Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Pomylony - Alba vs Soulmate

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Kay
Moderator - Bluzgator



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:16, 05 Kwi 2009    Temat postu: Pomylony - Alba vs Soulmate

ALBA vs SOULMATE
Forma: proza
Tytuł: Pomylony/a
Wymogi specjalne: motto: "Jeżeli pamiętamy, że wszyscy jesteśmy pomyleni, to tajemnice znikają, a życie staje się zrozumiałe" Marek Twain

- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)


TEKST A
POMYLONA

Pewnych rzeczy po prostu nie chce się wiedzieć, prawda? Na przykład, o czym tak rzewnie śpiewa ta piękna kobieta w swoim egzotycznym języku, lub z czego zrobiona została ta pyszna potrawa w wietnamskim barze. Wiedział pan, że Francuzi za najpiękniej brzmiące słowo uważają „cielęcinę”? Ale o czym to ja... ach, już wiem. Już pamiętam.
To była mroźna noc, wracałam wtedy z moim świeżo poślubionym mężem z romantycznej podróży w Szczecinie. Jezu, jak ja go wtedy nienawidziłam. Oczywiście, że wyszłam za mąż z miłości! Po prostu był pijany. Schlał się jak wieprz, zresztą do dziś lubi sobie golnąć. Jechał zygzakiem po całej drodze. Od prawej do lewej. Od lewej, do prawej... Tak, poproszę jeszcze filiżankę. Dziękuję, nie słodzę. O czym to ja... No tak. W pewnym momencie zaczął się ze mną kłócić. Nie pamiętam już, o co. Bzdet jakiś. W każdym razie nie wytrzymałam już tego, było to ponad moją cierpliwość, kazałam mu się zatrzymać. Wysiadłam i trzasnęłam drzwiami.
- Jedź sobie sam! – Taka byłam odważna.
Powiedziałam, żeby się wynosił. Po... po raz pierwszy mu się wtedy sprzeciwiłam...
- Pomylona jesteś! – Krzyknął za mną i pojechał.
„Pomylona!” Rozumie pan? Nazwał mnie pomyloną! Czemu pan się tak uśmiecha? Nieważne.
W każdym bądź razie sytuacja wyglądała niewesoło. Stałam sama na pustej drodze bez żadnego bagażu. Tylko kopertówkę zdążyłam wziąć ze sobą. Wokół było ciemno, żadnych latarni takich jak teraz. Nic. Pustka. To były inne czasy, proszę pana. Pan teraz nie zrozumie. Zaczęłam iść wzdłuż drogi, w nadziei, że znajdę jakiś nocleg. Głucha cisza. Na prawo las, na lewo pola. I tak przez około dwadzieścia minut. W końcu zobaczyłam wydeptaną ścieżkę, która prowadziła przez gąszcz brzóz. Niech pan nie udaje, widzę ten kpiący uśmiech. Brzozę poznaje się z daleka, nie potrzeba do tego światła. Ja się wychowałam na wsi, pamiętałam, że skoro była droga, to musieli być i ludzie. Skoro byli ludzie, musiał być i dom. Nocleg. Skręciłam w tę ścieżkę i zaczęłam iść w całkowitej ciemności. Wysokie drzewa i gęste chmury odbierały mi jakąkolwiek część księżycowego blasku. Mogę się założyć, że była pełnia.
Oczywiście, że się bałam. To się zdarzyło, kiedy byłam jeszcze młoda i szczupła. Miałam wtedy dwadzieścia lat. W tamtych czasach dużo wcześniej wychodziło się za mąż. Na szczęście było sucho, pod nogami czułam twardy piasek przeorany przez olbrzymie, wystające korzenie. Idąc drobnymi krokami, by się nie przewrócić, straciłam rachubę czasu. Przeszłam pięć kilometrów czy siedem, wędrowałam pół godziny czy trzy kwadranse. Nieważne.
Ostatecznie, po wielu kilometrach zauważyłam kwadracik żółtego światła. Wstąpiła wtedy we mnie nowa energia. Tego nie da się tak po prostu opisać. Byłam zmarznięta, przestraszona, zmęczona, a tu nagle… Przyspieszyłam i dotarłam do żeliwnej furtki. Pchnęłam ją lekko, była niezamknięta. Skrzypiała strasznie i wypadała z górnego zawiasu. Do wejścia trzeba było dojść po schodkach. Szare, betonowe stopnie bez żadnej balustrady prowadziły do potężnych drzwi.
Ułożyłam wystające zza kapelusika włosy i zapukałam głośno. Nabrałam powietrza w płuca, szykując się do opowieści i usprawiedliwień, gdy po chwili zobaczyłam maleńką, pogarbioną staruszkę. Była rozbrajająca. Uśmiechnęła się blado i nerwowo poprawiła siwy kok. Patrzyła na mnie wyczekująco wielkimi błękitnymi oczami.
- Bo… proszę pani… - Panikowałam. - Dobry wieczór, Danuta… Orzełowska.
Pamiętam, że jeszcze nie byłam przyzwyczajona do nazwiska męża. Wytłumaczyłam pokrótce jej całe zajście i zanim zdążyłam kontynuować, usłyszałam:
- Proszę, dziecino. – Miała bardzo dźwięczny głos. – Nikogo w taką noc nie zostawię na zewnątrz. Zapraszam.
Wskazała mi ręką wejście.
Gdy tylko minęłam próg, uderzyła mnie fala ciepła i migotliwego światła, które przyjaźnie biło z kominka. Od razu zrobiło się tak przytulnie i rodzinnie. Podeszłam bliżej i wyciągnęłam skostniałe z mrozu ręce. Po plecach przebiegłą mnie fala rozgrzewających dreszczy.
- Zimno ci, dziecino?
Jak tylko odwróciłam się, napotkałam jej błękitny wzrok i dopiero po chwili zorientowałam się, że w wyciągniętej ręce staruszka trzymała olbrzymi wełniany sweter. Odetchnęłam z ulgą i zdjąwszy lekki płaszczyk, zarzuciłam na siebie drapiące ubranie.
Popatrzyłam na nią. Wydawała się taka nierealna.
- Dziękuję bardzo, nie chciałam robić kłopotu, ale rozumie pani, że…
- Rozumiem. – Przerwała mój monolog z dobrotliwym uśmiechem. – Niech pani się nie denerwuje, to spokojna okolica, tylko do stacji daleko. Jutro panią zaprowadzę.
Spojrzałam na nią zdziwiona. To się nazywa życiowa mądrość, od razu wiedziała, o co mogłabym zapytać. To absurdalne, ale w obcym domu, w nieznanym miejscu poczułam się nagle bezpiecznie.
- Herbaty? – Zadziorny blask przemknął przez jej błękitne spojówki.
Uśmiechnęłam się szeroko.
Niech pan mnie dobrze zrozumie. Doskonale wiadomo, że to były bezpieczniejsze czasy. Ale kto przyjmuje nieznajomą, młodą dziewczyną na noc i daje jej własne ubrania, jedzenie? Musiała czuć się bardzo samotna... Na pewno chce pan tego słuchać? No, dobrze.
Gdy staruszka znikła, zaczęłam się rozglądać po wnętrzu. Domek w środku była mały, cały zagracony jakimiś figurkami, których jedynym celem było łapanie kurzu. Porcelanowe baletnice, zegary i koty. Dużo kotów. Pomiędzy tymi malutkimi przedmiocikami wystawała jedynie solidna, skórzana kanapa, drobny, drewniany stolik i wprost olbrzymie schody. Prawie cały parter był jednym pomieszczeniem - od zgniłozielonego salonu oddzielona została jedynie niewielka kuchenka.
- Zupełnie jak w powieści, prawda?
Zdziwiłam się, że nie usłyszałam jej kroków. Z reguły byłam wyczulona na każde dźwięki.
- Tak, mnie się trzymają takie dziwne sytuacje – zdążyłam wypalić, zanim przemyślałam własne słowa.
- Zawsze chciałam przeżyć przygodę jak u Sienkiewicza.
- Sienkiewicza? – Zareagowałam błyskawicznie.
Od tego momentu wieczór nam zaczął mijać błyskawicznie. Okazało się, że nie tylko mamy tego samego ulubionego autora, ale też obie byłyśmy entuzjastkami jednej książki. Jednak mówiłyśmy o wszystkich. Obgadałyśmy Kmicica, Bohuna, Wołodyjowskiego… Nagle stałyśmy się sobie wyjątkowo bliskie. Staruszka, a tak dokładnie Irena, też zaczytywała się w Tuwimie i Leśmianie. Była także w Szczecinie. Po pewnym czasie przyniosła z góry stare wino, ja wtedy dbałam o ogień w kominku. Była jedną z tych osób młodych duchem. Bardzo inteligentna i oczytana kobieta.
Ciekawe, o czym pan rozmawiałby z starszą kobietą. O komputerach? Tej waszej muzyce? Ech, nieważne.
Już niemal świtało, gdy Irena zaprowadziła mnie na górę i położyła w starym łóżku w malutkim pokoiku. Za to gdy wstałam, już czekało na mnie skromne śniadanie.
Dopiero wtedy zauważyłam, jak wiele żywych kotów kręciło się po domu. Półdzikie dachowce leniwie krążyły wokół jeszcze ciepłego kominka. Pogłaskałam jednego rudzielca i zwróciłam się radośnie do staruszki:
- Mają własną duszę, prawda? Są niesamowite, jak mieszkałam na wsi też miałam ich kilka.
Irena uśmiechnęła się blado i usiadawszy przede mną, zaczęła mi się uważnie przyglądać. Po moim pytaniu zapewniła mnie, że jadła wcześniej. Po chwili zaczęła opowiadać mi drogę do stacji. Może już wtedy wiedziała, że nie odprowadzi mnie na pociąg. Więc czemu… Ach tak, po kolei. Ale ja już kończę, proszę pana.
Kiedy upiłam ostatni łyk kawy, oddałam jej pożyczony wełniany sweter, odnalazłam moją kopertówkę i lekki płaszcz, Irena stanęła przede mną.
- Tak się dogadałyśmy, że muszę to tobie pokazać – powiedziała, chwytając mnie za rękę i prowadząc w stronę kuchenki.
Poczułam się nagle dziwnie, ale chętnie poszłam za nią. Intrygowała mnie.
- Koty mają własną duszę, pięknie powiedziałaś – ciągnęła swoim cienkim głosem. – One są już częścią mnie, ja… nie mogę się z nimi rozstać.
Zatrzymała się nagle i spojrzała na mnie tymi wielkimi, błękitnymi oczami. Była wyraźnie zdenerwowana.
Otworzyła drzwiczki od zamrażarki stojącej w rogu i odsunęła się, bym mogła zajrzeć do środka. Poczułam, że mnie mdli.
- Są moją rodziną, jedynymi towarzyszami, nie… nie mogę ich zostawić.
W środku nie było nic prócz kotów. Dziesiątek zwierząt ułożonych warstwami. Jeden na drugim. Doskonale zakonserwowanych. Poczułam jak rudzielec ociera się przyjaźnie o moją nogę. Zrobiło mi się słabo, chciałam stamtąd natychmiast uciec…
- Pewnie pani uzna mnie teraz za pomyloną – powiedziała spokojnie, odprowadzając mnie do drzwi. – Ale ja czuję, że mnie pani zrozumie.
Uśmiechnęła się blado i nerwowym ruchem poprawiła siwy kok. Wskazała mi wyjście i delikatnie zamknęła za mną zasuwkę.
Pomyloną?
Wtedy nie wiedziałam, co myśleć. Ale teraz…
A czy pan rozumie?


TEKST B
Zachowuję się jak pomylony. Czy ja jestem pomylony? Czy pomylił mnie ktoś z kimś innym?
„Przepraszam, pomyliłam pana z kimś innym.”
Dobrze… opanuj się. Można pomylić kogoś z kimś, można pomylić drogę, można pomylić adres. Można też pomylić się w stosunku do kogoś.
Ale czy ja jestem pomylony? Czy jestem takim właśnie – pomylonym! – z tego powodu, że zastanawiam się, dlaczego ona nie zwraca na mnie uwagi?!
Może skłania ją ku temu zaistniała sytuacja? Jesteśmy w sądzie.
W sądzie.

Siedziała, na oko spokojnie, tuż przy oknie. Na długiej, mahoniowej ławie. Przyglądała się swojemu nikłemu odbiciu – dzikiej grze światła słonecznego i tego mniej naturalnego, światła starych, zmęczonych jarzeniówek – na wypolerowanej podłodze wyłożonej jakimś drogim, solidnym kamieniem.
Minęła dziesiąta czterdzieści siedem.
Długie i proste promienie, przechodzące przez liczne ramy okienne, hasały po jej poważnym obliczu. Kolory tęczy przechodziły jeden po drugim przez burzę mleczno-miodowych loków. W chwili, gdy ujrzałem ją po raz pierwszy, przypominała zamyślonego anioła, który przysiadł na chwilę, by zrzucić swoje skrzydła na wieki. Na jej alabastrowym czole pojawiły się podłużne zmarszczki. Ale tylko jej mogły one dodać urody i dystynkcji.
Choć w pobliżu nie było nikogo, usiadłem tuż obok. Spodziewałem się jej zaciekawionego spojrzenia – myślałem, że zwrócę na siebie jej uwagę niezgrabnie opadając na ławkę – jednak mogłem sobie na tę ławkę skoczyć, mogłem pomachać jej ręką przed oczami, podrapać się po nosie bądź wykonać jeszcze bardziej prostacki gest. Posępna anielica nie zaszczyciła mnie choćby drgnieniem powieki. Zastygła w pozie cierpiętnicy, z dłońmi na kolanach, lekkim garbem i wysuniętym podbródkiem wpatrywała się w tablicę z regulaminem ewakuacji w czasie pożaru. Jej źrenice poruszały się szybko, od lewej do prawej.
— Przepraszam, czy wie pani, które jest godzina?
Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Nieobecnym wzrokiem rozejrzała się po całym korytarzu, jakby szukając źródła głosu, po czym – gdy zauważyła, że siedzę niecałe pół metra dalej – ze skórzanym paskiem na nadgarstku, opatrzonym dużą, jak na rasowego gadżeciarza przystało, tarczą zegarka z dobrej, znanej firmy – uśmiechnęła się, jakoś tak… jakby śmiała się ze mnie, i odpowiedziała ledwo słyszalnym, melodyjnym głosem:
— Ja nie wiem, ale może pan wie? Ma pan… ten… — Zapomniała słowa „zegarek”. Wyprostowała ręce na linii barków i przyjrzała się im dokładnie. Patrząc na lewy nadgarstek, zgięła rękę w łokciu, jakby sprawdzała, która jest godzina. Po chwili zastanowienia dodała: — Nie mam zegarka.
Ponownie położyła ręce na kolanach i, patrząc mi prosto w oczy, oczekiwała na odpowiedź. Jeden piaskowy lok, przy odchyleniu głowy, kiedy to mierzyła mnie natrętnie wzrokiem, opadł na jej wysokie czoło. Zapomniałem języka w gębie.
— No… Przepraszam, zapomniałem. — Szybko uciekłem wzrokiem w stronę mojego zegarka, nie wytrzymując natężenia jej zdziwionego, dziecięcego wręcz spojrzenia. Jest dziesiąta czterdzieści osiem — wybełkotałem niewyraźnie.
Zachowywała się jakoś dziwnie. Te jej ostrożne, wolne ruchy, spóźniony czas reakcji… Oczy błądzące po oddalonej o około pięć metrów tablicy wypełnionej drobnym maczkiem. Sztuczna poza, w której przeciętny człowiek nie usiedziałby dłużej niż minutę. Zerknąłem na nią niby ukradkiem, wciąż pozostawała w bezruchu. Nie peszyła jej moja obecność, mój przeszywający ją na wskroś wzrok.
Była jak na prochach. Nagle jakiś impuls zmusił ją do ruchu, a jej zachowanie można było opisać znanym prawem fizyki. Ciało, na które nie działają żadne siły lub działające się równoważą, pozostaje w spoczynku lub porusza się ruchem prostoliniowym ze stałą szybkością.
Na nią widać działały jakieś siły. Machała stopami na boki, opierając się tylko na piętach. Zsunęła się nieco z ławki, wyprostowała długie nogi. Kremowe baleriny z brązowymi wstążkami po bokach uderzały o siebie, co pewien okres czasu. Plisowany dół od brązowej sukienki bez ramiączek szeleścił w tym samym tempie. Cienki sweter z białej wełny drżał na jej niekształtnych, kościstych ramionach. Wpadłem w trans.
Uderzenia stawały się coraz częstsze. Klatka piersiowa ukryta pod czekoladowym gorsetem falowała poruszana głębokimi i szybkimi oddechami. Wdech - wydech, wdech - wydech. Uspokój się.
— Dariusz!
Z prawego końca korytarza wyłonił się Zygmunt Kownacki. Natychmiast wstałem i zostawiłem za sobą nieprzyjemne uczucie goniącego mnie czasu.
— To ona — szepnął pan Kownacki, pochylając się w moją stronę. — Mówiła coś?
Drżał mu głos. Był bardzo przejęty całą sprawą. Stracił przez ten miesiąc dużo nerwów. Ukradziono mu wszystkie oszczędności, w tym pieniądze firmy. Nie dziwię się, dlaczego na jego dawniej kruczoczarnych włosach pojawiły się srebrne pasma. Smoliste kosmyki w kolorze wyblakłej czerni, z jasno-szarymi odbłyskami, biegnącymi ponad jego doświadczonym czołem, wymykały się spod rutynowej formy.
Powiodłem wzrokiem za jego zmęczonym, znerwicowanym spojrzeniem. Na ławce pod oknem siedziała wciąż dziewczyna – sprawczyni całego tego zamieszania.
Zauważyła nasze zainteresowanie jej osobą. Zaczęła obserwować nas swoim niewidzącym wzrokiem. A może ona tylko pozorowała taką anormalność? Czemu nadal na nas tak bezczelnie patrzyła? Nagle skinęła głową na powitanie, a na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech i złośliwy ognik w oczach.

Doktor „od siedmiu boleści”, pan Ignacy Ostrowski, psychiatra ze szpitala świętej Anny obserwował nową podopieczną z daleka. Nie chciał jej wystraszyć, ani też ograniczać. Była już bliska stabilizacji, a przynajmniej tak uważał. Mocno wierzył w swoich pacjentów.
— Mamy jeszcze czas – zagadnął wesoło przed wyjściem.
— Tak, tak wiem — odrzekła zdecydowanie, akcentując ostatni wyraz. Rzuciła okiem na torebkę na wieszaku przy drzwiach i wyszła. Pokiwał głową, uśmiechnął się do siebie i zarzucił sobie wspomnianą torebkę na ramię. Zamknął drzwi jej mieszkania i schował klucz pod wycieraczką, tak jak zwykła to ona robić.
Według niego zachowywała się jak każdy normalny człowiek, tylko trochę zagubiony, zamyślony… Nie miała wyraźnych objawów jakiejkolwiek choroby psychicznej. Funkcjonowała jak inni, chodziła jeszcze na studia plastyczne, żyła sama – na rachunku zmarłych rodziców – i naprawdę dobrze sobie radziła. Zamknięta w sobie, nieprzeciętnie inteligentna i zaradna, mówiła niewiele, ale z głową.
— Chcę to mieć już za sobą.
Wsiadła do samochodu doktora. Adwokat załatwił jej papiery z wariatkowa, a pan Ostrowski miał się nią opiekować do czasu ogłoszenia wyroku. Mijał już miesiąc.
Pospiesznie wsiadł do swojego renaulta. Przekręcając kluczyk, spojrzał na nią kątem oka. Tak bardzo przypominała mu dziewczynę ze zdjęcia w jej domu. Może to była jej matka za młodu? Ale… tamto zdjęcie było kolorowe. To mogła być jej siostra. Żałował, że nie wiedział, czy miała jakieś rodzeństwo.
— Jak się czujesz?
Znowu zadał to samo pytanie. Już sam nie wiedział, co o sobie myśleć. Obdarzyła go pojedynczym spojrzeniem pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem powiek, po czym odwróciła twarz w stronę okna. Rozzłoszczony wyraz twarzy świadczył o jej irytacji. Jasne, kręcone włosy opadły na jej wychudzone ramiona. W oczy pojawił się jakiś błysk, nie były takie martwe jak zazwyczaj – intensywnie o czymś myślała.
Samochód mknął z dużą szybkością poprzez las. Przez odsunięte okna do środka dostał się zimny podmuch wiatr i, mimo naprawdę dobrej pogody jak na tę porę roku, zrobiło się zimno. Izabela powoli wciągnęła na ramiona swój wełniany sweter w kolorze złamanej bieli i poprawiła włosy, które zjawiskowo rozsypały się po jej plecach, ramionach i szyi. Wtuliła się w fotel, po czym wyciągnęła z przyniesionej przez doktora torebki telefon.
Ostrowski korzystając z dłuższego odcinka prostej drogi, zajrzał przez ramię na wyświetlacz i przeczytał krótkiego esemesa od jakiegoś chłopaka, który pytał się, czy wszystko z nią w porządku i co powie. Natychmiast odpisała.
„Oczywiście prawdę.”
Wyczuła na sobie doktorski wzrok. Gwałtownie odwróciła się w jego i spiorunowała go wściekłym spojrzeniem. Ten, przerażony i złapany na podglądaniu, natychmiast zajął się kierowaniem. Po chwili mruknął pod nosem ciche „przepraszam”.
— Czy uważasz, że jestem pomylona?
Ostrowski milczał. Czekał na jej słowotok – po takim pytaniu chorzy często się tłumaczą. Nie spiesząc się, skręcił na pobocze i zatrzymał samochód przy pustej drodze. Przeczesał dłonią siwiejące rude włosy i czekał na wyznania dziewczyny. Czas mijał. Położył obie ręce na kierownicy, wyprostował je w łokciach aż strzyknęło i westchnął.
— A czy ty się za taką uważasz?
Rozzłoszczona poruszyła tylko wargami, jakby klnąc go w duchu i odwróciła się w jego stronę. Jej zielone oczy ciskały pioruny. Widać coś szło nie po jej myśli. Na co dzień była naprawdę spokojna, cicha, czasami się nawet uśmiechała. Szaleńczy błysk w jej oczach jak złośliwy chochlik pojawił się jako ironiczny uśmiech na jej ustach.
Doktor „od siedmiu boleści” nie okazał strachu czy też zdziwienia. Z powagą patrzył jej prosto w oczy i czekał. Roześmiała się.
Dlaczego nazywano go doktorem od siedmiu boleści? Odpowiedź była prosta i krzywdząca. W całej swojej długoletniej karierze natrafiał tylko na przypadki z ciągle powtarzający się, siedmioma chorobami psychicznymi. Ludzi z anoreksją, z depresją, z „anxiety neurosis” – cichym zabójcą, z hipochondrią, z nerwicą lękową, z choroba afektywną i z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Pragnął być wszechstronnie wykształconym, podróżował po całej Polsce, czasami bywał za granicą u znajomych, którym się udało. Zawsze dopadały go te choroby, nic więcej. Wszędzie, gdzie tylko się zadomowił, gdzie zaprzyjaźnił się z kimś, tam pojawiał się jego przydomek. Doktor od siedmiu boleści.
Tym razem nie było inaczej, u Izy stwierdzono chorobę afektywną, objawiającą się pobudzeniem i agresją. Dlatego ciągle faszerowano ją lekami na uspokojenie. Adwokat bał się, że zrobi coś głupiego. Nie miał wątpliwości, że to ona zawiniła w sprawie kradzieży.

Dariusz usiadł w drugim rzędzie. Bym ciekawy tej rozprawy – w końcu dotyczyła ona jego szefa. Spojrzał na dziewczynę, tę piękną, złośliwą anielicę, która teraz siedziała tuż przed nim – jako oskarżona.
Przypominała mu kogoś, kogo znał. W tamtej był szaleńczo zakochany i zrobiłby dla niej wszystko. Miała długie, proste i brązowe, wręcz czekoladowe, włosy. Takie same oczy, jednak żywe, wesołe… Miała w sobie tyle energii. Uwielbiał na nią patrzeć, a ona, chociaż go tak naprawdę nie znała, nie miała nic przeciwko. Pozwalała mu na to uwielbienie.
Pamiętał jej duże, czerwone usta, pamiętał jak marzył o nich każdej nocy, gdy tylko jej nie widział… Wysportowana, szczupła, o idealnych proporcjach – nie była taką nimfą jak ta, nie miała filigranowej budowy ciała. Nie pasowałoby to do jej żywiołowości.
Tylko raz się do niego odezwała. Spytała, czy zrobiłby coś dla niej.
— Wszystko, piękna.
Wtedy, ach wtedy… to była noc.
Wszystkie wspomnienia wracały, gdy obserwował i słuchał anielicy. Dziwnej anielicy. Właśnie usłyszał, że jest chora umysłowo. Nie zrozumiał tylko, na co.
— Nie zgadzam się z tym. Mówię prawdę wysoki sądzie.
— Nikt nie powiedział, że kłamiesz – odpowiedział około pięćdziesięcioletni brunet, sędzia Karpicki. Spojrzał na papiery leżące przed nim, zmarszczył czoło i zadał następne pytanie: — Niech pani nam opowie, ze szczegółami, o swoich relacjach z panem Kownackim.
— Kiedyś był pracownikiem w firmie mojego ojca, jednak po śmierci rodziców okazało się, że to on dziedziczy firmę i w ten sposób został jej właścicielem. Uważam, że to przez niego oni zginęli! – Zadrżał jej głos, a w oczach błysnęły łzy. Spuściła głowę.
— To był wypadek, wysoki sądzie — odrzekł natychmiast prokurator. — Jakie są pani relacje z powodem, czyli panem Kownackim.
— Żadne.
— Czy była pani kiedyś w domu powoda?
Dariusz wyłączył się. To prowadziło donikąd. Nie przyzna się, brakowało świadków. Pani Kownacka powiedziała, że widziała kręcącą się przed ich domem szatynkę, a ona była blondynką. Do tego nieźle pokręconą, stwierdził w myślach.
Gorączkowo spoglądał na zegarek. Czuł, że dziś ta rozprawa się skończy, jednak… coraz mniej mu się to wszystko podobało. Prowadziła do… czy to było owe nigdzie? Minęła godzina, wszyscy świadkowie zostali wysłuchani, prawie.
— Doktor Ignacy Ostrowski.
Zadano mu wiele pytań na temat rzekomej choroby – odpowiadał na wszystkie bardzo szczegółowo. Oskarżona wpatrywała się w niego jak w obrazek, czytała z ruchu jego ust, czekała na coś wyraźnie, na coś ważnego dla tej sprawy. Gdy tylko wspomniał o tym, że sam uważa, iż nie jest chora, wstała. Odnalazła wzrokiem Dariusza i uśmiechnęła się do niego.
— Wysoki sądzie, to ja.
Wszyscy umilkli. Sędzia zwrócił się całym ciałem w jej stronę. Dziesiątki przenikliwych spojrzeń obserwowały jej usta, z których właśnie wychodziły zbawienne dla Kownackich słowa.
— Niech się pan tak nie martwi, nie jestem złodziejką, pieniądze są w pana domu. Wszystkie, co do grosza.
— Przyznajesz się do winy? – spytał zdumiony wyznaniem sędzia, po czym wrócił do poprzedniego stanu. — Nie musisz już nic więcej mówić.
— On mi pomógł.
Bez wahania wskazała Dariusza, który z przerażenia zachłysnął się powietrzem. Doktor uśmiechnął się pod nosem, a Kownacki chciał rwać sobie włosy z głowy. Na sali zapanowało poruszenie, wszyscy z podnieceniem informowali sąsiada o swoim zaskoczeniu. Wielu z nich znało wskazanego przez oskarżoną, grzecznego i uprzejmego pracownika pana Kownackiego.
Izabela złożyła ręce, czekając na kajdanki i z uśmiechem na twarzy dodała:
— Nie, nie jestem pomylona.

19 kwietnia zakończenie głosowania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Chiyo
Moderator Niewyżyty



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 1692
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oxford, UK (oryg. Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:32, 05 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł
Tekst A: 3.5
Tekst B: 1.5

Cóż, temat "pomylony" jest ogólny, więc zawiodłam się na widok najbardziej oczywistego rozwiązania w Tekście B, czyli choroby psychicznej. Czy trzeba być chorym psychicznie, aby być pomylonym? Czy w ogóle są jakieś wymogi lub kryteria dla pomylonych? Przecież wszystkie te epitety i pojęcia są względne - konstrukcje społeczne, wykreowane jedynie dlatego, że w naszym społeczeństwie panują takie wartości oraz normy, że takie a nie inne zachowania uważane są za dobre lub złe.
Z kolei Tekst A. Już sam pomysł na narrację mi się podobał, ale kiedy potem doszło do końcówki i punktu kulminacyjnego... Nie spodziewałabym się tego i, jak dla mnie, to ta staruszka (Irena? dobrze pamiętam?) z całą pewnością była pomylona!

Styl
Tekst A: 3.5
Tekst B: 1.5

W Tekście B było zdecydowanie zbyt dużo denerwujących błędów. A dodatkowo wpadłam w istny berserk na widok zdania: "[...] który pytał się, czy wszystko z nią w porządku i co powie." Z całym szacunkiem i z przeproszeniem, ale toż do jasnej cholery, czemu cała Polska uparła się, aby mówić "pytać się", mając na myśli "pytać kogoś", kiedy zaimek zwrotny "się" wyraźnie tworzy z tego zwrot oznaczający "pytać samego siebie"?!
W każdym razie (wściekłość już mi minęła), nie czułabym się dobrze dając Tekstowi A 4 punkty, bo chociaż styl w Tekście B, jak dla mnie, mocno kulał, to Tekst A też nie był taki znowuż wolny od błędów. Ale jednak był znacznie lepszy!

Realizacja tematu
Tekst A: 0.6
Tekst B: 0.4

Chociaż oba zrealizowały, to jednak wymóg cytatu jakoś bardziej odniosłabym do Tekstu A.

Ogólne wrażenia
Tekst A: 4
Tekst B: 0

Szczerze? Tekst B mi się nie podobał. Jego konstrukcja, opisy, wydarzenia... Chociaż w teorii to wszystko powinno budować napięcie, we mnie nie budowało. Końcówka także nie wywołała we mnie żadnych emocji.
Z kolei Tekst A... Ten od początku mnie zainteresował. A potem dodatkowo zaskoczył. A na końcu jeszcze raz. Najpierw jest jedna "pomylona", jednak potem się okazuje, że to tylko wykrzyczane w gniewie słowa męża, że w rzeczywistości to kto inny w opowiadaniu jest "pomylony". A ostatnie trzy zdania - świetne!

Podliczenie
Tekst A: 11.6
Tekst B: 3.4


PS
Dzięki, Scatty_Rikki. :*


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Chiyo dnia Nie 19:41, 05 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Scatty_Rikki




Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:44, 05 Kwi 2009    Temat postu:

Chiyo, w pomyśle źle dałaś pkt;)

Pomysł:
A:3,5
B:1,5
Jak wspomniała Chiyo sam sposób narracji w pierwszym był oryginalny. Tych kotów sie nie spodziewałam. Tekst drugi był też dobry,, z pomysłem, ale jak na ten pomysł za mały rozwinięty.

Styl:
A:3
B:2
W obu były błędy, jednak w A styl był lepszy.

Realizacja tematu: A:0,5
B:0,5

Ogólne wrażenie: A: 3
B:1
Tekst A czytało mi się płynniej, ale B nie był najgorszy. Moim zdaniem gdyby rozbydować ten pomysł byłoby znacznie lepiej

Razem: A:10
B:5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Ankeszu




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 837
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krakau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:06, 05 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł:
A:3,5
B:1,5
Jak wyżej.

Styl:
A:2,5
B:2,5
Tu się nie zgodzę. Jak dla mnie styl był porównywalny... Różny, ale pasujący do tekstów.

Realizacja tematu: A:0,5
B:0,5
Temat ogólny i motto też... ;p

Ogólne wrażenie: A: 3
B:1
No bo co, jednak pomysł zaważa ;)






A:9,5
B:5,5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Agfa




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 554
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z południa ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:19, 05 Kwi 2009    Temat postu:

Rany xDD Oba teksty są psychologiczne i obu nie do końca pojmuje mój mały móżdżek xDD Ale postaram się ocenić:

1. Pomysł:
Tekst A: 1
Tekst B: 4

Nie zrozumcie mnie źle, obydwa pomysły były świetne ^^ W obyduw jest jakaś nutka niedopowiedzenia itd ale hm... w tekście B zdecydowanie zaintrygował mnie fakt, że Dariusz nieświadomie jej pomógł, bo wnioskuję że pomógł i to tutaj znacznie przeważyło szalę ^^

2. Styl:
Tekst A: 4
Tekst B: 1

Za styl musiałam obniżyć tekstowi B z racji że hm... jak dla mnie było tam momentami za dużo opisów ^^ Ułożonych bardzo ładnie jednak hah ja to jednak lubię gdy jest większa równowaga opisy/dialogi = 1 ^^

3. Realizacja tematu:
Tekst A: 0,5
Tekst B: 0,5

Ciekawie przedstawione wszystko w obu sytuacjach i nie widzę niezgodności z tematem ^^

4. Ogólne wrażenie:
Tekst A: 3
Tekst B: 1

Pomijając te wszystkie kryteria jednka tekst A wydał mi się lepszy;)

PODSUMOWUJĄC:
Tekst A: 8,5
Tekst B: 6,5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Bulbulcia




Dołączył: 09 Kwi 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Baker Street 221b
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:05, 09 Kwi 2009    Temat postu:

Obie opowieści bardzo mi się spodobały. Brawa dla autora/autorki utworu A za narrację, zaś w opowieści B spodobał mi się pomysł z salą sądową.

1.Pomysł:
A- 3
B- 2
Tekst A ma (jak już wspomniałam) świetną narrację, i ten element zaskoczenia na samym końcu... zaś tekstowi B odjęłam trochę za to, że niektóre wątki nie zostały do końca wyjaśnione. Może to tak miało być, nie wiem, ale opowiadanie wygląda na niedokończone.

2.Styl:
A-4
B-1
Ehm... W B było trochę za dużo opisów, i przede wszystkim- mnóstwo błędów. Poza tym tekst A przypadł mi bardziej do gustu ^^'

3.Realizacja tematu:
A-0.5
B-0.5
Oba opowiadania mają w sobie jakiś pomylony pierwiastek...

4. Ogólne wrażenie:
A-3
B-1
Teks A był o niebo ciekawiej poprowadzony. Ani przez chwilę nie przewinęła mi się przez głowę myśl typu "daleko jeszcze do końca?", co w przypadku tekstu B miało miejsce. No... Po prostu w B nie ma tego czegoś -_-

SUMUJĄC:

A- 10.5
B- 4.5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Nadia




Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 1266
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:09, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł:

A: 3;
B: 2.


W sumie tekst pierwszy pomysł ma lepszy, nie mówiąc już o tym, że na hasło "Sienkiewicz" zareagowałabym pewnie podobnie xD. Coś w tym było. Drugie... taka niby-fascynacja już była. Coś takiego nie wydaje mi się oryginalne, aczkolwiek "fabuła" była całkiem, całkiem.

Styl:

A: 3;
B: 2.


Przeważał tekst pierewszy. Czytało się go płynniej i wygodniej.

Realizacja tematu:

A: 0,5;
B: 0,5.


Ogólne wrażenie:

A: 2,5;
B: 1,5.


Tak ogólnie to bardziej podobała mi się jedynka, chociaż drugi też coś w sobie miał, ale... ten Sienkiewicz ^^. Chyba to on mnie ujął.

PODSUMOWANIE:

A: 9;
B: 6.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Minka




Dołączył: 18 Lut 2009
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zahajki
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:04, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron):

A: 2.5
B: 2.5

Tekst A był bardzo ciekawy. "Niespodziewanka", że tak powiem. Mam
słabość do chorób psychicznych, dlatego tekst B zły nie był. Po równo
rozdaję ;)


Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron):

A: 3.5
B: 1.5

A lżejszy był, po prostu...

Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron):

A: 0.5
B: 0.5

Temat zrealizowany ;)

Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron):

A: 2
B: 2

Mimo wszystko oba ciekawe.

A: 8.5 pkt
B: 6.5 pkt


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Astrum




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 275
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: szlak Stampede
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:13, 11 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł:
A: 3
B: 2
Chyba nie muszę tłumaczyć.

Styl:
A: 3
B: 2
Tak, oba były dobre, ale w A było lepiej. po prostu.

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5
Zrealizowany.

Ogólne wrażenie:
A: 2,5
B: 1,5

Razem:
A: 9
B: 6

Mimo wszystko, oba teksty niezwykle mi się podobały.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Rudzia




Dołączył: 04 Sty 2009
Posty: 433
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:54, 15 Kwi 2009    Temat postu:

- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)

A: 3
B: 2

Oryginalniejszy pomysł wydał mi się pierwszy, styl, forma pisania itp.

- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)

A: 2,5
B: 2,5

Oba teksty pisane bardzo dobrym stylem, nie potrafię określić, który lepszy.

- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)

A: 0,5
B: 0,5

Nie mam zastrzeżeń.

- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)

A: 1,5
B: 2,5

Bardziej podobał mi się drugi tekst, mimo że pod koniec zaczynałam się już nudzić.

Podsumowanie:
A: 7,5
B: 7,5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Kay
Moderator - Bluzgator



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:13, 20 Kwi 2009    Temat postu:

Tekst A - 84,1
Tekst B - 50,9

Pojedynek wygrywa ALBA.

Mod na kacu, musicie wybaczyc ewentualne pomyłki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kay dnia Pon 13:14, 20 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin