Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Zawsze chciałam/łem to zrobić - Monika vs Chiyo

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Rieen




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ruda Śląska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:53, 11 Maj 2009    Temat postu: Zawsze chciałam/łem to zrobić - Monika vs Chiyo

MONIKA vs CHIYO
tematyka – "Zawsze chciałam/–em to zrobić"


Każdy z Was zalogowanych na forum może ocenić pracę według punktacji:
- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
Ogółem możemy przyznać 15 punktów.


Tekst A

Zawsze chciałam to zrobić! Odkąd tylko pamiętam. Ten pomysł istniał w mojej głowie już tak długo, rozwijał się w przypływie wariackich, pełnych optymizmu, głupiutkich wyobrażeń, że kiedy wreszcie miałam okazję zrobić to, co do tej pory sobie jedynie wyobrażałam, musiałam skorzystać! Nie było mowy o jakiejkolwiek innej opcji!
Było lato. Gorące lato w Polsce, warto dodać. Z reguły nie lubię letnich upałów, bo mam wtedy wrażenie, że autentycznie zdycham, ale jakoś tak z biegiem lat zaczęłam to odczuwać coraz słabiej. To chyba przez to, że cały rok spędzałam z dala od jakichkolwiek wyższych temperatur i przeżycie dwóch gorących miesięcy nagle przestawało być tak potworną torturą (oczywiście pod warunkiem, że w pobliżu były hektolitry wody - zarówno tej pitnej, jak i w formie jeziora, morza lub basenu).
W te konkretne letnie wakacje, zamiast jak zwykle zrobić objazd po rodzince i odwiedzić przyjaciółkę z dzieciństwa, postanowiłam odwiedzić jedną z moich przyjaciółek, którą widywałam bardzo, ale to bardzo rzadko - może raz na cztery lata? I tak siedziała u siebie, a skoro ani ona, ani jej rodzina nie miały nic przeciwko temu, bym wpadła na jakiś tydzień lub dwa, to pojechałam. W tym momencie warto zdradzić, że to nie było do końca tak przemyślane, jak to przedstawiam. Z natury jestem wariatką, więc sam pomysł po prostu się narodził w mojej głowie, o!, ot tak, zaś zgoda na mój pobyt przyszła w sumie w momencie, w którym stanęłam pod jej drzwiami z niewinnym uśmiechem. Cóż, czasem moje szczęście się uaktywnia i wtedy numery pokroju niezapowiedzianego przyjazdu uchodzą mi na sucho.
W każdym razie, aż do tego dnia wszystko mijało relatywnie spokojnie. Och, wiadomo, mając pod dachem nieprzewidywalną wariatkę, taką jak ja, rzadko kiedy jest spokojnie par exellance. Uznajmy więc, iż do tego dnia wszystko było normalnie, używając przy tym moich standardów normalności jako kryterium wyjściowe. (Rany boskie, tylko jeden rok z socjologią i co taki przedmiot potrafi z człowiekiem zrobić!) Wypady nad jezioro, całodobowe unikanie słońca (a tak, promujmy szlachetną bladość niezagrożoną wywołanym opalaniem rakiem skóry!), moje nieustanne gadanie, które dziennie milkło tylko na jakieś trzy godziny: posiłki i mój „czas na relaks”, kiedy zamykam się w jakimś pokoju z książką lub iPodem. Tak mniej więcej wyglądała norma.
Tego dnia było inaczej. Wstałam sporo wcześniej, niż to zazwyczaj w wakacje czynię (no, ogólnie w dni wolne, ale w wakacje potrafi dojść do sytuacji ekstremalnych). Doprowadziwszy się już do jakiegoś stanu używalności cywilnej, co w jakimś stopniu przypomina człowieka, i napełniwszy brzuch, aby, do kompletu z wyglądem, zachowywać się jak człowiek, czekała na mnie wiadomość, że moja znajoma chce jechać na dworzec główny w Poznaniu, aby odebrać swojego kuzyna, który przyjeżdżał do niej na wakacje. Nie mając zamiaru pchać się między rodzinę, powiedziałam jej „Jedź, dam se radę” i stwierdziłam, że na tych kilka godzin wynajdę sobie rozrywkę.
Wisiałam jakąś godzinę lub półtorej w oknie kuchni ze słuchawkami na uszach. „Wieczna parapetówa”, jak to kiedyś określił Jerzy Kryszak. No tak, ale przecież moja mama i tak się ze mnie naśmiewa, że wraz z wiekiem staję się jak Maryśka, nasza była sąsiadka, której życiową misją było pilnowanie porządku na osiedlu z okna swojego mieszkania na czwartym piętrze (jak ja tej starej plotkary nie znoszę!), więc skoro wreszcie mam okazję przyzwyczajać się do nowego, parapetowego ekosystemu, to chyba już lepiej skorzystać.
Słuchając radosnych piosenek i „gibając” się na krześle w rytm muzyki, obserwowałam uważnie prezentujący się przede mną widok. Duże, trochę staromodne podwórko, jeśli porównać je do Pierwszego Podwórka na moim byłym osiedlu. Tutaj była stara, metalowa drabinka, która zapomniała już, jak wygląda czerwona farba, duża piaskownica i kilka drewnianych ławeczek dookoła. W danej chwili ławeczki były okupowane przez grupkę plotkujących młodych matek oraz kilka starszych, pogrążonych w rozmowie pań (chyba każde osiedle, każda ulica i każda dzielnica takowe wrony musi mieć). Zajęte rozmowami, wydawały się nie zauważać, że gromadka małych dzieci, które siedziały w piaskownicy, powoli zaczyna się nudzić.
Dziwne czasy – przeszło mi przez myśl, opierając brodę na dłoni i powracając we wspomnieniach do swojego dzieciństwa. – My zawsze mieliśmy w co się bawić i nie pamiętam, aby w naszej piaskownicy kiedykolwiek było nudno.
I wtedy to do mnie dotarło! Dosłownie jak nagłe olśnienie, powróciła do mnie wizja, którą dawno temu wymyśliłam w swojej zwariowanej główce. Już wiedziałam, jak rozwiązać problem tych biednych dzieci, jednak musiałam jeszcze szybko ocenić, czy ów pomysł jest wykonalny. Przebiegając prędko w myślach po liście najważniejszych punktów, które musiałam sprawdzić - baterie, miejsce, ubranie, dodatki - pobiegłam wreszcie wykonać to, co już było nieuniknione.
Gdy wyszłam na podwórko, nie wyglądałam jak ktoś, kogo przyjechał na zwykłe, letnie wakacje, a raczej jak jakiś kaowiec z tendencją do ekstrawagancji. Do prostej, czarnej spódnicy, całkiem zresztą eleganckiej, zaczynającej się od talii i kończącej na wysokości kolan, z rzędem guzików biegnącym pośrodku, włożyłam moje ukochane, wytarte trampki, biały T-shirt z wyszytym brylancikami napisem „Rock N Roll”. Jeszcze czapka kapitana, zawadiacko zasłaniająca znaczną część mojego czoła, oraz błękitna apaszka przewiązana na szyi. No cóż, wygląd przede wszystkim, a skoro zwrócił uwagę wszystkich obecnych na podwórku, to pierwszy plus miałam już na koncie.
Trzymając pod pachą sprzęt grający, ręcznik i dezodorant, podeszłam z uśmiechem do ławeczki.
- Przepraszam bardzo – zagaiłam, utrzymując na twarzy wesołą maskę i nic sobie nie robiąc z wybałuszonych gałów tych wszystkich kobiet, które patrzyły na mnie jak na idiotkę. – Ja wiem, że to może zabrzmieć trochę dziwnie, ale czy mogłyby mi panie pomóc? A konkretniej nie panie, a wasze dzieci? Bo to jest tak, że ja mam niedługo zacząć pracę w jednym z małych hotelików, gdzie będę organizować rozrywki dla dzieci w wieku od czterech do siedmiu lat, ale trochę mnie zżera trema i nie wiem, jak takie dzieciaki zareagują na moje pomysły. Czy ja mogłabym jeden z nich wypróbować na waszych pociechach, żeby się wprawić i uchronić przed ewentualnym wstydem? – spytałam, uśmiechając się jeszcze szerzej. Dobrze, kłamanie nie było dobrym rozwiązaniem, ale gdybym po prostu powiedziała prawdę, że mam ochotę poszaleć trochę z dzieciakami, co, z racji mojego wieku, niezupełnie już wypadało, to uznałyby mnie za kretynkę albo nawet i oskarżyły o jakieś zboczenia i zabroniły mi się do dzieciaków zbliżać. A tak miałam wymówkę, aby dopiąć swego bez bycia podejrzaną o jakieś niecne sprawki. Jak dla mnie - idealnie!
Po chwili ciszy, która upłynęła, zanim panie podniosły swoje szczęki z ziemi, otrzymałam pozwolenie. Odprowadziły mnie na pół zaintrygowanymi, a na pół sępimi spojrzeniami, patrząc, jak kładę ręcznik na wolnej ławce, a potem ustawiam na nim mój sprzęt grający. Wzięłam wreszcie głęboki oddech i chwyciłam w dłonie dezodorant, udając, że to mikrofon.
- Hej, dzieciaki! – zawołałam tak głośno i radośnie, jak tylko byłam w stanie. Wszystkie maluchy zwróciły na mnie pełne zaciekawienia oczy, zupełnie jakby już przeczuwały, że szykuję im coś, co rozjaśni trochę ich dzień. – Lubicie tańczyć?
- Taak – odpowiedziało mi kilka głosów; jedne były odrobinę podejrzliwe, zaś inne raczej pełne entuzjazmu. Nienajgorszy początek…
- To słuchajcie! Ja wam teraz zapewnię trzy minuty ćwiczeń. Potańczymy sobie, poszalejemy i powariujemy, okej? Kto chce? – Zaśmiałam się na widok małego lasku rąk, który wyrósł przede mną dosłownie w kilka sekund. – To super! To róbcie to, co ja, to się może nie pozabijamy nawzajem w wariackim szale. – Wyjęłam z kieszeni spódnicy mały pilocik.
W chwili, w której przycisnęłam przycisk „play”, z głośników wypłynęła muzyka, konkretnie „Is This the Way to Amarillo” Tony’ego Christiego, ta słynna piosenka, która zebrała kupę pieniędzy na akcję charytatywną Red Nose Day. Nadawała się do wariowania jak żadna inna - wesoła, optymistyczna na swój durny sposób i pełna energii, której wszyscy teraz potrzebowali.
Jak się okazało, rzeczywistość przerosła to, co sobie kiedyś wyobrażałam! Stałam na belce piaskownicy, zaś przede mną była spora grupka kolorowo ubranych dzieci, z których najmłodsze mogło mieć lat cztery, a najstarsze - około dziewięciu, może nawet i dziesięć. Ale żadne z tych dzieci nie patrzyło na mnie jak na jakiegoś starego ufoludka z kosmosu, któremu nagle zachciało się powrotu do dzieciństwa. Raczej traktowały mnie jak swoją, zupełnie nie przejmując się tym, że jestem od nich sporo starsza. No tak, ale ponoć dziecko szuka dziecka w każdym napotkanym człowieku, więc skoro odnalazły je we mnie, prawie dorosłej, to chyba nie dziwota. Ach, kto tego nie przeżył, ten się nie dowie, jak to wspaniale dodaje człowiekowi skrzydeł!
Pomimo mojej miłości do tańca i ekspresji, wszystkie kroki utrzymywałam proste, wykonalne i jak najbardziej pełne energii. Bo przecież właśnie o to tu chodzi - o zabawę, o cieszenie się życiem, a nie o to, kto lepiej tańczy! Podskoki, marsz w miejscu, ruchy w stylu „gdzie jest Nemo?”, „tak śpię w nocy na poduszce” czy „widzisz to-to, o, tam?!” były na pierwszym miejscu, zaprawione gigantyczną dawką uśmiechów! Nie mogłam się powstrzymać i, kompletnie ignorując fakt, że czasem brak mi oddechu na takie złożone wyczyny, zaczęłam śpiewać wraz z piosenkarzem nadającym z głośników.
Oczywiście, nie mogło się skończyć tylko na tym, co to, to nie! Ogarnięta szałem radości, pochłonięta przez jedną z największych endorfinowych bomb, jakie miałam okazję przeżyć, podniosłam z piasku mój pseudo-mikrofon (który w tanecznym szale musiałam zwyczajnie odrzucić) i zawołałam:
- Dalej, kochani! Bierzcie swoje mamy, ciocie, babcie i kogo tam jeszcze macie, za ręce i niech też się do nas dołączą!
Myślałam, że aż spadnę z deski, na której do tej pory stałam, kiedy zobaczyłam, jak dzieciaki ciągną te starsze panie za sobą. Młodsze już wcześniej przyklaskiwały nam wesoło, więc wystarczyło tylko rzucić hasłem, podsunąć im wymówkę, aby bez żadnego wstydu do nas dołączyły.
Nie pamiętam już, kto zaczął, pewnie ja, ale nie chcę sobie zbyt wiele przypisywać, lecz w pewnym momencie zaczęliśmy maszerować energicznie przez podwórko, tworząc wesołego węża, przebierając nogami niczym najprawdziwsza wojskowa parada! Szliśmy do przodu, w prawo, w lewo, pod drabinką, slalomem, jak się tylko dało, podczas gdy sąsiedzi pojawiali się w okolicznych oknach, aby z uśmiechami na nas popatrzeć, a czasem nawet przyklaskiwać czy zachęcająco krzyczeć. Niczym grzyby po deszczu, głów w oknach i postaci opartych o parapet pojawiało się coraz więcej i więcej. Nawet nie wiedziałam, że tyle osób siedzi o tej porze w domach!
Niestety, nic co dobre, nie trwa wiecznie i wraz z chwilą, w której piosenka ucichła, trzeba było przerwać zabawę. Ja byłam lekko zdyszana, podobnie jak niektóre ze starszych osób, ale ta banda dzieciaków ani myślała się męczyć - zarumienieni i rozpromienieni domagali się więcej! Pewnie wymyśliłabym coś jeszcze, jakiś inny, równie wesoły taniec, musiałabym tylko polecieć po wodę, gdyby nie fakt, iż tuż za moimi plecami rozległ się śmiech mojej przyjaciółki i jej kuzyna, którzy akurat wrócili.
- My się jeszcze nie znamy – powiedziałam, pochylając się przez barierkę, by przywitać się z nowoprzybyłym. – Iza jestem.
- Michał – odparł, pewnie ściskając moją dłoń. – Ekhm! Masz zamiar kontynuować? – zapytał, wskazując brodą na oczekującą mnie grupkę małych ludzi. Przechyliłam głowę.
- Ee, nie dzisiaj. – Zaśmiałam się, po czym poszłam zabrać swój sprzęt, ku ogólnemu (i głośnemu) rozczarowaniu dzieci. Ustawiły się przede mną, prędko otaczając i zamykając w potrzasku żywego, ciasnego muru.
- Czy jak obiecam, że jutro wrócę i znowu coś wam wymyślę, to mnie puścicie? – spytałam, licząc, iż przekupstwem utoruję sobie drogę powrotną. Odpowiedział mi chór zapewnień oraz salwa potakujących gorliwie głów. – To obiecuję, że jutro też przyjdę. A teraz puśćcie mnie do domu!
Zawsze chciałam to zrobić - tak po prostu bawić się z dzieciakami, samej zapominając, że za niecały rok w świetle prawa stanę się dorosłą, po prostu cieszyć się razem z nimi. I chociaż później rzeczywiście jeszcze kilka razy organizowałam tym maluchom zabawy, to jednak ten pierwszy raz na zawsze będzie dla mnie wyjątkowy i niezapomniany - jedyny w swoim rodzaju!

Tekst B

Zawsze chciałam to zrobić. Chciałam wyrwać od tej całej monotonii codziennego, dworskiego życia. Miałam dosyć tej szarej nudnej rzeczywistości, w której zawsze byłam damą z dobrego domu. Pragnęłam przeżyć niepowtarzalna przygodę, by, chociaż jeden dzień był inny od wszystkich innych, które musiałam znosić, a także chciałam poznać smak miłości. Chciałam pewnego dnia spotkać mężczyznę swojego życia, z którym spędzę resztę swoich dni.
Gdy wracam myślami do swych marzeń sprzed dwóch miesięcy, zaczynam zdawać sobie sprawę, jaka byłam głupia i naiwna. Leżąc w kajdanach na ogromnym łożu samotna i bezbronna, zdana wyłącznie na siebie, żałuję wszystkich błędów, które w przeszłości popełniłam. Których już nigdy nie będę mogła naprawić. Przypomniałam sobie dzień, w którym opuściłam dom rodzinny w poszukiwaniu przygód

Tamten dzień niczym się nie różnił od każdego innego. Moja matka zajmowała się instruowaniem służby przy sprzątaniu i gotowaniu obiadu, a ojciec — osobisty doradca króla Arianojry, Eldiara, obecnie nie przebywał w domu, prawie całe dnie przebywał na dworze monarchy służąc mu pomocą i radą niemalże ze wszystkim. Zaś ja przesiadywałam spokojnie we własnym pokoju, który dla jednej czternastoletniej dziewczyny był zbyt wielki. Było to rozległe pomieszczenie urządzone ze smakiem i skromnie z najpotrzebniejszymi rzeczami. Po lewej stronie od głównych drzwi pokoju, znajdowały się niewielkie drzwi prowadzące do ogrodu.
Patrzyłam przez okno na rozległy zielony, pokryty licznymi kwiatami ogród, sprawdzając, czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby udaremnić me plany. Byłam pewna, że chcę to zrobić. Pod ścianą stała skórzana torba z prowiantem na drogę, którą przygotowałam rano. Miałam na sobie proste, skórzane spodnie oraz luźną, granatową koszulę opadającą do połowy ud, podwiązana fantazyjnie pasem. Upewniwszy się, że w ogrodzie nikogo nie ma, wyszłam na zewnątrz, jednocześnie zarzucając sobie torbę na ramiona.
Przyjemnie ciepłe promienie słońca delikatnie ogrzewało moją twarz oraz ramiona, kiedy przechodziłam drogą pomiędzy wielobarwnymi kwiatami starając się nie zadeptać żadnego. Me ślady ginęły w wysokiej trawie, co miało utrudnić moje poszukiwania, w przypadku, gdyby zechcieli mnie szukać.
Po pewnym czasie opuściłam ogród i znalazłam się na ogromnej łące porośniętej gęstą trawa, sięgającą prawie do piersi. Kierowałam się w stronę gęstego lasu, który znajdował kilka metrów przede mną. Mieszkałam w ogromnym domu poza granicami Arianojry toteż przepiękne widoki lasów oraz łąk miałam na wyciągnięcie ręki. Lecz lęk, że ktoś mógł mnie przyuważyć na tej ucieczce, a córce najznamienitszego doradcy króla nie wypadało opuszczać domostwa bez wiedzy i zgody ojca.
Dobrze wiedziałam, że gdyby na dwór króla dotarła wiadomość o mojej ucieczce, wybuchłby skandal, który mógłby przynieść memu ojcu hańbę. Lecz mało mnie to obchodziło, ponieważ nie darzyłam tego człowieka żadnym pozytywnym uczuciem. Mogłam z czystym sumieniem przyznać, że był mi obojętny. Liczyła się dla niego tylko służba królowi, poświęcał niej cały swój czas zupełnie zapominając o prostym fakcie posiadania rodziny. Zawsze traktował mnie, jak powietrze, jakbym dla niego nie istniała. Byłam pewna, że wolałby mieć syna, więc moja ucieczka mało go zmartwi, a mnie nie będzie nawet żal odchodzić z domu tego człowieka. Nawet matka nie zwracała na mnie żadnej uwagi, była zajęta ważniejszymi rzeczami, takim jak kupowanie drogich klejnotów i sukni oraz przesiadywanie przy winie z koleżankami. Nawet ona nie zauważyła by mego zniknięcia.
Myślami wróciłam do rzeczywistości, odrzucając wspomnienia na bok. Teraz liczyła się dla mnie przyszłości, być może lepsza od życia, które do tej pory wiodłam. Przynajmniej wtedy tak myślałam. Nadal kroczyłam szybkim krokiem w stronę pierwszych drzew puszczy. Wysoka trawa zaplątywała się wokół moich kostek, przez, co często traciłam równowagę, lecz nie zwalniałam kroku. Słońce paliło coraz mocniej, poważnie utrudniając mi marsz, którego nie zamierzałam przerwać. Był początek lata, więc nie zdziwił mnie ten upał, który mi cały czas towarzyszył. Linia drzew z każdą chwilą była coraz bliżej i wiedziałam, że już niedługo ją przekroczę. Nie myślałam wtedy o konsekwencjach, które miała mi wkrótce przynieść ta wyprawa, zupełnie nie brałam ich pod uwagę.

Wkrótce przekroczyłam pierwszą linię drzew i zaczęłam zagłębiać się w las. Czułam jak trawa niemalże z każdym krokiem coraz mniej zaplątywała wokół moich kostek, robiła się coraz rzadsza i suchsza. Wkrótce widywałam tylko pojedyncze kępki, a grunt pokrywał jadowicie zielony mech, który wydał się bardziej przyjazny i piękniejszy od trawy. Z ulgą zauważyłam, że w cieniu drzew słońce przestało tak boleśnie palić, jak wcześniej. Odetchnęłam głęboko, czując przyjemny zew wolności. Z coraz większą ciekawością zaczęłam się coraz bardziej zagłębiać w mroczny gąszcz, kluczyłam między pniakami najliczniej rosnących w tych okolicach, dębów oraz kasztanowców. Spojrzałam w niebo, które gałęzie oraz liście drzew zupełnie przysłaniały. Do tej części lasu nie dochodziły żadne promienie słońca, więc było zimno i panował półmroku. Drżąc z zimna splotłam oba ramiona na piersi i postąpiłam do przodu, mając nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej.
Z każdą chwilą coraz bardziej oddałam się od wyjścia z puszczy, której stare powykręcanie pnie drzew pewnej chwili zaczęły mnie przerażać. Chciałam zawrócić, lecz nagle uświadomiłam sobie, że zabłądziłam. Nie wiedziałam, którędy powinnam iść, żeby opuścić las. Czułam się samotna oraz zagubiona, chwilę wsłuchiwałam się w szaleńcze bicie mojego serca.
Nagle ten dźwięk został zagłuszony przez tętent końskich kopyt, który zbliżał się w moją stronę. Niemal odruchowo skryłam się za jakimś dębem, niepewna zamiarów nieznajomego w przypadku naszego spotkania. Oparłam się plecami o pień drzewa, czując pod palcami szorstką w dotyku korę. Z mocno bijącym sercem czekałam, aż jeździec przejedzie. Tętent zbliżającego się konia zmagał się na silę, ujrzałam wyjawiającego się z pobliskiej gęstwiny karego rumaka wraz siedzącą na nim wysokiej postaci w czarnym płaszczu. Zatrzymał się nieopodal miejsca mej kryjówki, tak jakby wiedział, gdzie ja jestem.
Po jej posturze mogłam stwierdzić, że to był mężczyzna. Wytężyłam mocno wzrok, chcąc przyjrzeć się nieznajomemu nieco uważniej. Jego twarz o nieco ciemniejszej karnacji wydawała się młoda i nieskazitelnie piękna, pozbawiona jakichkolwiek niedoskonałości czy zmarszczek. Nie wydawał się żadnym draniem, mającym złe zamiary wobec mnie, ukrywającej się za drzewem, lecz coś mnie jednak w nim niepokoiło. Jednak, nic nieznacząca rzecz — jego oczy o barwie krwistego rubinu. Szybko odgadłam, że mężczyzna był Morvalatem. Ta świadomość mocno mnie przeraziła; słyszałam o nich wiele straszliwych opowieści, które były bliskie prawdy. Wiedziałam, że nienawidzą ludzi i zabijali ich tak jakby byli zwierzętami. Często nazywano ich Dziećmi Ciemności. W obawie o własne życie, postanowiłam pozostać w ukryciu do czasu, aż Syn Mroku nie odjedzie, choć tak naprawdę nie wiedziałam, czy przybył tu mając złe intencje.
Tymczasem Morvalat przez chwilę rozglądał się z uwagą po okolicy, jak czegoś szukał. Nagle jego wzrok skrzyżował się z moim i jego usta wykrzywił bliżej nieokreślony uśmiech. Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, czując na sobie jego ciężkie spojrzenie. Naraz ogarnęła mnie panika oraz paraliżujący strach.
On wie, że tu jestem! — pomyślałam z przerażeniem, wiedząc, że teraz mogłam tylko przygotować się na najgorsze.
Morvalat zeskoczył z konia i postąpił parę kroków w stronę dębu, z którym się ukrywałam.
— Wyjdź! — powiedział cichym, aksamitnym głosem, z resztą bardzo przyjemnym dla moich uszu, — Nie bój się, nie zamierzam cię skrzywdzić, chcę tylko pomóc.
Jego słowa były na tyle przekonujące, że nie śmiałam już mieć jakichkolwiek wątpliwości, co do jego intencji. Przez chwilę wahałam się przed wyjściem z ukrycia i stanięciem przed Morvalatem twarzą w twarz. Nadal miałam pewne wątpliwości, czy to był dobry pomysł, czy jednak nie. Jego cichy, aksamitny głos wzbudzał we mnie zaufanie, pomimo wszystkich lęków i uprzedzeń z powodu jego pochodzenia. Postanowiłam zaryzykować. Powoli wyszłam za drzewa, po czym postawiłam kilka kroków w stronę Morvalata, zatrzymując się na metr przed nim. Mężczyzna pokiwał głową, jakby z wyraźną aprobatą, przez chwilę wpatrując się we mnie z uporczywą uwagą i ciekawością. Czułam na sobie jego ciężkie spojrzenie, przewiercające mnie na wskroś, lecz nie śmiałam odwrócić od niego wzroku, bojąc się, że mężczyzna uzna to za nie takt. Dobrze wiedziałam z opowieści mojej matki, że oni byli przewrażliwieni, co do niektórych kwestii, więc wolałam nie ryzykować dla własnego bezpieczeństwa. W pewnym momencie Morvalat odwrócił wzrok od moich oczu, lecz nadal miałam nieprzyjemne wrażenie, że on nadal mnie obserwuje z bezlitosną uwagą.
— Co ty tu robisz zupełnie sama, śmiertelniczko? — Spytał nagle z niespodziewaną łagodnością i ciekawością. W jego czerwonych oczach lśnił bliżej nieokreślony błysk. — Czyżbyś zabłądziła?
— Nie do końca, panie... — Odpowiedziałam z pewnym wahaniem w głosie. — Odeszłam z domu i zabłądziłam w tym lesie. Nie wiem, którędy weszłam, ani którędy powinnam pójść, by wydostać się z lasu.
— Kochana, to nic takiego — powiedział cicho Morvalat z rozbawieniem, którego wtedy nie dostrzegłam. — Mogę cię stąd wyprowadzić i ugościć w swoich komnatach w stolicy naszego Imperium. Zastanów się, bo możesz z tej puszczy nie wyjść już nigdy.
Przez chwilę się zawahałam, czy przyjąć ofertę Morvalata, czy też nie. Jednak strach przed konsekwencjami, które mogły wyniknąć z odmowy przeważył szalę. Syn Ciemności, jakby już znając moje postanowienie, powoli wyciągnął dłoń w moją stronę w jednoznacznym geście. Podeszłam do niego i złapałam wyciągniętą w moją stronę rękę, jakby należała do jakiegoś przewodnika.
— A zatem, droga damo, decydujesz się ze mną pójść? — spytał Morvalat z wyraźnym szacunkiem.
— Tak, panie. Czy mogłabym znać twe imię?
— Morginottis. A ciebie jak zwą, panienko?
— Monya
— Ładnie — stwierdził Morvalat z łagodnym uśmiechem.
Chwilę wpatrywał się w moją dłoń, którą do tej pory ściskał we własnej, po czym ucałował ją w dwornym geście. Podprowadził mnie do swego wierzchowca, wziął mnie nagle na ramiona i posadził na siodle, a następnie sam wsiadł za moimi plecami. Ujął w dłonie wodze, popchnął lekko końskie boki, zmuszając zwierzę do szybkiego biegu. Chwyciłam się mocniej siodła i patrzyłam na drzewa, które niemal w ułamku sekundy omijaliśmy. Nawet nie zauważyłam, kiedy udało się na opuścić las.

Kiedy sobie tę chwilę przypominam, czuję gniew do samej siebie za taki brak ostrożności i naiwności, który mi wtedy towarzyszył. Lecz ma złość i tak nie cofnie czasu. Wiedziałam teraz tylko, że gdybym już wcześniej wiedziała, jakim Morginottis był potworem, od razu bym uciekła. Nie zgodziłabym się, by on mi towarzyszył, chociaż wiem, że odmówienie mu nie byłoby takie łatwe.

Po kilkunastu godzinach dotarliśmy do Lyonesse — stolicy Imperium Morvalatów, którą często też nazywano Rant Or Morg. Morginottis pozostawił konia w stajni, po czym zaprowadził mnie do królewskiego pałacu, w którym miał swoje komnaty. Przedostanie się tam nie zajęło wiele czasu. Było już ciemno, więc nie mogłam podziwiać piękna miasta Morvalatów, ale w głębi serca liczyłam, że następnego dnia Morginottis mi je pokaże.
Wkrótce stanęłam na progu dużej komnaty urządzonej ze smakiem i z lekkim przepychem. Na środku pokoju stały dwa miękkie fotele ustawione tuż przed kominkiem, w którym jasno płonął ogień. Przez chwilę rozglądałam się po komnacie Morvalata, oczarowana bogactwem i pięknem wszelkich szafek, komody na różne księgi. Nawet ogromne łoże nakryte czarną pościelą bardzo mi się spodobało. Morginottis spojrzał na mnie z dziwnym płomieniem w czerwonych oczach, wzbudzający we mnie pewny lęk, który po pewnym czasie zdołałam opanować.
— Rozgość się, Monyo — powiedział cicho, nalewając sobie wina do wielkiego kieliszka. — Czuj się jak u siebie...
Z pewnym wahaniem usiadłam na miękkim, aksamitnym fotelu stojącym tuż przy płonącym jasnym płomieniem kominku. Poczułam jak miękki materac, który był podbiciem fotela, rozkosznie zapada się pod moim ciężarem. Przymknęłam na chwilę oczy, było mi bardzo dobrze, może nawet lepiej niż w jakimkolwiek miejscu, w którym się znalazłam. Tak mi się zdawało się jeszcze wtedy.
Otworzyłam po paru sekundach powieki, gdy usłyszałam kroki Morvalata bardzo blisko siebie. Usiadł spokojnie na drugim fotelu i chwilę wpatrywał się ogień, płonący w kominku jasny płomieniem, pożerając ogromną kłodę drewna. Przez chwilę Morginottis jakby zapomniał o mojej obecności, bowiem nie zaszczycił mnie żadnym spojrzeniem czy też słowem. Nie trwało to jednak długo.
— Powiedz mi, dlaczego odeszłaś z rodzinnego miasta, Monyo — zapytał nagle.
Zaskoczona tym pytaniem, które wydawało się nieco bezczelne, przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, ale również nad tym, dlaczego miałam zwierzać się Morvalatowi z własnych problemów i smutków. Czy mogło go obchodzić, że mój ojciec i matka nigdy nie darzyli mnie miłością, jaką rodzice darzą własną córkę? To wszystko zaczęło wyglądać podejrzanie.
— Wiem, że mi nie ufasz — powiedział cicho Morvalat. — Mogę cię tylko zapewnić, że nie jestem taki sam, jak reszta moich pobratymców i można mi zaufać, tylko trzeba najpierw odrzucić wszelkie uprzedzenia. Zwłaszcza, że potrafię w niektórych sprawach dochować tajemnicy. — Zapewnił mnie łagodnym tonem, który miał w sobie jakby dużą dozę charyzmy.
— Dobrze — odparłam stanowczo. — Powiem ci. Od zawsze chciałam się stamtąd wyrwać. Rodzina nigdy nie darzyła mnie miłością, a traktowała mnie jak powietrze. Pewnie woleli mieć syna niż córkę. Uznałam, że najlepiej będzie odejść i znaleźć miejsce, gdzie mnie ktoś przyjmie taką, jaka jestem.
Morginottis pokiwał głową, tak jakby ze zrozumieniem, po czym uśmiechnął się delikatnie i serdecznie, co sprawiło mi pewną ulgę. Myślałam, że będzie mi robić wyrzuty wcześniej.
— I znalazłaś to miejsce, kochana — powiedział po chwili, nalewając wina do drugiego kieliszka.
— Tak myślisz? — Uniosłam lekko brwi.
— Jak najbardziej. — Odpowiedział Morvalat z delikatnym uśmiechem, choć gorący blask w jego czerwonych oczach zdawał się go przyćmiewać. — Jesteś inna niż ludzie, których zdarzyło mi się spotkać. Nie unosisz się zbytnią pewnością siebie i wydajesz się taka niewinna.
W milczeniu pokiwałam głową dając znać, że rozumiem, po czym uśmiechnęłam się szeroko, czując się szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Po raz pierwszy od tylu lat, ktoś okazywał mi choć troszkę ciepłych uczuć. Wtedy wszelkie uprzedzenia, które do tej pory miałam wobec Morvalata odeszły, jak ręką odjąć i przestałam być ostrożna, pewna, że mogłam mu zaufać bez oba, co wkrótce miało mieć zgubny skutek. Mężczyzna podał mi do rąk sporej wielkości kielich wypełniony czerwonym winem. Ujęłam naczynie oburącz i wychynęłam z niego pierwszy łyk aromatycznego, słodko-kwaśnego trunku, który z rozkosznym ciepłem spłynął mi do gardła, po czym raz z krwią rozlał się po całym ciele. Nawet nie zauważyłam, że Morvalat przyglądał się mi z przerażającą natarczywością.
— Myślisz, że ten głupi doradca króla Arianojry, który śmie się nazywać twym ojcem może zechcieć cię szukać? — zapytał nagle z dziwnym, pogardliwym uśmieszkiem na ustach.
— Nie — powiedziałam zimno. — Jest tak pochłonięty swoją pracą, że nawet by nie zauważył, że stracił właśnie całą rodzinę. Poza tym, gdybym miała udać się z powrotem do domu, zrobiłabym to z własnej i nieprzymuszonej woli. Bo nie jestem niczyim więźniem... Mogę iść dokąd chcę, prawda?
Morvalat pokiwał wolno głową. Położył rękę na moim udzie w nieznanym mi geście. Uniosłam powoli głowę i spojrzałam na niego pytająco, niepewna jego intencji.
— I tak byś do niego nie wróciła. Nie wtedy, kiedy dobrowolnie stałaś m o j ą własnością — powiedział z wyraźnym naciskiem na przedostatnie słowo. — Powinnaś wiedzieć, że Morvalatom nie należy ufać, maleńka zabaweczko...
Na te słowa niemalże natychmiast zerwałam się na równe nogi ze swego miejsca. Kieliszek wypadł mi z ręki, rozbijając się o posadzkę. Popatrzyła na Morvalata z przerażeniem oraz niemym pytaniem „dlaczego?”, na które odpowiedzi nie znalazłam. Poczułam wtedy po raz pierwszy w życiu gniew oraz złość do samej siebie.
Jaka byłam naiwna idąc z nim do tego miejsca — przemknęło mi przez głowę, czując nieprzyjemne ssanie w żołądku.
Wiedziałam, że nic nie mogłam zrobić. On znał magię, a ja nie. On był silniejszy — ja bezradna i bezbronna, zdana tylko i wyłącznie na siebie. W akcie desperacji popatrzyłam na Morginottisa wyzywająco.
— Ty podły, draniu — zawyłam przeszywająco. — Zaufałam ci, a ty wykorzystałeś moją łatwowierność, by mnie uwięzić!
Morvalat w odpowiedzi zaniósł się głośnym, upiornym śmiechem, od którego włosy na karku stanęły mi dęba. Po moim ciele spłynął zimny dreszcz oraz zimny pot oblewający całe moje ciało. Podskoczyłam prędko do wyjścia, lecz oprawca przeciął mi drogę.
— Życie to nie bajka, Monyo — powiedział cichym, ociekającym nutką niebezpieczeństwa głosem. — Jest zwykle okrutne i brutalne, co ci zaraz udowodnię! — Z tymi słowami odrzucił sztuczną maskę, która do tej pory robiła mi za jego przyjazne, pełne troski oblicze szlachetnego Morvalara, ukazując prawdziwą twarz — okrutną oraz wyrachowaną.
Zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, by się obronić, on był już przy mnie. Objął mnie wpół, brutalnie przyciskając do swojej klatki piersiowej, pocałował mnie brutalnie. Czułam na sobie jego ciężkie, palące, niczym ogień piekielne spojrzenie. Na darmo wyrywałam się i wzywałam pomocy. Byłam w stolicy Imperium Morvalatów i nikt mi tu nie pomoże. Musiałam liczyć tylko na siebie.
— Dobrze myślisz, maleńka — powiedział cicho Morvalat, gładząc z jakąś makabryczną delikatnością mój policzek, na co zadrżałam mimowolnie. — Tutaj już nikt ci nie pomoże...
Spojrzałam bezsilnie prosto w bezlitosne oczy oprawcy, w ich szkarłatnych tęczówka lśniła rządza i zwierzęce pożądanie, co mnie najbardziej przeraziło. Przypomniałam sobie, z ponoć Władca Ciemności zakazał Morvalatom wiązać się cieleśnie z ludźmi. Wątpiłam więc, żeby Morginottis zechciał dla swej żądzy narażać się na karę, która mogłaby go spotkać za złamania prawa. Nagle mężczyzna zaniósł się zimnym śmiechem i jak gdyby nigdy nic położył rękę na zapięciu mojej koszuli. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem zmieszanym z przerażeniem.
— Myślisz, głupia, ż obchodzą mnie konsekwencję złamania tak durnego zakazu? Musisz wiedzieć, że prawo, które ustanowił Dergard mam w głębokim poważaniu — powiedział zimno. — Mogę sobie zrobić z ciebie żonę, czy to się komukolwiek podoba, czy nie!
Z tymi słowami zerwał ze mnie koszulę, trzask rwanego materiału na moment przeszył powietrze. Stanęłam przed nim wpół naga, przerażona i bezbronna, oprawca zamruczał coś z wyraźnym zadowoleniem podchodząc do mnie. Poczułam nieprzyjemny gorąco na swoich policzkach, a których z pewnością wykwitły rumieńce wstydu. Chciałam uciec, lecz on nie pozwolił mi na to. Jednym szarpnięciem przyciągnął mnie do swojej piersi, poczym zaczął mnie dotykać. Mocno i brutalnie, bez żadnej litości ściskając moje najwrażliwsze miejsca. Z mych ust wydobył się cichy szloch, gdy ścisnął oburącz piersi i wrażliwe sutki, pozostawiając na nich ogromne sińce. To było bolesne, ten dotyk nie przypominały mi żadnej pieszczoty, tylko jakąś maskowaną torturę. Lecz to nie był jeszcze koniec. Morginottis wpijał się brutalnie wargami i zębami w szyję oraz ramiona pozostawiając na nich krwawe malinki, z który spływał szkarłatny płyn. Ponownie pocałował mnie brutalnie w usta bezlitośnie wpychając mi język w usta. Zrobiło mi się wtedy niedobrze, ale zdołałam opanować odruch wymiotny, na który się zbierało. Oprawca jednak się tym nie przejął. Brutalnie przyparł mnie do najbliższej ściany, jedną ręką zdzierając ze mnie ubranie, nie siląc się przy tym na delikatność. Teraz byłam przed nim zupełnie naga; poczułam jeszcze większy wstyd, lecz
— Proszę... — Wydusiłam z siebie, czując gromadzące się w oczach łzy. — Przestań... ja nie chcę... Panie, błagam nie rób mi tego...
— Cichutko, zabaweczko — uspokoił mnie cichym, drwiącym głosem. — Jeśli będziesz się szarpać, będzie bardziej bolało. Jak będziesz spokojna, to może nawet będzie ci przyjemnie ! — Zaśmiał mi się w twarz.
— Potwór... — Wysyczałam z siebie z wyraźną bezsilnością.
Morvalat wykrzywił tylko usta w pogardliwym uśmiechu, poczym przywarł to mnie brutalnie. Momentalni poczułam nieprzyjemny ból w podbrzuszu, które wraz z miednicą zostało boleśnie przyciśnięte do chropowatej ściany. Poczułam jego twardą męskość miedzy swoimi udami. Zdesperowana i przerażona uderzyłam Morvalata z całej siły w szeroka pierś. On nie pozostał mi dłużny; uderzył mnie wierzchem dłoni w twarz, po czym złapała oba moje nadgarstki i przycisnął je do ściany nad mą głową.
— Nie rozumiesz, głupia, że opór ci w niczym nie pomoże? — Spytał groźnie.
Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wszedł we mnie jednym brutalnym pchnięciem. Wrzasnęłam płaczliwie z bólu, czując go w sobie. Wiedziałam, że popełniłam błąd. Po moich policzkach spłynęły zdradzieckie łzy, których nawet nie starałam się ukryć. Oprawca uśmiechnął się okrutnie na widok mych łez i zaczął brutalnie penetrować moje wnętrze, zaś całe moje ciało drżało konwulsyjnie pod jego bezlitosnymi pchnięciami. Ból i upokorzenie rozrywały mnie od środka. Każde pchniecie obdzierało mnie z resztek godności, miałam wrażenie, że każdy ruch wewnątrz ciała rozrywał całe moje jestestwo na maleńkie kawałeczki. Poczułam jak po moich udach spływało coś ciepłego i lepkiego. Odgadłam, że to była krew. Cierpienie towarzyszące każdemu szybkiemu, rytmicznemu ruchowi w moim ciele narastało coraz bardziej, a każde kolejne pchnięcie oprawcy było coraz brutalniejsze. Miałm wrażenie, że ten potwór rozerwie ją na strzępy. Lecz mimo wszystko ból fizyczny nie równał się z piekłem, które odczuwałam wewnątrz siebie. Czułam się poniżona, złamana, niczym cienkie źdźbło trawy na zbyt silnym wietrze. Darłam się z bólu tak głośno, jak nigdy w całym swoim życiu, choć prawie sobie zdarłam gardło. Morvalat zaśmiał się drwiąco.
— Krzycz, maleńka — powiedział śmiejąc się upiornie. — Twój krzyk jest muzyką dla mych uszu.
Znów przyspieszył, wbijając się w moje wnętrze jeszcze mocniej niż wcześniej. Wkrótce zupełnie ucichłam, choć nadał płakałam. Nawet łez mi już zabrakło; szlochałam sucho, żałośnie, jak jakieś zarzynane zwierzę. A na twarz swego oprawcy patrzyłam, jakby poprzez mgłę. On jakby wiedząc, ze zaczynam mdleć, nie przeciągał zabawy. Wziął już, co chciał, wiec teraz obojętne mu było, czy dalej będzie mnie dręczyć, czy pozwoli zemdleć. Powoli opuścił me wnętrze. Oddychając ciężko powoli osunęłam się po ścianie na ziemię. Morginottis wziął mnie na ręce i ruszył w stronę łoża. Położył mnie na nim tak, jakby nic miedzy nami nie doszło.
— Zostaniesz tu na zawsze, jako moja żona-zabaweczka — powiedział z upiornym uśmieszkiem.
Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam przed utratą przytomności

Od tamtego dnia nic się nie zmieniło w mym życiu; nadal należałam do Morginottisa i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek odzyskam wolność. Żaden z jego pobratymców do tej pory nie wie, że pojął mnie za żonę wbrew mej woli oraz wszelkim panujących w Imperium zasad, bowiem nigdy nie pokazywał się ze mną na widoku publicznym. Cieszył się w ukryciu wodzeniem swego władcy i króla za nos. Był sprytny i zdradliwy, niczym czarna pantera, którą Morvalaci posiadali w godle. Często po kryjomu przynosił mi z uczt trochę jedzenia, bym nie głodowała, zwłaszcza przy moim stanie.
Położyłam powoli rękę na swoim brzuchu, który był nieco wypukły. Wiedziałam, ze wkrótce narodzi się dziecko, którego tak bardzo nie chcę. Często starałam się jej zabić głodując, lecz Morvalat od razu to zauważał i przez kila dni zmuszał mnie siłą do jedzenia, dopóki sama nie uznam, że głodówka nie ma najmniejszego sensu. Dobrze wiedziałam, że Moginottis pragnie bym spłodziła mu syna i się nim zajmowała, a ta świadomość była dla mnie bolesna i upokarzająca. Musiałam nosić w sobie owoc wcześniejszego gwałtu, a ta myśl często wyciskała ze mnie gorzkie łzy.
Żałowałam, że uciekłam z domu, choć kiedyś zawsze chciałam to zrobić. Dobrze wiedziałam, że gdybym wtedy została w Arianojrze, nigdy nie znalazłabym się tutaj. Ludzie powiadali, że wiedzę często zdobywa się przez doświadczenie, ale nie myślałam, że jako taką wiedzę o życiu zdobędę w tak brutalny i bestialski sposób. Skuliłam się na łożu, na którym leżałam i załkałam żałośnie. Byłam wycieńczona zarówno na ciele, jak i na duchu. Nie miałam już siły, a przede mną jeszcze wiele lat tego piekła. Piekła, w którym do końca swych dni będę żąłować swej lekkomyślności i naiwności.


Pojedynek zostanie zakończony 25 maja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Ferhora




Dołączył: 09 Mar 2009
Posty: 318
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:37, 12 Maj 2009    Temat postu:

Pomysł:
Temat jest doprawdy szeroki i wg mnie można było stworzyć tu wszystko. Jednak wydaje mi się, że autorki nie stanęły na wysokości zadania. Tekst A jest opisem jakiegoś dziwnego pomysłu panny "jaka to ja jestem szalona i nieprzewidywalna", a tekst B to najnormalniejsze w świecie hentai. No może nie do końca hentai, bo wedle tych kanonów oprawca biednej, zagubinej sierotki powinien mieć tych członków co najmniej z 5... Te pomysły jakoś Wam nie wyszły...
A- 2.5
B- 2.5

Styl:

Tekst A ma przebłyski dobrego stylu, gdyby nie te długie wstawki o głównej bohaterce, która jest szalona, nieprzewidywalna i w ogóle "krejzolka". Ale czyta się dość dobrze.
Tekst B się nie popisał. Dużo błędów stylistycznych, powtórzeń. Czyta się ok, ale nie zachwyca on niczym.
A-4
B-1

Realizacja tematu:
Z tego można było zrobić wszystko i nic. Autorki temat zrealizowały.
A-0.5
B-0.5


Ogólne wrażenia:

Zaden tekst mnie nie porwał. Jedyne co mnie zaciekawiło w pierwszym to piosenka, która sprawdziłam sobie na Wrzucie. Przyznaję, fajna :) Tekst B mnie zanudził.
A- 3.5
B-0.5


Razem:
A- 10.5
B- 4.5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ferhora dnia Wto 23:39, 12 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Marit




Dołączył: 18 Kwi 2009
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 10:32, 13 Maj 2009    Temat postu:

Pomysł:
W A mnie nieco zaskoczył, nie spodziewałabym się czegoś takiego i przyznam, że niezły, ale nie porywający. W B też nieźle, szkoda tylko, że niezrealizowany, ale o tym później.
A- 3
B- 2

Styl:

W A widać wprawę, styl lekki, bezbłędny, czytało się jednym tchem. W B...hmm nie było źle, czytało się całkiem całkiem, ale błędów od groma.
A-4
B-1

Realizacja tematu:
B tematu nie zrealizował. Owszem, bohaterka zawsze chciała uciec z domu, ale w moim przekonaniu opowiadanie powinno się właśnie na tym skupić, a Ty tylko o tym wspomniałaś i przeszłaś dalej.
A-1
B-0


Ogólne wrażenia:

Tekst A dużo lepszy, miałam wrażenie, że czytam wpis z pamiętnika, tylko, jak zauważyła Ferhora, trochę drażni to: jestem szalona i nieprzewidywalna. I tak było widać, nie trzeba było wspominać. Po B zostaje uczucie zniesmaczenia, chociaż przyznam, że nie czytało się źle.
A- 3.5
B-1.5


Razem:
A- 11.5
B- 3.5


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marit dnia Śro 12:43, 13 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Rieen




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ruda Śląska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:01, 27 Maj 2009    Temat postu:

Zagłosowały dwie osoby.
Tekst A otrzymał 22 punkty.
Tekst B otrzymał 8 punktów.

Tym samym zwyciężył tekst A pióra Chiyo. Gratuluję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin