria przypominała fantastyczny obrazek nie odkrytej krainy, lecz moje smutne oczy jakoś nie dostrzegały tej wysublimowanej formy magii. Wydarzenia ostatnich dni, a raczej feralnego wieczora, odebrały mi po części piękno Alkarii, zmieniając majestatyczne góry, wulkan i rozległą wioskę w scenerię kryjącą mrok.
Wylądowaliśmy w centrum, tuż obok jednego z największych wiatraków, którego cień wulkanu nie zdołał jeszcze okryć. Pierwszą rzeczą, która wybiła się na pierwszy plan, była cisza. Oczywiście słyszeliśmy stłumiony odgłos erupcji, skrzypienie skrzydeł wiatraków i szum licznie płynącej wody, jednak nie docierał do nas żaden odgłos istot żyjących – ani zwierząt, ani ludzi czy choćby Alkarijczyków, czyli baśniowych stworzeń. Z drewnianych chatek nikt nie wybiegał, nikt nie wyglądał z okien wiatraków, dróżką nie chadzały dzieci, a psy nie szczekały ostrzegawczo. Wioska była opustoszała. Wydawała się być wymarłym miejscem, w którym króluje tylko natura, i w którym nie ma miejsca dla istot posiadających duszę i bijące serce.


Księga Pierwsza, rozdział Drużyna, str. 129-130.

____________________________________________________________

Mały palec Drumisa powędrował ku górze, wskazując niebo rozpościerające się nad nami. Z jego twarzy pierwszy raz zniknął uśmiech, który został zastąpiony przez panikę i strach.
Odwróciwszy głowę, pierwszy raz w życiu ujrzałam potęgę zniszczenia.
W oddali, na poczerniałym niebie, pojawiły się duże wiry i mroczne dziury wsysające wszystkie przedmioty z okolicy niczym wygłodniałe bestie. Wyrywane z korzeniami drzewa, ogromne głazy i elementy połamanych konstrukcji wiatraków lądowały w paszczach monstrualnych potworów, które nie znały słowa litości.
Czarne, smoliste chmury zaczęły kłębić się i zbijać w jedną masę, formując coraz bardziej przerażające kształty zagłady – przypominały jednolity organizm, chcący w tak bestialski sposób posilić się otaczającą go materią. Zewsząd pojawił się silny wiatr i niemal w mgnieniu oka rozpętała się najstraszliwsza burza, jaką widziałam w życiu. Groźne cumulusy zaczęły ze wściekłością ciskać potężne pioruny, które przypominały rozżarzone strzały wbijające się w spękaną ziemię. Gęste sploty błyskawic rozświetlały czarną nicość, przemieniając ten woal ciemności w równie złowieszczy blask. Grzmot ogłuszał swoimi uderzeniami, podczas gdy wszystko wokół atakowały sękate lance, lśniące w mroku niczym śmierć.
Podłoże zadrżało, kiedy fragment majestatycznych gór zaczął odrywać się i wędrować w szalonym pędzie ku paszczy nicości. Miała ona postać żarłocznego tornada, które wsysało wszystko do swego żołądka, rujnując bezlitośnie to, co napotkało na swojej drodze. Ziemia zaczęła pokrywać się licznymi spękaniami przypominającymi skomplikowany wzór pajęczej sieci, po czym rozstępowała się, uwydatniając coraz szersze szczeliny w swej twardej skorupie. Potężny bóg owej krainy – wulkan, został brutalnie zdetronizowany i zepchnięty w całej swej okazałości na krawędź niebytu. Jego kolosalne rozmiary pomniejszały się, atakowane przez żarłoczne huragany i owe dziwne bestie, świecące krwistoczerwonymi piorunami i jaskrawym skrzeniem. Odgłos zniszczenia coraz bardziej przybierał na sile, zagłuszając nawet moje myśli oraz powodując drżenie ciała.
Rzęsisty deszcz zdawał się przecinać nasze skóry swymi ostrymi krawędziami, zmieniając ziemię w grząskie błoto. Nawałnica przybierała coraz bardziej monstrualnego wymiaru, przypominała biblijną apokalipsę przechodzącą ludzkie pojęcie. Odniosłam wrażenie, że zaraz wszyscy zginiemy od morderczego orkanu, bądź samo wspomnienie tych przerażających obrazów zepchnie nas na krawędź szaleństwa.
Ziemia ponownie zadrżała, wydając głośny jęk bólu. Wszystko stało się przerażające
i mroczne, sielski krajobraz spokoju przemienił się w bitwę bogów, którzy zapragnęli pokazać swoje wszechpotężne siły.
W powietrzu unosiły się różne przedmioty: głazy, połamane drzewa, mury domów, krzaki, odłamy kaskadowych płaskowyżów. Wielkie kawały kamieni odrywały się od gór jak małe ziarenka piasku, po czym lądowały w czarnych wirach, których z upływem tych kilku minut pojawiało się coraz więcej. Były jak bezlitosny odkurzacz, wsysały wszystko do środka, pozostawiając smutną czerń. Pustkę, która była posępną dziurą w przestrzeni świata.
Nie przyglądałam się dłużej temu szaleństwu natury, ponieważ zaczęliśmy uciekać.
Jasper dosiadł Sonessa, a Drumis ognistego jednorożca. Pozostali w pośpiechu wskoczyli na konie, które przyprowadziły dla nas krasnoludy. Zwierzęta były przerażone, trudno było nimi sterować, a ich rżenia mieszały się z ogłuszającymi dźwiękami burzy, odgłosem trzęsienia ziemi i świstami kamieni przelatującymi nad naszymi głowami.
Ruszyliśmy szybkim galopem, zostawiając za sobą domek, wioskę, wielkie wiatraki i góry, które jeszcze wczoraj były tak piękne. Nocne ptaki leciały nisko, omijając drzewa oraz skały. Domyśliłam się, że gdyby wzniosły się wyżej, porwałby je wiatr i ten żarłoczny wir; ledwo utrzymywały się na silnym wietrze, jednak pikowały do przodu niczym srebrne groty strzał.
Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, jak domek pożerany jest przez Pustkę. Wyglądało to, jakby ktoś wziął czarną farbę i stopniowo zamalowywał teren. Było w tym coś przerażającego i dziwnego; nie mogłam okiełznać strachu, który rodził się w moim sercu.
Minęła zaledwie krótka chwila, a po górach nie było już śladu, w ich miejscu była tylko złowroga ciemność: mroczna i nieprzenikniona, sprawiała wrażenie statecznej, jakby już nigdy miała nie opuścić zdobytego przezeń królestwa.
Nie wiem dlaczego, lecz nie bałam się rozszalałej burzy, trzęsienia ziemi, ani porywistego, wręcz przerażającego wiatru. Najbardziej bałam się właśnie owej Pustki. Była nieokreślona, obca i zła. Nie posiadała tak do końca swojej fizyczności, jednak napawała mnie ogromnym strachem, który zdawał się rozrywać moje trzewia i serce od środka.
Czy coś, co nie istnieje, może przerażać?
Patrzyłam na to wszystko z narastającym smutkiem. To miejsce było naszym schronieniem, a teraz zostawała po nim ciemna plama. Przestało istnieć, tak po prostu… Na zawsze.
Przytuliłam się do Orena, który siedział przede mną na koniu. Starałam się zapamiętać ten smutek, aby móc wymierzyć za to karę sprawcom tej niszczycielskiej siły. Właściwie wiedziałam, że sprawca jest jeden: Durial.
I to na nim skupiłam całą swoją złość.

***

Schroniliśmy się w lesie położonym jakieś kilkanaście kilometrów od gór. Pędziliśmy niemal całą noc, wsłuchując się w odgłosy oddalającego się zniszczenia. Choć w miarę upływu drogi stawały się one coraz bardziej odległe, goniące nas echo sprawiało wrażenie, iż Pustka w każdej chwili nas dopadnie. Ciemne obłoki, które rozpościerały się już na całym niebie, przykryły księżycowych patronów kocem niewidoczności, dusząc ich blask w ciasnocie przestrzeni. Krajobraz zmienił się w mroczne, posępne epitafium tamtego miejsca, które skonawszy w jękach rozpaczy, wyryło za pomocą szarych chmur napis swego bólu.
Nieobecnym spojrzeniem rozglądałam się po lesie i z przykrością stwierdziłam, że nie ma w nim nic magicznego. Był to rzadki las iglasty, w którym większość drzew została połamana lub powyrywana z korzeniami, jakby przeszła tędy lawina śnieżna. Staliśmy na stromym wzniesieniu, szacując odległość od wulkanu, który został zakryty przez całun ciemności. Pustka kolejny raz odebrała piękno otaczającej mnie przestrzeni, tym razem jednak nie szczędziła skromności, obnażając się w całej okazałości swej potęgi.
Rozłożywszy koce i posłania na wysuszonej od słońca trawie, postanowiliśmy złapać klika godzin snu, aby rankiem móc wyruszyć, gdyż, jak mówił Oren, Pustka przemieszcza się wraz z wiatrem zachodnim, prosto ku nam. Pomyślałam, iż rzeczywiście jest bestią o czerwonych źrenicach i będzie nas ścigać, dopóki nie dopadnie swych ofiar.
Kiedy po chwili pozornie beztroskie chrapanie Kanjriego dobiegło do moich uszu, zrozumiałam, że jestem zbyt przerażona, aby spać. Choć teoretycznie byliśmy już bezpieczni, nadal czułam ten nieokiełznany lęk wykręcający żołądek i równie mroczną pustkę w swoim sercu – wypełniła je niczym mosiężną czarę, nie pozostawiając miejsca na nic innego.
Próbowałam skupić się na oczach Orena, odnaleźć w nich upragnione ukojenie, jednak widok otchłani powracał, wbił się trwale w mój umysł, rozprzestrzeniając najbardziej żarłoczną chorobę ludzkości – strach.
Wiedziałam jednak, że nie mam wyjścia i muszę czym prędzej zasnąć, aby nazajutrz nie opaść z sił, jednak natura człowieka jest skomplikowana, gdyż przeważnie, jeżeli pragniemy upragnionego snu, on uparcie nie nadchodzi.
Spaliśmy pod przekrzywionymi sosnami, w otoczeniu połamanych modrzewi i paproci. Obnażona ziemia była twarda i zimna, wyczuwałam drżenie jej skorupy, które w akompaniamencie odgłosów oddalonej burzy, skutecznie mnie przerażało.
Pokładając się obok Orena, który przytulił mnie do siebie z czułością, jakby pragnął zasłonić własnym ciałem przed wszelkim złem, przyglądałam się członkom naszej drużyny. Nocne ptaki jak zwykle obrały rolę strażników i porozstawiane na gałęziach drzew, śledziły bystrym wzrokiem okolicę. Banhi również postanowił nie zasypiać, wyprostowany, wpatrywał się w ciemność, rzucając blask ognia na nasze postury. Kanjri, Drumis i krasnoludy najwyraźniej także mieli problemy ze snem, gdyż wiercąc się, przekręcali na boki. Jasper siedział na skrawku mchu i wpatrywał się nieobecnym spojrzeniem w płomień jednorożca.
Westchnęłam i oparłam głowę na umięśnionej piersi Orena, wtulając się w niego jak małe dziecko. Jednak mimo to, strach nie chciał odejść – nawet w jego ramionach trwał nieporuszony.
– Oren, czy Durial odkrył naszą kryjówkę? – spytałam szeptem.
– Możliwe. Chociaż tamte ziemie już i tak były prawie jego. Być może jakiś szpieg nas wypatrzył i doniósł, gdzie się ukrywamy, a może to po prostu zbieg okoliczności. Nie ważne, to nie ma teraz znaczenia. Najważniejsze, że przyjaciele Kanjriego zdążyli w porę nas ostrzec – odparł, wpatrując się w jakiś punkt w oddali.
– Co się stanie teraz z tym miejscem?
– Nic… Jest kolejną pustą plamą na mapie. – Smutek w jego głosie ranił moje serce.
– Czyli te wszystkie krainy, tak piękne i niezwykłe, po prostu przestają istnieć na zawsze? To takie okrutne, jakby ktoś wydzierał duszę Alkarii – powiedziałam ze łzami
w oczach.
– Wiem, ale nie zamartwiaj się tym teraz. Śpij Amando, potrzebne nam są siły na jutrzejszy dzień. Dobranoc… – wyszeptał i pocałował mnie w czoło.
Wpatrując się w ciemność i wtulając w ciepłe ciało mojego anioła, jakimś cudem zdołałam zasnąć i choć na kilka godzin ukoiłam swe zlęknione serce.


Księga Pierwsza, rozdział Pustka, str. 174-177.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez alkaria dnia Wto 22:31, 26 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Fantastyczne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin