Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Wygnańcy - Agfa vs Monika

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Kay
Moderator - Bluzgator



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:07, 15 Cze 2009    Temat postu: Wygnańcy - Agfa vs Monika

AGFA vs MONIKA

forma – proza
tematyka – "Wygnańcy"
wymogi specjalne – opowiadanie fantasy


- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)


TEKST A
Gdzie się nie obejrzałem widziałem tylko piasek, formujący się w nierównomierne wydmy. Słońce ciążyło mi na karku, czułem że nie wytrzymam już zbyt długo. Pragnienie paliło mi gardło, zaś w plecaku zostało mi tak mało wody, że mogło starczyć ledwie na kilka łyków.
Tuż koło mnie szła moja ośmioletnia córeczka. To dla niej chciałem zostawić te kilka ostatnich kropel płynu. Straszliwa prawda wkradła się do mojego umysłu raniąc serce tak, jakby ktoś dźgał mnie prosto w nie ostrym sztyletem. Ta odrobinka picia nie była w stanie uratować mojego dziecka. Miał ją spotkać taki sam los, co mnie. To było nieuniknione. Oboje mieliśmy zginąć. Tutaj. Na tym pustkowiu.
Rozejrzałem się jeszcze raz wokół siebie. Gdzieś w oddali zauważyłem coś, co na pewno nie było piaskiem. Wyglądało jak jakaś osada. Tylko skąd na środku pustyni wzięłaby się osada?
Czyżby mój wzrok zaczynał mi już płatać figle? Fatamorgana. Czym innym mogłoby to być?
- Tatusiu – wychrypiała moja mała Claire. Mówienie sprawiało jej wyraźną trudność.
Już nawet struny głosowe zaczynały nas zawodzić. Naprawdę nie zostało nam zbyt wiele czasu. – Tam coś jest – wskazała rączką w miejsce, w którym widziałem osadę.
Nie znałem się dobrze na mirażach, toteż nie wiedziałem, czy i ją zwodzi oko, czy rzeczywiście coś tam się znajduje.
Jej nagła uwaga sprawiła, że na nią spojrzałem. Cała była pokryta piaskiem. Małe ziarenka odznaczały się wyraźnie na jej długich ciemnych włosach. Twarz miała zmizerniałą. Sińce pod oczami wskazywały na to, że była odwodniona.
Przystanąłem, zdjąłem plecak i wyciągnąłem z niego nasz ostatni zapas wody. Podałem bukłak mojej kochanej Claire. Łapczywie wysączyła resztki płynu.
Z jej ust wydobyło się cichutkie „aaa”, tak charakterystyczne dla osób, które ugasiły pragnienie, że gardło zapiekło mnie jeszcze bardziej. Rany! Ile bym dał za choćby malutkie źródełko pitnej wody!
Zarzuciłem z powrotem toboły na plecy i kontynuowaliśmy naszą wędrówkę. Kierowaliśmy się w stronę fatamorgany. W naszych sercach pojawiła się nadzieja. Może nie wszystko było stracone, może tam naprawdę znajdowała się osada.
Nawet jeśli była, nikt nie powiedział, że zdołamy tam dotrzeć. Na oko dzielił nas od niej jakiś kilometr, może dwa. Nie mieliśmy już wody. Nasze szanse były niewielkie.
Starałem się ignorować narastające pragnienie. Nie chciałem myśleć o tym, jak wiele kroków muszę jeszcze zrobić. Nie chciałem wiedzieć ile jeszcze razy moje stopy zapadną się w piasek. Ile razy upadnę.
Dlatego pogrążyłem się w rozmyślaniach. Kiedyś słyszałem, że w godzinie śmierci przed oczami człowieka przelatuje całe życie. Być może nie byłem jeszcze, aż tak blisko śmierci lub te pogłoski nie były tak do końca prawdziwe. W mojej głowie odtwarzał się w kółko tylko jedna z scena z całego mojego istnienia. Było to wydarzenie, które zmusiło nas do wędrówki na pustynię.

To był jeden z tych zwyczajnych dni. Claire jak zwykle sprawiła mi pobudkę, śmiejąc się z mojej ślamazarnej próby wstania. W tym wszystkim nie pasowało tylko jedno. Na łóżku oprócz mnie nie było nikogo. Gdzie była moja żona? Przecież Mary nie należała do rannych ptaszków. Poczułem lekki niepokój, jednak nie dałem tego po sobie poznać. Chwyciłem moją córeczkę za stópki i zacząłem ją łaskotać. Kochałem moje dziecko. Była dla mnie oparciem w tym ciężkim życiu. W którym po prawdzie nie wiodło mi się najlepiej. Pieniędzy, mimo ciężkiej pracy, nie było. Jedzenia było coraz mniej i chcąc czy nie, byliśmy zmuszeni do częstych kradzieży. Zwykle udawało się to bez szwanku. Zabieraliśmy niepostrzeżenie jabłka kupcom ze stoisk, czy wkradaliśmy się do domów, podczas gdy ich mieszkańcy gdzieś wychodzili. W ten jeden pechowy dzień wszystko poszło nie tak.
Chwilę po tym, jak Claire mnie obudziła, ktoś załomotał w drzwi. Poderwałem się gwałtownie z łóżka.. Co jak co, ale takie pukanie, nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.
Otworzyłem. Z doświadczenia wiedziałem, że jak się takich zignoruje, sprawy potoczą się jeszcze gorzej. Przed domem stała spora świta. Był tam wójt we własnej osobie, w towarzystwie swoich dwóch rosłych doradców. Dalej stał poborca podatkowy i kilku ludzi, których zbyt dobrze nie znałem.
- Pan Vladomir Pert? – zapytał mężczyzna, który wyglądał mi na wysoko urodzonego szlachcica.
- Zgadza się – odpowiedziałem niepewnie.
Zebrani zaczęli szeptać między sobą. Wyglądało to jak szybka narada. Do moich uszu dochodziły tylko pojedyncze słowa, takie jak: „podatki”, „kradzież”, czy „niesubordynacja”.
Claire ciekawa nowych doznań, podbiegła do mnie i nieśmiało wychyliła się, by zobaczyć kto przyszedł. Bezwiednie położyłem jej rękę na głowie i zacząłem, ją gładzić po jej ciemnych włosach.
Szepty się nasiliły. W pewnym momencie do moich uszu dochodziło już tylko buczenie, od nadmiaru głosów. Miałem wrażenie, że gdzieś koło mnie znajduje się rojowisko os.
Os, które gdy tylko przestaną brzęczeć, zaatakują. Wiedziałem, że to zrobią. Gdyby nie chodziło o coś ważnego, nie fatygowałoby się aż tyle osób.
Zacząłem się już nieco niecierpliwić. Nie lubiłem, kiedy ktoś przetrzymywał mnie w niepewności i denerwował mnie fakt, że nie zwołali sobie wcześniej narady, zanim zapukali do mojego domu. Nie chciałem im jednak przerywać. Bądź, co bądź czasami lepiej zachować milczenie.
Szepty raptownie ucichły, kiedy pulchny wójt podniósł ręce do góry, co w tych stronach znaczyło, że chce cos powiedzieć.
- Pańska żona dopuściła się napaści, na tego oto pana – wskazał na szlachcica, który wcześniej zapytał mnie jak się nazywam. – Świadkowie twierdzą, że chciała go nie tylko obrabować, ale również zadźgać nożem.
Nie wierzyłem im. Mary i owszem była impulsywna. Jednak nigdy nikogo by nie zadźgała. Mogła mu, co najwyżej grozić.
- Doszliśmy do wniosku, że jest niebezpieczna dla otoczenia. Przejrzeliśmy dokładnie wasze akta i dowiedzieliśmy się z nich, że to już nie pierwszy przypadek, gdy ktoś z waszej rodziny dokonuje rabunku. Ponadto nie płacicie podatków. Jesteście pasożytami w funkcjonującym tu społeczeństwie. Dlatego nie pozostawiacie mi wyboru.
Czułem, że właśnie w tej chwili nadejdzie ostateczny cios.
- Wasz majątek ulegnie konfiskacie. Ponadto nie zagrzejecie tu dłużej miejsca. Potraktujcie to jak wygnanie.
Przyjrzałem mu się. Wygnanie? Miałem zostać wygnańcem? Co w tym złego? Dawało mi to nowe możliwości. Wystarczyło poprosić jakiegoś kupca, o podwiezienie do sąsiedniej osady i tam mógłbym się zaopatrzyć w żywność. Rozpocząłbym koczowniczy tryb życia, który polegałby ni mniej ni więcej na okradaniu przypadkowych wiosek. Mógłbym rabować nieznanych mi ludzi i nie odczuwałbym z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia.
- Doszliśmy do wniosku, że nie byłoby sprawiedliwym odsyłać was w głąb naszego kraju. Sprawialibyście tylko kłopoty, dlatego moi ludzie, odprowadzą pana i pańskie dziecko na skraj pustyni.
Czegoś tu nie rozumiałem. „Pana i pańskie dziecko”?
- Co z moją żoną? – po raz pierwszy się odezwałem.
Szlachcic, który był powodem mojego nieszczęścia i który pewnie sam wpadł na genialny pomysł odesłania mnie na bezkresne piaski, zaśmiał się szyderczo.
- Pańska żona musiała ponieść karę za swoje czyny – przemówił, a jego głos odbił mi się echem po głowie. Ukarać ją ukarali. No dobrze. To było jasne. Jednak czemu miałaby nie ruszać z nami? – Została poddana standardowym dwudziestu batom, przy pręgierzu. Niestety po szesnastym wyzionęła ducha.
W tamtej chwili nie dotarło to do mnie. Stałem w drzwiach własnego domu, który mi właśnie chciano skonfiskować i patrzyłem z niedowierzeniem na szlachcica. Jak on mógł mówić z takim spokojem o tym, że moją żonę zakatowano na śmierć? Jak?!
- Ty potworze – warknąłem.
Miałem ochotę rzucić się na niego. Udusić, zabić, zamordować. Cokolwiek! Musiał zapłacić za śmierć mojej żony!
Zza moich pleców dobyło się cichutkie łkanie. Do Claire powoli zaczęło docierać, że z jej mamą stało się coś złego. Płacz mojego dziecka pozwolił mi oderwać swoje myśli na moment od planowanych tortur dla pośredniego mordercy.
Zrozumiałem, że cokolwiek miało się zdarzyć, nie mogłem zostawić córki samej. Nie mogłem dopuścić do tego, by i mnie zakatowano.
Musiałem zgodzić się na wszystko, co mi nakażą, dla dobra małej.
- Niestety nie przewidzieliśmy tego, że była słabego zdrowia. Przykro nam – starał się mnie jakoś udobruchać wójt. – Po za tym, niech pan nie sądzi, że zmusimy pana do tego, by wędrował po pustyni bez odpowiedniego przygotowania. Przygotowaliśmy plecak z racjami żywnościowymi, które powinny wystarczyć na kilka dni.

Kilka dni! Dobre sobie. Nie minęły dwie doby, a znaleźliśmy się w takiej, a nie innej sytuacji. Naszą jedyną szansą była teraz osada. Byliśmy coraz bliżej. Moje rozmyślania trwały na tyle długo, że powoli zaczynaliśmy się zbliżać do osady, która jak miałem nadzieję będzie prawdziwą oazą, a nie złudnym mirażem.
- Nie mogę już dalej – wychrypiała Claire, przystając. Zrzuciłem z pleców i tak już bezużyteczny plecak i wziąłem ją na barana.
Było mi zdecydowanie ciężej. W końcu moja córka ważyła więcej od pustego tobołka. Mój chód stał się jeszcze wolniejszy, jeżeli to w ogóle było możliwe. Wyrażenie wlec się jak ślimak, miało swój nowy odpowiednik.
Patrzyłem teraz uważniej pod nogi. Nie chciałem potknąć się i pozwolić na to by moje dziecko się obtłukło. Po za tym tak było zdecydowanie łatwiej. Nie musiałem wystawiać odsłoniętej twarzy na słońce, dzięki czemu paliło mi już tylko kark.
Wtem powietrze rozciął tajemniczy powiew. Nie wiedziałem, co to. Mogłem tylko zgadywać, że to nie wiatr. Spojrzałem w górę. Niebo zasłonił wielki kształt. Przeraziłem się. Zdjąłem Claire z pleców i postawiłem przed sobą, by mieć pewność, że stwór, który teraz obniżał swój lot i kierował się w naszą stronę, nie zrobi jej krzywdy.
Potwór wylądował. Był wielki, by nie powiedzieć ogromny. Długi ogon z ćwiekami wyglądał przerażająco, choć był niczym w porównaniu do łba bestii. Stwór ziewnął ukazując trzy rzędy ostrych jak brzytwa kłów. Z takim wolałem nie zadzierać. Smoka, bo był to zdecydowanie smok, dosiadał śniady młodzieniec. Na oko miał nie więcej niż dwadzieścia lat.
- Kim jesteś? – Wychrypiałem w stronę przybysza. Przeszył mnie dreszcz na dźwięk własnego głosu. Byłem ciekawy, czy tamten w ogóle był w stanie mnie usłyszeć.
Młodziak przyglądał mi się jeszcze przez moment. Jakby zastanawiał się, jakie mam intencje. Czyżby się mnie obawiał? Mimo, że to on posiadał smoka.
- Jestem Arys, a to Mineau mój wierny druh – wskazał na bestię, której dosiadał. – A ty to kto? – w jego głosie dało się wyczuć nieufność.
- Jestem Vladomir, a to moja córka Claire – przedstawiłem się. – Zostaliśmy wygnani z naszej wioski, leżącej jakieś dwie mile od pustyni – pospieszyłem z wyjaśnieniem, jednak słowo ‘wygnani’ nie zabrzmiało chyba zbyt dobrze, ponieważ Mineau warknął ostrzegawczo. Właściwie to mu się nie dziwiłem. Pewnie Sam bym tak zareagował, na uciekiniera, a co dopiero wygnańca.
- Za co was wygnano? – spytał lodowato Arys.
- Nie miałem pieniędzy, nie miałem, za co żyć i za co płacić podatku. Moja żona napadła na jakąś wysoką szychę w celu zdobycia kilku moment. Złapano ja i zamordowano, a nas skazano na wygnanie – opowiedziałem w skrócie.
Chłopak spojrzał na mnie nieco łagodniej, choć dalej odnosił się z pewną rezerwą.
- Nie pracowałeś?
Westchnąłem. Ha! Nie pracować dobre sobie! Człowiek harował od rana do nocy, a mu tu teraz będą wciskać, że nic nie robił, że był darmozjadem. Nie rozumiałem i chyba nie zrozumiem wójta. Skazując mnie na wygnanie stracił jednego z najlepszych parobków.
- Pracowałem, ale za marne miedziaki.
Gdy tylko to powiedziałem Arys i Mineau spojrzeli na mnie nieco przychylniej. Widocznie zrozumieli, że nie mają do czynienia z kimś groźnym, bo wyraźnie się rozluźnili.
- Przepraszam za moją natarczywość. Jednak moim zadaniem jest przeszukiwanie pustyni niedaleko naszego miasta w poszukiwaniu niepożądanych intruzów. Teraz widzę, że natrafiłem na kogoś, kto ani trochę nie zasługiwał na tułaczkę po tym pustkowiu. Wiem, że pan nie kłamał, ponieważ mój smok posiada zdolność rozpoznawania fałszywych nut w głosie.
Spięcie, które owładnęło moje mięśnie po zauważeniu Mineau mijało. Adrenalina przestawała buzować w moich żyłach i powoli wracało uczucie potwornego zmęczenia.
Arys dopatrzył się chyba w moim zachowaniu wyczerpania, bo złapał się za głowę i wykrzyknął:
- Na sto smoków! Przecież wy jesteście wyczerpani! Wsiadajcie! – wskazał na tułów bestii za sobą, między skrzydłami, a chłopakiem było wystarczająco miejsca byśmy oboje się zmieścili.
Podsadziłem Claire i sam wdrapałem się na grzbiet stwora. Od tego momentu nasze życie miało się diametralnie zmienić, aż dziw że musieliśmy tyle wycierpieć, by w końcu znaleźć się w krainie w której każdy był równy. W której nie było wrednych szlachciców, a nawet jak byli, nie uprzykrzali mi się zbytnio. Strasznie brakuje mi mojej Mary. Ile bym dał za to, by mieć ją przy sobie. Miałem nadzieję, że patrzy na mnie gdzieś z góry i razem ze mną obserwuje naszą dorastającą córeczkę. Gdzieś w głębi czułem, że moja żona jest przy mnie, że mnie wspiera i pomaga mi ogarnąć wszystkie magiczne rzeczy z którymi od tamtego momentu miałem mieć do czynienia.

TEKST B
— Ukrywamy się tu, jak jacyś żałośni tchórze, Garet! Dlaczego nie wyjdziemy z naszego schronienia i nie pokażemy temu staremu głupcowi, że prawo, które ustanowił w swym zapyziałym królestwie, jest również po naszej stronie! — Powiedziała ostro młoda kobieta o kruczoczarnych włosach, delikatnie opadającymi na ramiona i plecy.
Jej błękitne oczy wpatrywały w siedzącego na sporym kamieniu chłopaka chłodnym, pełnym rezygnacji wzrokiem. Stali razem na ogromnej polanie, porośniętej gęstą, soczyście zieloną trawą. Zewsząd otaczały ją masywne pnie, brzóz, dębów, jodeł oraz innych różnorodnych drzew, rosnących w ogromnej puszczy, która od wielu miesięcy była ich domem.
Chłopak pokiwał niemrawo głową, poprawiając dłońmi błękitny płaszcz, który miał na sobie. Przez chwilę wpatrywał się intensywnie w swoja towarzyszkę swoimi piwnymi oczyma. Zawsze go zaskakiwała jej impulsywność, ciągły bunt wobec istniejącemu porządkowi świata. Nie mogła się pogodzić z niechlubnym, upokarzającym życiem w lasach i, że nie mogli wrócić do cywilizacji. Wciąż nie docierało do niej, że byli wygnańcami. Wygnańcami, którzy pod groźbą śmierci nie mogli przekroczyć progu żadnego z miast w obrębie wielkiego królestwa Arhianoriu, którego władcą był król Gerios. Choć był już w podeszłym wieku, był tyranem i zbrodniarzem, który potrafił ukarać karą śmierci albo wygnaniem nawet niewinnych, znajdując wcześniej byle jaki powód. Od tamtego czasu musieli ukrywać się w lesie, żywiąc się jedynie owocami oraz tym, co wpadło im w ręce. Dlatego też zupełnie nie dziwił się zachowaniu przyjaciółki. On również nie potrafił pogodzić się z losem wygnanego, choć ukrywał to przed nią.
— Wiem co czujesz, Morneo — powiedział smutno. — Ale nie możemy niczego zorbie. Jeśli wrócimy do rodzinnego miasta, zabiją nas.
Dziewczyna prychnęła z pogardą, siadając obok niego na, wspominanym wcześniej, kamieniu. Dług i miecz w skórzanej pochwie zakołysał się lekko u jej boku. Była wściekła tą całą bezsilnością i bezwolnym poddawaniu się obecnemu stanowi rzeczy, przecież wygnano ich za czym, którego nie popełnili. Syna króla, który zginął kilka miesięcy temu, zamordował ktoś inny i nie rozumiała, dlaczego obwiniano oto ich. Powinni szukać prawdziwego winnego, niż na szybko karać niczego niewinnych ludzi. Ta niesprawiedliwość złościła ją w tym wszystkim najbardziej. Pragnęła odpłacić się królowi za nią.
— Garet, my nie możemy się poddać tak po prostu. — Wyszeptała załamana. — Powinniśmy udowodnić im naszą niewinność.
— To nic nie zmieni, Morneo, a może nawet pogorszyć naszą sytuację. — Odrzekł ze smutkiem chłopak, zamykając jej dłonie na swoich. — Najważniejsze, że nadal mamy siebie. Powinniśmy się spierać i pomagać sobie w najgorszych chwilach, które mogą wkrótce nadejść.
Na ustach dziewczyny pojawi się wesoły uśmiech — pierwszy od wielu miesięcy, który wręcz rozpierało szczęście oraz ulga. Popatrzyła na Gareta z ogromną wdzięcznością, po czym mocno się do niego przytuliła, przymykając oczy. Będąc w jego ramionach czuła przyjemne ciepło, rozlewające się rozkosznie po całym ciele. Wpatrując się w jego łagodny, pełen ciepła uśmiech, zrozumiała, że on nigdy nie zostawi jej samej sobie. Czuła to wręcz namacalnie.
— Musimy opuścić granicę królestwa Arhianoriu — wyszeptał Garet z goryczą w głosie. — Dostaniemy się do sąsiedniego królestwa i tam może zdołamy się osiedlić.
— Bez koni spędzimy w drodze jakieś pół roku — zaprotestowała dziewczyna.
— W takim razie ukradniemy je. Skoro jesteśmy wyjęci spod prawa i niesprawiedliwie wygnani, więc grabieże i zabójstwa nie powinni nas wzruszać. To jedyny sposób, by przetrwać i musimy się z tym pogodzić.
Mornea, wyraźnie poruszona tymi słowami, ze smutkiem pokiwała głową. Z ciężkim sercem musiała przyznać mu rację. Dobrze wiedziała, że musieli w tej chwili zrobić wszystko, by przeżyć. Jednak w dalszym ciągu czuła pewne obrzydzenie na myśl, że będzie musiała okradać i zabijać niewinnych tylko po to, by przeżyć, aczkolwiek każdy banita po pewnym czasie miał w głębokim poważaniu moralność. Była pewna, że zbiegiem czasu przyzwyczai się do losu, który będzie musiała wieść.
— Niech, więc tak będzie — wymamrotała słabo dziewczyna. — Idziemy?
Mężczyzna jedynie pokiwał głową, po czym razem udali się w stronę głównej drogi, prowadzącej do niemal każdego miejsca w ogromnym królestwie Arhianoriu.

Mornea i Garet, skryci w mroku przydrożnych krzewów, z uwagą obserwowali cały teren gościńca. Maleńkie gałązki delikatnie drapały skórę na ich policzkach, co z czasem doprowadzało dwójkę banitów do szału. Kobieta głośno przełknęła ślinę, intensywnie wpatrując się w drogę, z niecierpliwością czekając, aż jakiś powóz bądź jeździec na koniu podjedzie w tę okolicę. Gdyby mogła wycofać się przed tym, co wkrótce mieli zrobić, uczyniłaby to bez wahania. Wątpiła czy będzie w stanie zamordować kogoś z zimną krwią. W tej chwili pragnęła mieć już to wszystko za sobą.
Powietrze było ciężkie i parne, nad lasem zbierały się obrzmiałe, czarne chmury, z których wkrótce miał lunąć deszcz. Nie zwracali jednak na to uwagi, mimo że, było im gorąco. Nad ich głowami dało się słyszeć ćwierkanie jaskółek, które znosiły się kilka cali nad drzewami polując zawzięcie na różne latające owady. Jeden z tych ptaków przeleciał nad ich głowami, z głośnym trzepotem skrzydeł. Dziewczyna chwilę mu się przyglądała z zafascynowaniem, zanim powróciła do dalszej obserwacji drogi, której w ogóle nie powinna spuszczać z oka.
Nagle do śpiewu ptaków i delikatnego szmeru wiatru dołączył zupełnie inny dźwięk; tętent wielu końskich kopyt. Z początku wygnańcy przestraszyli się, że to jakaś większa grupa ludzi albo żołnierze króla wracali do stolicy. Nie ruszając się z ukrycia, czekali. Zza horyzontu zaczął wyłaniać się nieco większy pochód zapoczątkowanych przez dwóch mężczyzn w srebrnych zbrojach na koniach, za nimi ciągnął się niewielki sznureczek koni. Koni, które najwyraźniej zostały odebrane biednym wieśniakom, którzy nie mieli czym zapłacić podatki. W sercu Mornei zapłonęła wściekłość, wiedziała, że to właśnie ci żołnierze zasługiwali na śmierć również mocno jak ten stary głupiec.
Nagle Garet położył jej dłoń na ramieniu w uspokajającym geście, Jego twarz emanowała spokojem, aczkolwiek tego samego nie dało się powiedzieć o oczach, w których płonęła ta sama wściekłość i rządza mordu.
— Zaczekajmy chwilę — zadecydował stanowczo. — Weźmiemy ostatnie konie z tyłu pochodu. Jeśli ktoś tam trzyma wartę, będziemy usieli go zabić. Podołasz temu, Morneo?
— Tak, bo rycerzy tego tyrana chcę zabić.
Garet pokiwał głową dając znać, że rozumie. Pochód powoli dobiegał końca, zamykali go kolejna para rycerzy w srebrzystych zbrojach, z uwagą obserwujący dwa konie idące przed nimi. Ich widok ostatecznie rozwiał nadzieję na bezkrwawy rabunek koni. Miecze dwóch banitów z cichym chrzęstem wyskoczyły z pochew, lądując w rękach swoich właścicieli. Mornea i Garet, bez zastanowienia i konkretnego planu, wyskoczyli z ukrycia, rzucając się na jednego z rycerzy. Powietrze przeszył jego krzyk, rozpaczliwe wzywanie pomocy, rżenie koni oraz brzdęk stykającego się ze sobą oręża. Ciężko raniony mężczyzna spadł z konia, kaszląc krwią.
Jego towarzysz pobladł gwałtownie, lecz paniczny strach nie zdołał odebrać mu panowania nad sobą. Zeskoczył z konia i rzucił się w stronę Mornei. Kobieta wygięła wargi w pogardliwym uśmiechu, rozłożyła szeroko ramiona jakby zapraszając wojownika do zadania ciosu. Nie czekała długo, cios padł sekundę późnie. Odbiła go szybką blokadą, po czym sama uderzyła. Walczyli, a Garet z niepokojem przyglądał się im z boku. Miał złe przeczucia, których w obecnej chwili nie umiał sprecyzować. Miecze raz po raz uderzały w siebie, krzesząc iskry z ostrzy. Mornea była szybka i brutalna, próbowała rozpaczliwie przyprzeć swojego przeciwnika do drzewa, by potem go zabić. Lecz jej starania spełzły na niczym, jej przeciwnik był od niej silniejszy i najwyraźniej został niedoceniony przez nią. Po krótkiej walce przyparł ją do najbliższego dębu, poczuła lodowatą klingę na swej szyi i wiedziała, że mężczyźnie wystarczyło nieco silniejsze przyciśniecie ostrza do skóry, by ją zabić.
Garet zdecydował się właśnie w tej chwili wkroczyć do akcji.
— Mówiłem królowi, że raczej zasługujesz na śmierć niż wygnanie, Morneo! — Rzekł zimno rycerz, uśmiechając się do nie złowróżbnie. — Dziś naprawie jego błąd.
— Masz rację — powiedziała cicho dziewczyna. — Gerios, to stary głupiec, który myślał, że jest nieomylny — wyszczerzyła zęby i oblizała wargi. — I ty też popełniasz poważny błąd, myśląc, że mój towarzysz nie zada ci ciosu w plecy. — Zauważyła, widząc za plecami wroga Gareta.
— Co ty gadasz, suko? — mężczyzna parsknął szyderczym śmiechem. — Przecież ty i twój przyjaciel jesteście zbyt szlachetni i słabi na tchórzliwe zagrywki. Nie wsadzi...
— Ale ja zrobię to... — wojownik poczuł jak chłodne ostrze wbija się chciwie w jego plecy. — Ma szlachetność i honor minęła wraz z zostaniem banitą... — Usłyszał, zanim skonał.
Mornea popatrzyła wdzięcznością na przyjaciela, z lekkiego zranienia nas szyi sączyła się krew, lecz nie zwróciła na to nawet najmniejszej uwagi. Garet udał się po dwa konie, którego w trakcie ataku stanęły przerażone w miejscu. Były maści siwej i brązowej. Nie mogli więcej tracić czasu. Był zbyt pewien, że król-tyran nie daruje im tego zuchwałego ataku na jego żołnierze i kradzieży koni, które należały do niego.
— Zdejmij siodła i wodze z koni tych martwych denatów, a zwierzętom zwróć wolność — powiedział cicho wojownik. — Musimy się spieszyć.
Mornea pokiwała głową, po czym podeszła do czekających, osiodłanych wierzchowców.

Po całym dniu szybkiej, intensywnej ucieczki, zatrzymali się na polanie, która była położona dwa dni drogi od najbliższej granicy. Konie były już zmęczone i wiedzieli, że jeśli nie zrobią chociażby nocy postoju, padną z wycieńczenia. Mornea i Garet zeskoczyli z siodeł i zaczęli rozpalać ognisko, by się rozgrzać. Byli pewni, że nie zasną tej nocy w ogóle, przecież w każdej chwili mogą ich odnaleźć ludzie króla. Wiedzieli, że jeśli tak się musi stanie byli gotowi walczyć i zginąć z resztką honoru, jaka im pozostała. Mieli cichą nadzieję, że po opuszczeniu granic Arhianoriu, Gerios zaprzestanie pogoni.
Mornea ze smutkiem wpatrywała się w słońce, które blisko horyzontu przybrało kolor jaskrawej czerwieni, ginęło gdzieś nad szczytami dalekiego pasma gór. Ostatnie jego promienie niemal już do nich nie docierały. Dziewczyna miała nieprzyjemne wrażenie, że to ostatni wschód słońca, który miała okazję zobaczyć w całym, swoim życiu. Garet przytulił do siebie swą przyjaciółkę, chcą ją uspokoić i pocieszyć, lecz on sam miał złe przeczucia.
— Nie zasnę tu — powiedziała cicho dziewczyna. — Wręcz czuję jak obcy wzrok się w nas wwierca, chcąc przejrzeć na wylot każdą moja myśl. Boję się.
— Myślisz, że mi jest łatwo? Mi Też jest ciężko. Myślę, że powinniśmy przez całą noc trzymać wartę.
— Niech będzie.
— Śpij zbudzę cię, jak będzie twa kolej.
— Dobrze.

— Cholera! — zaklął Garet, co chwila rozglądając się do tyłu. — Doganiają nas, Morneo.
Dziewczyna milczała, próbowała zmusić już i tak zdyszanego konia do szybszego biegu, choć wiedziała, że wierzchowce długo nie wytrzymają. Byli w potrzasku, z którego nie zdołają się już wydostać. Wiedzieli tylko, że musieli się zatrzymać i walczyć, mimo liczebnej przewagi wrogów. Lecz nie mieli nawet tej szansy. Otoczono ich szybko i bezlitośnie, dowódca oddziału wysunął się do przodu i zbliżył się do pary wygnańców, jakby chciał im postawić zarzuty.
— Garecie i Morneo. — Zaczął zimno. — W imieniu króla zostajecie skazani na śmierć. Wyrok zostanie wykonany tu i teraz.
Ostatnie, co widzieli swoim życiu, były bezlitosne spojrzenia żołnierzy oraz srebrzyste ostrza bezlitośnie zanurzające się w ich piersi.

Koniec 29 czerwca.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kay dnia Pon 14:08, 15 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Bulbulcia




Dołączył: 09 Kwi 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Baker Street 221b
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:18, 21 Cze 2009    Temat postu:

1. Pomysł.
A- 3
B- 2

2. Styl.
A- 3.5
B- 1.5

3. Realizacja tematu.
A-0.5
B-0.5

4. Ogólne wrażenie.
A-2.5
B-1.5


SUMUJĄC:
A-9.5
B-5.5


1) pomysł:
W obu tekstach coś mi tak pachnie serią Paoliniego, ale ostatnio wszystko mi się z nim kojarzy XD
W tekście A wystąpił hepiend, i to mi się spodobało- bezsensownym jest uśmiercać bohatera, jeżeli jego zgon nie ma jakiegoś zadania- choćby uświadomienia ludziom, jak bezsensownie można zginąć (śmierć Ikara). Ten tekst wywołał u mnie więcej emocji (archetyp opiekuna, anioła stróża? przemówił do mnie, o! XD). Co do samego pomysłu: zły wysokodupkin denerwuje się na biedną rodzinę i robi tak, żeby jej członkom było jak najgorzej, a w efekcie jest im lepiej, chociaż stracili matkę i żonę. No, jakieś przesłanie jest.
Pomysłu w tekście B jakoś nie... uchwyciłam? Jest para wygnańców, tak? Są zwykłymi chłopami, niesłusznie oskarżonymi i skazanymi, jednak po pewnym czasie ich heroizm budzi się i postanawiają zrobić... cokolwiek. Kradną więc konie z transportu i sobie jadą. Potem mają przystanek, potem jest pogoń i... BUM! Koniec. Umarli, bo nie potrafili o siebie zadbać? Umarli, bo byli nikim? Umarli, bo konie były zmęczone? Wiem, umarli, bo zabili ich strażnicy. A strażnicy zabili ich dlatego, że bohaterowie chcieli lepiej żyć? Nie wiem, czemu dali się zabić. Jeżeli ginie główny bohater, to musi ginąć z pompą, żeby czytelnik poczuł, że właśnie stało się coś ważnego. A ja nie poczułam. O, zginęli. Kiedy leci House? Za to podobało mi się... Podobało mi się to, że strażnicy i główni bohaterowie znali się. To wprowadziło taką dziwną atmosferę, bo ludzie, którzy od dawna się znają, zamieszkują tę samą okolicę, nagle muszą stanąć po przeciwnych stronach barykady...
W obu przypadkach występuje schemat:
NIEWINNY skazany na tułaczkę->PRZEBUDZENIE, czyli moment, kiedy bohater dochodzi do wniosku, że jednak musi coś zrobić-> POGOŃ za lepszym życiem-> FINAŁ, kiedy dowiadujemy się, czy bohaterowi pogoń wyszła, czy raczej nie.
Tekst A pod względem pomysłu bardziej przypadł mi do gustu, również dlatego, że w B były pewne nieścisłości, o których potem.

2) styl:
W tekście A błędów było niewiele (wyłapałam chyba jakieś inty, ale było pomyłek tak mało, że już nie pamiętam), w B- o wiele, wiele, wiele, wiele, wiele, wiele więcej. Nie tylko interpunkcyjnych i gramatycznych, bo ja się pytam: po co bohaterowie ściągali siodło i uprząż z żołnierskich koni i zakładali na chłopskie, skoro mogli od razu pojechać na tych osiodłanych? Włożyć przerażonemu koniu wędzidło do buźki to... to rzecz prawie niemożliwa! No a poza tym konie to w większości potwory raczej strachliwe, nie wierzę, że wierzgały i rżały sobie w miejscu czekając, aż Garet i Mornea skończą walczyć i je osiodłają. Do tego powtórzenia, literówki (które zupełnie zmieniały sens zdania, np. moment z jaskółkami, które się... znosiły! A ich ćwierkanie to inna sprawa...) i inty. Dużo intów.
Jeszcze się czepiając tekstu A- nie wiem, po co szli do oazy, skoro potem i tak zabrał ich Smoczy Jeździec? Ale to tylko tak nawiasem mówiąc ^^

4) ogólne wrażenie:
Tekst A zaciekawił mnie. Musiałam przerwać czytanie i zjeść śniadanie, i cały czas myślałam, jak to wszystko się skończy? Ogólnie wciągnęło mnie.
Tekst B był tak trochę dziwnie pisany, opisy mi się gubiły, nie wciągnął mnie zbytnio, a szkoda. Początek był całkiem, całkiem, ale potem trochę się popsuło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Dajen




Dołączył: 04 Kwi 2009
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Biłgoraj
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:45, 22 Cze 2009    Temat postu:

Nie przepadam za fantastyką, dlatego troszkę się pomęczyłam.

Pomysł:
A. 2,6
B. 2,4

Za co można zostać wygnanym? Mnie osobiście kreatywnością nie poraziłyście. Pomysł A oceniłam delikatnie wyżej, ze względu na emocjonalną stronę tekstu. Wygnańcami byli ojciec z dzieckiem a przyczyną wygnania brak pieniędzy na opłacenie rachunków. W to została wpleciona śmierć matki dziewczynki co w efekcie pozwoliło odczuć jakieś emocje.

Styl:
A. 4
B. 1

Tekst A był o wiele bardziej dopracowany. W B błąd siedział na błędzie. Na zasadzie porównania stylu obu tekstów - taka punktacja.

Realizacja tematu:
A. 0,5
B. 0,5

Miałam pewną wątpliwość czy w B opisane są losy wygnańców czy uciekinierów. Użyłaś słowa wygnańcy, ale cała reszta przemawiała za faktem, że oni uciekają i kryją się w jakichś puszczach, dopiero później decydują się działać, a i tak przy spotkaniu ze strażnikami ponoszą śmierć.

Ogólne wrażenie:
A. 2
B. 2

Nie wyróżnię żadnego z tekstów, bo według mnie żaden nie jest zniewalająco lepszy od drugiego. Różnica tkwi w stylu. Oba zaczęły się kiepsko (według mnie). Tekst A skończył się tym, że nadleciał smok z jeźdźcem i zabrali obcych do swojej fantastycznej wioski. Mam okropny niedosyt. Tekst B zakończyłaś śmiercią bohaterów i jakoś nie widzę w tym sensu. Tyle.

Efekt:
A. 9,1
B. 5,9


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Kay
Moderator - Bluzgator



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:17, 03 Lip 2009    Temat postu:

Tekst A - 18,6
Tekst B - 11,4

Wygrywa Agfa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin