Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


"Pierwszy" Kuba

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Koło Recenzentów / Luty '11
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Dagi
Administrator



Dołączył: 30 Gru 2008
Posty: 1061
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:46, 28 Lut 2011    Temat postu: "Pierwszy" Kuba

Pierwszy
Kuba


Gdybyś zobaczył nastolatka stojącego na dachu rozlatującego się domu dziecka na obrzeżach miasta, jaka byłaby Twoja reakcja? Pierwsza myśl: on chce popełnić samobójstwo. I jakby nie patrzeć, trafiona. Choć myślałem o tym, nie widzi mi się robić tego w tej chwili, stojąc tu i obserwując dynamiczną, betonową metropolię. Ludzie przechodzący obok budynku nie zwracają już uwagi na siedemnastoletniego szatyna, którego od śmierci dzieli ułamek sekundy. Nikogo nie obchodzi jego los. To przecież sierota, nikomu niepotrzebna, a wręcz zawadzająca ludziom. Tak, to właśnie ja. Ten, który w akcie rozpaczy, spowodowanej niezrozumieniem ze strony innych, gawędzi z gołębiami. Ale z kim innym mam rozmawiać? Z ludźmi pychy i nietolerancji, którzy przypisali mi ideologię dziwaka? Przecież to szare tło tego świata, wypełniające przestrzeń w powietrzu pomiędzy głupotą a wszechobecnym złem. To oni są szmacianymi marionetkami, które większość życia spędzają sponiewierane, w starym worku po ziemniakach. Kiedyś również byłem marionetką, jednak obecnie moje sznurki są coraz cieńsze, a niektóre popękały z nadmiaru obciążenia.
Zatapiając się w wirze moich chaotycznych myśli, nie słyszałem żadnych dźwięków – żadnych kierowców wyżywających się na klaksonach swoich samochodów, żadnych ptasich koncertów, żadnych rozmów zwykłych ludzi. Czułem jak świat staje w miejscu i czeka, czeka aż powrócę, a on będzie mógł zabrać mnie w kolejną podróż pełną bólu, cierpień i złych ludzi. Pragnąłem, by ten stan trwał przez wieki; chciałem zapomnieć o wszystkim, co mnie spotkało na tym świecie – domu dziecka, rodzicach, pani ze stołówki szkolnej, ludziach, których codziennie mijam na ulicy. Pewnie udałoby mi się to, gdyby nie Karolina. Odchrząknęła cicho, poznałem ją od razu – nikt nie posiada tak spokojnego i ciepłego głosu jak ona. Momentalnie zniknął cały mój idealny świat i zostałem zmuszony do powrotu tutaj. Obróciłem się, ujrzałem jej rozpromienioną twarz, taką jak zwykle.
- Cześć, Młody – zaczęła nieśmiało, jakby bała się… mnie? Niee, niemożliwe. Pozwoliłem się przytulić, ba, nawet odwzajemniłem stęskniony uścisk. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się tej wizyty. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy poczułem namiastkę radości. Zresztą, tylko ona mi ją zapewniała. Wydawała się szczęśliwa i radosna jak zawsze, ale w środku czułem, że to tylko na pozór.
Deszcz rozpoczął swój codzienny rytuał rozbijania kropli o wszystko, co napotka, więc musieliśmy zejść na dół, do ciemnego, obskurnego korytarza. Nic to, że remont władze miasta zapowiadały trzy lata temu – do dzisiaj nawet głupia drabina się tu nie pojawiła, nie mówiąc już o ekipie remontowej.
Idąc korytarzem, który budził we mnie tak ogromną odrazę, doszedłem do wniosku, że nie tylko on potrzebuje remontu, ale i cały ośrodek. W jednej chwili znienawidziłem to miejsce jeszcze bardziej niż wcześnie, na przykład wczoraj. W jednej chwili zapragnąłem stąd uciec, wyparować i nie wrócić. Teraz jednak zastanawiałem się, gdzie Karolina mnie tak ciągnie – minęliśmy już cały korytarz i schody, prowadzące na drugie piętro. Siostra milczała, a to nie było w jej stylu. Owszem, w moim tak – nie lubiłem dużo mówić – ale jej milczenie było podejrzane. Chwilę później wkroczyliśmy do głównego holu. Gdy tylko pojawiliśmy się w tym przestronnym, choć nieco zatłoczonym, pomieszczeniu, wszystkie oczy, jak jeden mąż, spoczęły na mnie. Momentalnie nastała cisza. Ja jednak nie zamierzałem jej przerywać – obrzuciłem ich jedynie wrogim spojrzeniem i, ciągnięty za rękę, szedłem dalej. Minęliśmy kolejne drzwi – drewniane, lekkie; liche, w porównaniu z resztą w budynku. Uległy lekkiemu pchnięciu, a świat za nimi stanął przed nami otworem. Korytarz zatopiony w śnieżnobiałej farbie wyglądał niczym odwzorowany ze szpitalnego oddziału. Teraz moje przeczucia były całkowicie uzasadnione – weszliśmy do Korytarza Wybawienia, jak nazywały to dzieciaki. Rzędy błękitnych drzwi z małymi szybkami ciągnęły się w nieskończoność i już myślałem, że nigdy się nie zatrzymamy, ale Karolina stanęła przed jednymi z ostatnich.
- Nie… - wydusiłem z siebie, stłamszony przez rozmowy z holu, cichy dźwięk. Ale ona, jakby na złość, rzuciła poważne spojrzenie w moją stronę i odwróciła się, delikatnie popychając drzwi, które otworzyły się bezdźwięcznie. Nowi „rodzice” siedzieli tyłem i dumnie prezentowali swoje plecy, ale po chwili obrócili się z wymalowanymi na twarzy sztucznymi uśmiechami. Pełen obaw, przemogłem się i wszedłem do pomieszczenia za Karoliną.
Drobnej budowy opiekunka prowadziła jakże ożywioną konwersację (zapewne na mój temat) z nowymi, ale nie przysłuchiwałem się zbytnio. Bo co mnie to obchodzi? A opiekunka, jak zawsze, gdy przebywała ze mną w jednym pomieszczeniu, upodabniała się do tutejszych ścian – przybierała barwę tak jasną, że nawet nie białą. Najwidoczniej się mnie bała, rozmawiała ze mną tylko w ostateczności, a w oczy nie spojrzała ani razu. Była typem człowieka, który boi się żyć, boi się świata i ludzi, zapewne też śmierci. Z pewnością, ma wiele fobii i lęków, które wydają się jej tak potężne, że w pełni się im podporządkowuje i pozwala manipulować.
- Dzień dobry – przywitała radośnie osoby, siedzące przy biurku opiekunki ośrodka. Kobieta wstała i zbliżyła się. Chciała pogłaskać mnie po głowie, jednak odsunąłem się gwałtownie. Momentalnie uśmiech zniknął z jej twarzy, a niezręczna sytuacja zmusiła ją, by usiąść.
Usiedliśmy na krzesłach naprzeciw małżeństwa, które co rusz, gdy tylko spojrzałem w ich stronę, uśmiechało się sztucznie, jakby chciało mi się przypodobać. Czułem, że to spotkanie nie zakończy się owocnie dla tych państwa, szkoda. Siostra spojrzała na mnie z obawą, jakby o coś prosiła.
- Państwo przyszli Cię poznać. Bardzo chcą mieć dziecko, ale nie mogą. – odezwała się opiekunka. Mówiła jak do małego dziecka, które nie zdaje sobie sprawy, co tutaj robi.
Opiekunka, chcąc przerwać niezręczną ciszę już chciała się odezwać, ale „nowa matka” ją uprzedziła.
- Jak masz na imię, skarbeńku? – spytała nader pieszczotliwie – aż mi się niedobrze zrobiło.
Chyba oczekiwała z mojej strony czegoś więcej niż milczenia, mimo to nadal się uśmiechała, jakby walczyła ze mną, chciała udowodnić, że się nie podda. Ja, nadal nie wydając żadnych dźwięków, przeniosłem wzrok, na mężczyznę, który już dawno się nie uśmiechał. W zamian za to przyglądał mi się z zaciekawieniem. Zakochał się, czy co? Widząc mój upór, który był chyba dla nich zbyt wielki, by go pojąć, obrzucił mnie wrogim spojrzeniem.
- Jak masz na imię? – spytał oschle, jakby od niechcenia. Zdaje się, że tatuś był niecierpliwym człowiekiem.
- Przymknij się! – wykrzyczałem w myślach, powstrzymując się, by nie powiedzieć o te dwa słowa za dużo. Znaleźli się… Kolejni kochający „rodzice”, którzy tak bardzo zapragnęli zaadoptować sierotę, że aż się pofatygowali i przyszli po mnie. Jakże miło z ich strony.
- Musicie mu Państwo wybaczyć. Siedem lat temu stracił rodziców… - wydusiła z siebie niepewna czy, aby na pewno, dobrze robi, mówiąc to. – Od tamtej pory nie mówi za dużo… - ciągnęła dalej, spoglądając na brata, obawiając się jego reakcji. I słusznie – chłopak nie wytrzymał.
- Zamknij się! – wrzasnąłem nagle, tym razem na głos, zdzierając gardło. Kompletnie nie panowałem nad własnym ciałem – nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię, co mówię. „Rodzice” zdziwieni faktem, że się odezwałem (i to jak głośno) wytrzeszczyli oczy, nie mogąc wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Karolina siedziała spokojnie, obawiając się takiej reakcji, ale opiekunka zamarła w bezruchu, stając się pół przeźroczysta, a jej oczy zatopione w strachu, błagały mnie… o litość? Bynajmniej, nie zamierzałem nikogo zabijać, ale atak furii nie zmierzał ku szczęśliwemu zakończeniu. Poderwałem się. Krzesło rozpadło się na ścianie. W moich oczach malował się szał. Wybiegłem. Trzasnąłem drzwiami. Prawie wyleciały z zawiasów. Emocje powoli opadały. Huk jeszcze chwilę rozchodził się po korytarzu, a ja, chowając twarz w dłoniach, przykucnąłem przy ścianie. Wsłuchiwałem się w ciszę, jaka nastała po ostatnich zdarzeniach. Starałem się nie płakać, ale emocje wzięły górę i na korytarzu dało się słyszeć ciche łkanie. Natychmiast po tym dopadło mnie bolesne wspomnienie o śmierci rodziców. Nie wystarczyło, że śniło mi się regularnie. Pamiętam to bardzo dokładnie, bo przecież często przeżywam ten horror na nowo. Pamiętam, jak wczoraj, powrót z urodzin babci. Szczęśliwi, że tak dobrze się trzyma, mając osiemdziesiąt lat, wracaliśmy do domu. Śmialiśmy się, wspominaliśmy wszystkie chwile z nią spędzone: zeszłoroczne urodziny, ciasta, które regularnie piekła, pracę, jaką wkładała w wychowanie mnie. Ta podróż, pełna radosnych wspomnień była podsumowaniem życia na jego ostatniej drodze. Kiedy już ciężarówka zderzyła się z naszym samochodem, ocknąłem się w rowie. Czułem się, jakbym połamał wszystkie kości. Każdemu ruchowi towarzyszył niesamowicie piekielny ból, który jakby parzył całe ciało. Słyszałem matkę, która niezdarnie próbowała wydobyć z siebie jakieś dźwięki, słowa. Usłyszałem tylko:
- Bądź dobrym człowiekiem… - Wtedy jej głowa opadła bezwładnie, a do oczu napłynęły mi gorzkie łzy. Wołałem rozpaczliwie tatę, ale jego głowa, oparta o kierownicę, roztrzaskała się przy pierwszych uderzeniach. Czułem, że to jest mój koniec… Ale musiałem dalej z tym żyć. Jednak pierwsze, co mi się nasunęło na myśl, to: Dlaczego nie ja? Dlaczego ja żyję, a oni nie? Na szczęście, wspomnienie zniknęło – w pomieszczeniu zaczęły się ciche rozmowy.
- Przepraszam państwa za jego zachowanie – zaczęła Karolina. - Nie sądziłam, że tak gwałtownie zareaguje… - ciągnęła dalej.
- Nic nie szkodzi, naprawdę – przerwała jej kobieta. Mogę się założyć, że teraz również szczerzyła się do wszystkich, chcąc załagodzić sytuację.
- Sami państwo widzą, to trudne dziecko... – odezwała się opiekunka. Powiedziała „dziecko” – poczułem się słaby i bezbronny w obliczu sytuacji, w której mnie postawiono. – W takich przypadkach kładziemy główny nacisk na rozmowy przyszłych rodziców z dzieckiem. Jednak nie jestem przekonana, czy w tym przypadku, chłopak będzie chciał jeszcze rozmawiać. Postaram się go przekonać. – Ciągnęła jak opętana. Mówiła szybko, jakby bała się, że rodzice przerażeni moją determinacją, wyjdą z domu dziecka i nigdy nie wrócą. Szkoda ich, naprawdę. Te roześmiane buźki pełne pozornej ufności z pewnością wyrażały szczerze chęci.
- Bardzo chcemy mieć dziecko i zrobimy wszystko, by go zaadoptować – zapewniał mężczyzna, dotąd milcząc. – Chłopak ma charakterek, trzeba przyznać, ale spodobał nam się od razu.
Skąd, u licha? Nie widziałem tych ludzi nigdy w życiu. Co on sobie myśli? Usiłowałem sobie przypomnieć, kiedy mogliśmy się, teoretycznie, spotkać, ale dźwięk odsuwanych krzeseł przerwał mi kontemplację. Wstałem, ocierając łzy rękawem i zmusiłem się do biegu. Będąc tuż przy drzwiach do holu, usłyszałem głos Karoliny:
- Młody, poczekaj! – krzyczała. Obróciłem się, widząc, że właśnie wyszła z pomieszczenia, przyspieszając. Za nim ruszyła kobieta z mężem. Do cholery, czy ten jej uśmieszek nigdy nie znikał z twarzy? Ostatnia szła opiekunka, która jeszcze zamykała drzwi. Ignorując jednak siostrę, wybiegłem do holu, prawie niezauważony przedostałem się do części mieszkalnej i pędem wszedłem na piętro. Skręciłem w prawo i, szybkim krokiem, ruszyłem wzdłuż rzędów drzwi. Nacisnąłem klamkę jednej z nich – wszedłem do pokoju. Mój współlokator siedział przy biurku, pisząc coś zawzięcie. Spojrzał tylko, kiedy wszedłem, a ja, nie zwracając na niego uwagi, wyszedłem przez okno. Platforma pod stopami zadrżała niebezpiecznie, jak za każdym razem, kiedy się na nią weszło. Kiedyś, wchodząc tu, po prostu runie w dół wraz ze mną i się skończy. Jednak nie zastanawiając się, ruszyłem po schodkach do góry, na dach. Usiadłem w cieniu ściany klatki schodowej, prowadzącej do holu. Postanowiłem, że nie dam się zaadoptować jakiemuś słodkiemu małżeństwu, które przez cały czas robimy maślane oczy. Ale, tak naprawdę, wiedziałem, że nic na to poradzić nie mogę. Jeśli ośrodek wyda taką zgodę, to zaadoptują mnie, prędzej czy później. Chociaż, nie ukrywam, wolałbym później. Wiedziałem także, że Maciej – mój współlokator – wygada Karolinie, gdzie się podziewam… A nawet jeśli nie, to ona i tak za chwilę tu zajrzy, jestem pewien. Ale ja nie chciałem z nikim rozmawiać, nawet z nią. Wystarczyło, że wspomniała o śmierci rodziców. Zapomnieć nie mogę, wiem, ale próbuję nie myśleć o tym tak często.
- Przepraszam, że poruszyłam temat rodziców – ocknąłem się, spoglądając na Karolinę, której jeszcze przed chwilą tu nie było. Ciekawe, ile już tak stoi i się na mnie patrzy. Może szła zaraz za mną? – Chciałam dobrze… Chciałam, żebyś w końcu był szczęśliwy i żył najlepiej, bo zasługujesz na to… - ciągnęła dalej, wiedziała, że ją słyszę, mimo iż milczałem.
- Uważasz, że byle małżeństwo zapewni mi to szczęście i zastąpi rodziców?! – odezwałem się, odrobinę głośniej niż zwykle, gdy mówię, z pretensją w głosie. – Wytrzymam tutaj jeszcze rok i wyjdę… na wolność – dodałem krótko.
- Myślałam, że chcesz być szczęśliwy i mieć rodzinę, która cię kocha… - odrzekła ze smutkiem w głosie, trochę zawiedziona.
- Nie, nie chcę – rzuciłem. Milczałem chwilę, w nadziei, że ona znów zacznie jakiś temat i coś powie, ale tak się nie stało. Każde z nas patrzyło w swoją stronę – ja na gołębie, poszukujące jedzenia w pobliżu, Karolina na miasto ciągnące się aż po horyzont.
- Młody… - zaczęła. Ale jaa nadal obserwowałem polowania gołębi. – Rozumiem, że nic Ci nie zastąpi rodziców, ale zrozum… - dodała, urywając – Zrozum, że twoja uporczywość nie wróci im życia. Ja chcę dla Ciebie jak najlepiej, dlatego zgodziłam się na to, by rozmowa z nowymi rodzicami się odbyła. To naprawdę dobrzy ludzie, rozmawiałam z nimi – ciągnęła dalej. Chyba postanowiła już nic więcej nie mówić – w końcu ja też nadal milczałem. Wiedziałem, że chciała dobrze, ale nie rozumiałem jednego.
- Więc dlaczego Ty mnie nie zaadoptujesz? – spytałem, spoglądając tym razem na siostrę – nieco podejrzliwie. Karolina chyba się tego nie spodziewała, więc milczała chwilę, odpowiadając po chwili:
- W świetle prawa, nie mogę być twoim pełnoprawnym opiekunem. Jest między nami tylko pięć lat różnicy, a to za mało… - odparła ze smutkiem, widząc moją minę, która, najwidoczniej, nie była zbyt szczęśliwa. – Ale wiesz, że bym bardzo chciała! James też! – wykrzyczała na pocieszenie. Nie byłem do końca pewien, czy James też by chciał. Odkąd są razem, bywało kilka sytuacji, kiedy miałem wrażenie, że on mnie nie lubi, nie akceptuje. Nie chciałem już ciągnąć dalej tego tematu, ale po chwili wpadłem na jeszcze jeden pomysł.
- Zgodnie z prawem, nie muszę się zgadzać na tę adopcję! – wykrzyczałem, dumny, że znalazłem na nich haczyk. Nawet uśmiechnąłem się, choć prawie niezauważalnie. Jednak Karolina wyraźnie posmutniała.
- Wiesz… Sędzia był zachwycony tymi ludźmi i nie uwzględni Twojego sprzeciwu – rozmawiałam nawet z prawnikiem – rzekła posępnie. Czułem się źle… Wszystko sprzeciwiało się przeciwko mnie. Jednak do momentu, aż nie przyjechali mnie odebrać, miałem nadzieję, że zrezygnują i dadzą mi spokój.

***

Recenzja
Dagi


Jestem świadoma, iż zaprezentowany fragment to zaledwie część czegoś większego, ale jeśli miała to być przynęta umieszczona na haczyku przymocowanym do wędki, to z pewnością należę do tych ryb, które będą ją omijać szerokim łukiem.
Jakiś taki niesmak miałam, czytając kolejne zdania. Może to dlatego, iż ostatnimi czasy czytuję raczej powieści psychologiczne i awangardę, także wymagam od tekstu jakiegoś konkretnego, acz wysokiego poziomu – widać, iż zaprezentowany twór pisany jest przez amatora. Ot, chociażby, bardzo płytko opisane postacie. Bo, teoretycznie, niby wiemy, iż chłopak ma problemy ze sobą, ale powtarzane są schematyczne banały, nie wnika się tutaj dokładnie w jego psychikę. Dodatkowo wszystko dzieje się bardzo szybko, zbyt szybko. Chyba, że zależy nam na ukazaniu akcji, czynów, nie zatrzymując się przy myślach, refleksjach.
Sceny, które z pewnością mają być tragiczne, wypadły zgoła komicznie – spójrzmy chociażby na fragment mówiący o śmierci bohatera. Takie sceny powinny wzruszać, chwytać za serce, za gardło, nie pozwalać wypowiedzieć słowa!... A tutaj? Tutaj tylko jestem w stanie zmarszczyć brwi i delikatnie się uśmiechnąć, widząc tak prosty, mało wzruszający i zbyt patetyczny opis.
Główny bohater, jak podejrzewam, ma być zbuntowanym, zamkniętym nastolatkiem. Tylko że czytelnik, czytając kolejne zdania, czuje raczej litość, a nie współczucie. Wszystko jest chaotyczne, stereotypowe, zwyczajne.
Problemem jest również zapis. Brakuje tutaj większej ilości akapitów, bardziej klarownego przedstawienia. Styl określiłabym jako schematyczny po części; duża ilość przecinków, zazwyczaj zdania złożone (pomijając fragment opisujący „bunt Młodego” i jego wybiegnięcie z pokoju). A szkoda, bo czasem warto sobie ze słowem pokombinować.
Są tutaj drobne błędy, ale dwa powtarzają się nagminnie. Po pierwsze, interpunkcja. Czytając coraz więcej tekstów, zaczynam mieć wrażenie, iż ludzie zapominają o istnieniu czegoś takiego jak imiesłowy – naprawdę! O ile tutaj interpunkcja w imiesłowach przysłówkowych jest zazwyczaj zachowywana, o tyle w tych przymiotnikowych często woła o pomstę do nieba. I, po drugie – zaimki. Ja wiem, że szkoła od lat najmłodszych wbija nam do głów, iż „cię”, „tobie” i „państwu” piszemy dużą literą. Ale, ale!, sprawa tyczy się tylko listów i jakiś bezpośrednich sposobów pisania (SMSy, GG, e-maile) – w zwykłej prozie słowa te zapisujemy literą małą! (Chyba, że chcemy coś podkreślić, na przykład często zwracamy się do osoby czytającej; tutaj możemy sobie pozwolić na określenie „Czytający” pisane dużą literą).
Temat jest trudny, ale rozwijający skrzydła. Chłopak z problemami musi przejść na nowo etap socjalizacji i zacząć normalnie żyć, pomimo targających nim uczuć. Na pochwałę zasługuje więc wybór fabuły, choć poprzeczka ustawiona jest wysoko. Można zauważyć chaos i bunt w głowie bohatera, to z całą pewnością, acz jeśli zostanie to trochę bardziej ujarzmione w piśmie, z pewnością wyjdzie to na dobre. Podoba mi się, że stosuje się tutaj różne środki, choćby i czasami – jakieś porównania, działanie na zmysły. Dialogi też wydają się być naturalne, nie są zazwyczaj przepełnione sztucznością.
Długa droga czeka ten tekst, jeśli ma zachwycać. Ale autor idzie w dobrą stronę – trzeba jednak ćwiczyć, starać się być jak najbardziej krytycznym i obiektywnym w stosunku do swoich tekstów oraz zarówno nie poprzestawać na laurach, jak i nie załamywać się po krytyce. Potencjał masz, teraz tylko należy wykorzystać go jak najlepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Koło Recenzentów / Luty '11 Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin