Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Rosalie Hale - Sylaba vs Lena

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Psia Gwiazda
Moderator Wredny



Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Granica pomiędzy głupotą, a szaleństwem; ew. Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:14, 29 Mar 2009    Temat postu: Rosalie Hale - Sylaba vs Lena

*gong gong* Pojedynek niniejszym oficjalnie rozpoczęty!

Pojedynkujące się:
Sylaba vs Lena

Warunki pojedynku:
forma: proza
tematyka: "Rosalie Hale"
długość: b/o
termin: 29 marca 2009
wymogi specjalne: opowiadanie fan fiction twilightowskie; zachowanie kanonu; narracja trzecioosobowa; akcja rozgrywa się w dniu, gdy Rose odwiedza Verę, a w drodze powrotnej spotyka swojego narzeczonego.

8. Rozjemcy mają obowiązek obszernie wypowiedzieć się na temat każdej z broni i przyznać według własnego uznania talenty (z puli wynoszącej 15), tłumacząc przy tym dosadnie każdą swoją decyzję, odczucia, dodając wskazówki i uwagi, na koniec zaś jeszcze podsumowując. Talenty przyznawane są w kategoriach:
- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
Talenty muszą zostać przyznane, niezależnie od tego, czy, zdaniem Rozjemcy, twórca broni zasłużył, czy też nie.


Tekst A

Jasne strzępy światła słonecznego przedzierały się przez śnieżnobiałe firany zasłaniające okno. Wiatr kołysał leniwie płatkami goździków zasadzonych w doniczkach na parapecie. Zaczął się kolejny dzień w apartamencie państwa Hale.
Na szerokim łożu pokrytym kapą w kolorze bzu leżały dwie sukienki; jedna krótka i seledynowozielona, druga biała, dłuższa i z gorsetem zawiązywanym złotymi wstążkami. Wysoka dziewczyna przyglądała im się niechętnie, marszcząc nos, jakby poczuła przeterminowane jedzenie. Dziewczę miało złote loki sięgające pasa, zadziwiająco duże, fiołkowe oczy i zjawiskowo piękne rysy nadające jej twarzy niespotykanej harmonii. Jej smukłe ciało ozdabiała jedwabna, kusa koszula nocna, która tylko pogłębiała wrażenie, iż dziewczyna jest wysłanniczką niebios.
Rosalie Hale westchnęła i porwała z łóżka białą sukienkę, a później skierowała się do swojej toalety. Gdy już wciągnęła na siebie pełne przepychu cudo, które sprezentował jej ojciec, długo przyglądała się sobie w lustrze. Przepięknie, stwierdziła w zadumie. Jak zwykle, przepięknie.
Usłyszała tupot stóp braci na schodach i znów westchnęła poirytowana, marszcząc czoło. Pomiędzy jej brwami wygiętymi w eleganckie łuki, pojawiła się mała zmarszczka. Czy też oni muszą tak hałasować? Czy nie wiedzą, że ich siostra potrzebuje rankiem spokoju? Ech, nikt nie rozumie, że bycie narzeczoną Royce'a Kinga II nie jest prostą sprawą. Odrzuciła nonszalanckim ruchem złote loki na plecy i tanecznym krokiem zeszła na dół.

- Rosalie, dzień dobry – powitał ją ojciec, dumnie się jej przyglądając. - Dobrze spałaś, moja ty piękności złota?
- Tak, dziękuję – posłała ojcu przymilny uśmiech i usiadła przy stole. Jej młodsi bracia, również blondwłosi, jednakowoż nie dorastający siostrze urodą do pięt, już pochłaniali stosy kanapek i kiwnęli jej głową na powitanie. Rosalie odpowiedziała tym samym.
- Posłaniec przyniósł bukiet fiołków chwilę temu – powiedziała matka, uśmiechając się zadowolona.
Rodzice uwielbiali jej narzeczonego, Royce'a – patrzyli przychylnym okiem na jego zaloty, a na wiadomość zaręczyn córki nie kryli radości i rozpierającej ich dumy. Royce był ucieleśnieniem ich marzeń – kandydatem na męża dla ich córeczki, wywodzącym się z najbogatszej i najbardziej wpływowej rodziny w nowojorskim Rochester, którą byli Kingowie. Royce King Senior był nie tylko pracodawcą jej ojca, ale i właścicielem najważniejszych firm w mieście. Poznali się, gdy pani Hale ''przypadkowo'' zapomniała zapakować mężowi drugie śniadanie i poprosiła Rosalie, aby mu je przyniosła. Royce też był wtedy w banku, ponieważ miał go odziedziczyć, więc przyglądał się pracownikom na poszczególnych stanowiskach. Jeszcze tego wieczoru, zobaczywszy uprzednio złotowłosą niewiastę, wysłał jej bukiet róż, całkowicie oczarowany jej postacią. Już niewiele później, mówił jej, że ma oczy jak dwa fiołki. Wkrótce to właśnie fiołki zaczął jej wysyłać.
- Frank zaniesie je do mojego pokoju z przyjemnością, prawda, mój drogi? - spytała Rosalie aksamitnym sopranem, zwracając się do młodszego brata. Ten pokiwał bez słowa głową, wiedząc zapewne, że nie ma sensu odmawiać ulubienicy rodziców. Przecież to dzięki niej będą żyć w dobrobycie! Dzięki jej urodzie, która była dla nich prezentem od losu! Tak, nawet mały Frank widział piękno siostry. Jednak nie zauważył, że prócz urody, ma ona też zdolności manipulatorskie.
Rosalie siedziała pod ostrzałem oczu rodziców. Pan Hale uśmiechał się szeroko zadowolony z życia, a pani manewrowała sztućcami, przyglądając się dumnie córce. Rose też się uśmiechnęła. Jakież miała piękne życie! Wszystko jej się udawało. Była młodą, piękną, adorowaną kobietą, której koleżanki zazdrościły miękkości włosów i powodzenia u mężczyzn. Miała wspaniałą rodzinę i czekał ją ślub z przystojnym, bogatym mężczyzną, który był niczym książe z bajki, przybywający na białym koniu, żeby uczynić ją swoją księżniczką. Rosalie Hale była o krok od spełnienia wszystkich marzeń.

Rose wygładziła dłonią swoją białą sukienkę sięgającą jej, okrytych alabastrową skórą. Ubrała białe trzewiki, które podkreśliły jej zgrabne nogi. Strzepnęła jakieś okruszki z żakietu, kolejnego prezentu od Royce'a, i włożyła na głowę kapelusz przyozdobiony wstążkami.
Pięknie, pomyślała i zerknęła na złoty zegarek spoczywający na jej przegubie. Dochodziła piąta, ale na dworze było dość jasno; niebo przysłaniały wprawdzie ciężkie chmury, ale były one w odcieniu brudnej bieli, więc Rose nie wzięła ich za żadną przeszkodę. Po śniadaniu ojciec zapytał się, co ma zamiar dzisiaj robić, a ta odparła, iż idzie odwiedzić swoją przyjaciółkę – Verę. Była to spontaniczna decyzja, gdyż Rose nie miała nic innego do roboty. Royce wyjechał na jakiś bankiet i miał nie wrócić prędzej niż przed pierwszą w nocy.
Vera mieszkała niedaleko, w szarej kamiennicy mieszczącej się w ubogiej dzielnicy miasta. Rosalie rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i, wyginając pełne wargi w delikatny półuśmiech, opuściła dom.

____________________

- Rose! - zawołała brązowowłosa kobieta o dobrotliwym wyrazie twarzy, otwierając jej drzwi. Minę miała uszczęśliwioną, ale też i zdziwioną niezapowiedzianą wizytą.
- Wpadłam w odwiedziny – powiedziała Rose, całując oba, pachnące ziołami, policzki Very. - Gdzie Henry, kochana? Chyba twoja teściowa nie zwinęła go znów na spacer sprzed mojego nosa, prawda?
Mimo tego, że Vera wyszła za mąż mając zaledwie siedemnaście lat, już rok później urodziła synka – jej i jej męża, stolarza. Rosalie wiedziała, że rodzice nigdy nie pozwoliliby jej poślubić kogoś takiego, toteż patrzyła na niego z mieszanymi myślami; był jednocześnie mężem jej kochanej przyjaciółki, ale i ''nieudacznikiem''. Za to mały Henry był uroczy! Miał czarne loczki i rozkoszne dołeczki w policzkach i bródce. Kiedy Rosalie go zobaczyła po raz pierwszy, poczuła ukłucie zazdrości; pierwszy raz ktoś miał coś, czego nie miała ona. Przestała się tym przejmować, gdy zaręczyła się z Royce'm, wierzyła bowiem, że oni też będą mieć swoje maleństwo.
- Henry, przyszła ciotka Rose! - zawołała Vera, gdy siedziały już w jej małym saloniku, popijając czarną kawę. Vera uśmiechała się uprzejmie, jednak cały czas zerkała na zegar ścienny. Odliczała czas do powrotu męża.
Chwilę później, do salonu wbiegł, chybocząc się na małych nóżkach, Henry. Wymachiwał drewnianym konikiem i uśmiechnął się uroczo na widok Rosalie. Podszedł do niej, a ta poczochrała mu pieszczotliwie czarne loczki.
- Dopiero co nauczył się samodzielnie siadać – westchnęła Vera i posadziła Henry'ego na swoich kolanach. Malec zaaferowany był konikiem, a na twarzy jego matki wstąpił mimowolnie uśmiech pełen dumy i szczęścia.
Rosalie też się uśmiechnęła, błyskając kompletem śnieżnobiałych zębów, ale u niej zrobiło to większe wrażenie. Cała jej postać emanowała jakby delikatną, złotawą poświatą, która rozjaśniała zagracony salonik Very. Rosalie wyobrażała sobie biegające po trawnikach rezydencji Kingów, złotowłose dzieci i patrząc na skromne mieszkanie jej przyjaciółki, czuła tylko litość, jednak to nie mogło przeszkodzić jej w byciu uprzejmą, toteż uśmiech nie znikał z jej ust.
Przez kolejnych kilka godzin plotkowały przy kawie i szarlotce. Rosalie chwaliła się wczorajszym balem, na który zaprosił ją Royce, a Vera słuchała tego z uprzejmym uśmiechem. Właściwie, czasownik ''plotkowały'' nie był dobrym określeniem; to Rose opowiadała, Vera tylko się przysłuchiwała. Jednak panna Hale uważała, że to nawet lepiej. Przecież jej życie było o wiele bardziej interesujące, niż życie Very!
Niedługo po powrocie Mariana, męża Very, Rosalie zaczęła się zbierać do wyjścia. Vera odprowadziła ją do drzwi z dzieckiem na rękach i mężem u boku. Obejmował ją w talii i, kiedy myślał, że Rose nie patrzy, pocałował szybko w policzek. Coś ją w tym pocałunku zaniepokoiło. Royce też ją całował, jednak jakoś inaczej, mniej czule... Odgoniła od siebie te myśli i odmówiła grzecznie Verze, która nalegała, żeby zadzwoniła do swojego ojca, by ten ją odwiózł, bowiem ulice były już bardzo ciemne.
Pożegnawszy się z rodziną przyjaciółki, wyszła i zaczęła iść tą samą drogą, którą przybyła. Ulice były rzeczywiście bardzo ciemne – paliły się już wszystkie latarnie. Kiedy szła, przyglądają się swojemu cieniowi, który rzucała jej idealna sylwetka, poczuła, że dostaje gęsiej skórki. Zrobiło się zimno, a przecież był koniec kwietnia. Zaczęła się poważnie martwić, czy pogoda zdąży się poprawić – nie chciała bowiem przenosić wesela pod dach.
Była zaledwie kilka przecznic od swojego domu, kiedy ich usłyszała. Stali pod zepsutą latarnią, głośno się śmiejąc. Od razu rozpoznała, że byli pijani. Przez chwilę żałowała, że nie zadzwoniła po ojca, jak też prosiła ją Vera, ale później ruszyła pewnie przed siebie. Zignorowała mężczyzn i kiedy myślała, że oni ją również, jeden z nich wykrzyknął jej imię.
- Rose! - zawołał, a grupka wokół niego zarechotała, jakby usłyszała coś zabawnego.
Pierwszą myślą, która przyszła jej do głowy, była ucieczka. Ojciec ostrzegał ją przed takimi. Jednak ciekawość wzięła górę i przyjrzała im się uważniej. Zdziwiła się, że mają na sobie takie drogie ubrania. Zaraz potem rozpoznała Royce'a i jego kolegów. Wszyscy byli synami miejscowych bogaczy.
- Oto moja Rose! - zawołał Royce bełkotliwie, gdy podeszła do nich wstrząśnięta, a jednocześnie zaciekawiona. - Nieźle się zasiedziałaś u Very. Czekamy tu na ciebie od wieków.
Royce śmierdział wódką, gdy zbliżył się do Rosalie bardziej. Ta wytrzeszczyła na niego oczy; nigdy nie widziała go w takim stanie. Nigdy przy niej nie pił, co najwyżej wznosił z kurtuazji jakiś toast. Powiedział jej kiedyś, że nie lubi szampana. Ona zaś nie śmiała przypuszczać, że gustuje w czymś o wiele mocniejszym.
Skrzywiła się zniesmaczona, przyglądając się reszcie. Był z nim też jego nowy znajomy, kolega kolegi. Miał na imię John i pochodził z Atlany. Jego śmiesznie podkręcone wąsy nadawały mu komicznego wyglądu.
- A nie mówiłem, John? - spytał Royce, zataczając się. Chwycił Rose za rękę i brutalnie przyciągnął ją do siebie. - Twoje panienki z Georgii mogą się przy niej schować.
John chrząknął wymijająco i nieprzytomnym spojrzeniem zlustrował Rosalie, jakby była klaczą na targu. Wzburzyło ją to strasznie, jednak stała jak sparaliżowana, przyciskana do boku narzeczonego.
- Trudno powiedzieć – stwierdził z południowym akcentem. - Jest okutana pod samą szyję.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Rosalie próbowała rozpaczliwie wyrwać rękę z uścisku Royce'a. Teraz, gdy już rozpoznała sytuację, powrócił jej zdrowy rozsądek. Ojciec zawsze wpajał jej, że od pijanych ludzi, a zwłaszcza mężczyzn, powinna się trzymać z daleka. Teraz widziała, że miał rację – wpatrujące się w nią zamglone pary oczu, błądziły z jej twarzy na biust i coraz niżej, a rosnąca w nich pożądliwość wzbudzała w niej odruchy wymiotne.
Royce'a zdenerwowany biernym opórem Rosalie, ale i uwaga Johna, chciał pokazać mu pełne wdzięki swojej narzeczonej, więc zerwał żakiet z jej ramion, a po chodniku potoczyły się z brzdękiem jego guziki. Rosalie mimowolnie jęknęła i, jeszcze bardziej rozpaczliwie, próbowała oderwać zaciśniętą boleśnie rękę narzeczonego od swojego przegubu. Koledzy Royce'a otaczali ją w ciaśniejszy krąg. Nie widziała żadnej drogi ucieczki. Choć jej umysł wiedział doskonale, co zamierzają panowie, nadal nie chciała wierzyć, że Royce na to pozwoli.
- No, Rose! Pokaż mu się w pełnej krasie! - rozkazał, a potem zaśmiał się i jednym brutalnym ruchem zdarł kapelusz z głowy blondynki. Wyrwał przy tym sporo włosów, bo kapelusz przypięty był szpilkami. Złote fale spłynęły kaskadami na jej smukłe ramiona i plecy.
Rosalie krzyknęła z bólu, łapiąc się wolną ręką za głowę. Poczuła, że oczy jej wilgotnieją... Tak... To, jak krzyczała z bólu, bardzo im się podobało; zaostrzyło apetyt w ich oczach. Było ich sześciu, włącznie z Royce'm.
Royce wybełkotał coś niezrozumiałego, a reszta znów parsknęła śmiechem. Zacieśnili krąg. Royce wolną ręką powędrował po jej udzie, aż w końcu wydarł spory kawałek białej sukienki. Odsłonił przy tym jej bieliznę. Jeden z jego kolegów zaśmiał się sprośnie i chwycił ją za drugą rękę, wyginając ją przy tym pod dziwnym kątem.
Z gardła Rosalie znów wyrwał się krzyk bólu, który potoczył się ponurym echem po uliczce, odbijając się od okien kamiennic. Była gotowa kopać, gryźć, pluć i szczypać, ale wiedziała, że nie ma najmniejszych szans z bandą rosłych mężczyzn. Ledwo widziała przez łzy. Krzyczała, krzyczała głośno, a oni się śmiali.
Ten drugi przyciągnął ją do siebie, gdy Royce puścił jej przegub i zatoczył się na latarnię. Zatopił wielkie dłonie w jej włosach, zebrał w garście sporo złocistych kłębów i zacisnął ręce w pięść tuż przy skórze jej głowy. Po policzkach Rosalie zaczęły spływać ciurkiem łzy, a ten zaczął ją całować po szyi.
- Royce! - krzyknęła, krztusząc się łzami. Nie wiedziała właściwie, czemu krzyczy. Czyżby była aż tak naiwna, żeby uwierzyć, że ten ją uratuje? - P-p-póść mnie! R-R-Royce...!
Czuła odrażającą woń alkoholu. Bała się, że zaraz zwymiotuje. Ktoś ją szarpnął za włosy, a ona znów histerycznie wrzasnęła. Nie wiedziała już, czy ma krzyczeć, błagać ich, czy płakać. Robiła to wszystko na raz. Przekazywali ją sobie z rąk do rąk, a każdy pozwalał sobie na więcej... Ona krzyczała. Przecież ktoś ją musiał usłyszeć, prawda?
Jednak nikt nie usłyszał. Nikt nie zauważył, że na pewnej nowojorskiej ulicy dzieje się tragedia. Że czyjeś marzenia tryskają jak bańki mydlane. Nikt nie zauważył, że ktoś ginie.

Ból jaki rozchodził się po jej nagim ciele był nie do zniesienia. Upokorzenie, wstyd i zapach każdego z nich trzęsły jej ciałem, które wyginało się w konwulsjach. Czuła ich w sobie... jeszcze niedawno każdy był częścią niej i pozostawił po sobie jakiś ślad. Czuła, że naznaczyli ją w ten okrutny sposób. Słyszała w głowie ich pojękiwania rozkoszy, dyszenie... Nie mogąc dalej nad sobą panować, zaczęła wymiotować.
Odeszli, zataczając się i śmiejąc. Myśleli, że nie żyje. Chyba nawet jeden z nich zauważył, że Royce będzie musiał znaleźć sobie nową narzeczoną. Ten odparł, że najpierw będzie musiał nauczyć się większej samokontroli. Oczy Rosalie były już suche, nie miała siły płakać. Skamlała teraz jak zranione zwierzę, czując zapach krwi, która spływała po wewnętrznej stronie jej ud. Między nogami miała strasznie mokro, a świadomość, że to miejsce oblepia zakrzepła krew, przyprawiała ją o kolejne mdłości.
Leżała na zimnym chodniku, czekając na śmierć. Jej skołtunione włosy rozsypały się na ziemi, a całe ciało pachniało nimi. Każdy skrawek był naznaczony obrzydliwą wonią upokorzenia. Czuła do siebie odrazę. Tak bardzo ją bolało... Dziwiła się, że ma jeszcze siłę zwracać uwagę na świat zewnętrzny; z nieba zaczęły wirować białe płatki śniegu, jednak Rosalie nadal uparcie nie umierała. Zaczęła się modlić o śmierć, modlić, żeby ból minął, żeby to wszystko się wreszcie skończyło.
Nie wiadomo ile tam leżała: każda sekunda wydawała się być wiecznością.
Zaciskała powieki, gotowa w każdej chwili powitać śmierć. Ta nie przychodziła, ale Rosalie poczuła, że ktoś się zbliża. Ostatkiem sił zmusiła się do otwarcia ociężałych powiek, tyle że było już za późno.
Czyjeś zimne i twarde jak granit ramiona trzymały ją w objęciach. Ujrzała, że ktoś się w nią wpatruje troskliwie i rozpoznała w tych rysach doktora Carlise'a Cullena. Miał blond włosy, oczy w odcieniu roztopionego złota, a wyglądem przypominał anioła. Nie lubiła ani go, jego żony Esme, ani jej brata Edwarda. Denerwowało ją ich piękno. To, że są piękniejsi od niej.
- Z-z-zostaw... – wyszeptała chrapliwie. Czuła w ustach metaliczny smak krwi i prawie ją zemdliło. Miała za złe doktorowi, za to, co robi. Wolała umrzeć. - D-d-dobij m-m-mnie...!
- Wszystko będzie dobrze, Rosalie – powiedział łagodnie doktor Cullen, a Rosalie bezwiednie poddała się jego zamiarom. Cóż jej więcej pozostało?
Wydawało jej się, że leci. Że to doktor Cullen szybuje w powietrzu, bo nawet gdyby biegł, nie mógłby nabrać takiej prędkości. Nic dziwnego więc, że pomyślała, iż nareszcie zmarła. Przeraziła się tylko, że ból nie ustaje nawet po śmierci. Czuła, że wiatr rozwiewa jej długie włosy i szczypie prawie nagie ciało – to chyba Carlise przykrył ją swoją kurtką.
Znów zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, znajdowała się już w jasno oświetlonym pokoju.
Nie zdążyła się mu przyjrzeć. Jęczała w agonii, jednocześnie łkając. A potem... zaczęła tracić przytomność, co powitała z radością, bo ból zaczął ustępywać.
I wtedy poczuła chłód czyichś warg na swojej szyi. Ktoś zatopił kły głęboko w jej ciele.
Niespodziewanie ból powrócił, ze wzdwojoną siłą: w gardle, w kostkach, w nadgarstkach, jakby ktoś ciął ją nożem, albo przeszywał rozgrzanym do białości prętem. Zaczęła krzyczeć i wyrywać się, pomyślawszy, że Carlise to zboczeniec-sadysta, który zabrał ją tylko po to, żeby teraz torturować. Po chwili było już jej wszystko jedno – liczył się tylko płonący wewnątrz niej płomień, który przysłaniał wszystko inne.
- Hej, co ty wyprawiasz?! - syknął ktoś aksamitym barytonem.
Do pokoju wpadli Esme – małżonka doktora – i jej brat, Edward. Brązwłosa kobieta zastygła w drzwiach, a na jej twarzy przerażenie mieszało się z uprzejmym zaciekawieniem. Za to Edward z włosami koloru kasztana podbiegł do doktora, który ukrył twarz w dłoniach.
- Nie mogłem jej tam zostawić – zaczął błagalnie Carlise. - Ona zrozumie...
- Co ty najlepszego zrobiłeś? Dlaczego akurat Rosalie Hale? - spytał Edward poirytowany, przerywając ostro szwagrowi.
Rosalie nie spodobał się ton, którym wymawiał jej imię – jakby było z nią coś nie tak. Jednak nie zwróciła na to wtedy uwagi; krzyczała, wijąc się i wyginając w przedziwne pozy. Jej skowyt niósł się po pokoju.
- P-proszę! Błagam! Doktorze, p-proszę! - krzyczała błagalnie, ale Carlise tylko kręcił głową, obiecując, że to się skończy.
Błagała też Edwarda, Esme... ale to nie podziałało. Carlise trzymał ją przez ten cały czas za rękę, powtarzał, że bardzo przeprasza. W końcu zaczął jej tłumaczyć, czym się staje. Rose nie wierzyła. Opowiedział jej, że jad, który teraz płonie w jej żyłach, zmienia ją w kogoś takiego jak on, Esme czy Edward – w istotę nieśmiertelną, nadludzko silną, niezniszczalną i przepiękną, równie piękną, co oni. W wampira. W kogoś, kto zaspokaja swój głod krwią. Wytłumaczył jej też, że nie wszyscy przedstawiciele ich gatunku żywią się ludzką krwią – powiedział, że on i jego rodzina piją tylko tę zwierzęcą. Nazwał to uroczo ''wegetarianizmem''.
Rosalie czasem go słuchała. Słuchała, gdy jej własny skowyt nie zagłuszał słów doktora. Carlise przepraszał ją za każdym razem, gdy tylko przestawała krzyczeć. Krzyczała zresztą coraz rzadziej. Krzyk nie miał sensu.
- Nie mogłem jej tak zostawić – powtórzył Carlise bardziej stanowczo, gdy Edward znów zaczął swój monolog. - Gdybym to zrobił, wykrwawiłaby się na śmierć.
- Rozumiem – mruknął Edward, jednak nie wyglądał na ani trochę przekonanego. Była już na tyle świadoma tego, co się dzieje, że rozzłościł ją swoją postawą. Złote oczy Edwarda wpatrywały się z rosnącą niechęcią w jej drżące na łóżku ciało. Złożył ramiona na piersiach i opadł z gracją na fotel, wcisnąwszy się w niego głęboko.
- To byłoby takie straszne marnotrastwo – usprawiedliwiał się dalej Carlise, przyglądając się szwagrowi uważnie. - Nie mogłem...
- Marnotrastwo, taaa... - zakpił Edward, a z jego gardła wydobyło się głębokie warknięcie, po którym włosy na karku Rose stanęły dęba.
Esme cały czas siedziała na stołku obok Rosalie i głaskała ją po głowie, powtarzając uspokajającym tonem, że niedługo wszystko się skończy.
- Postąpiłeś słusznie – pocieszyła swojego męża, patrząc na niego czułym wzrokiem.
Edward spojrzał na nią zburzony i zaczął mówić strasznie cicho i szybko. Rosalie wychwytywała tylko pojedyncze słowa.
- Mało to ludzi umiera? - spytał Edward zdenerwowany, wyprostowawszy się. - Dlaczego nie ratujesz całej reszty? Poza tym, gdzie my się teraz podziejemy? Będą jej przecież szukać. Royce i reszta bandy nigdy się nie przyznają do winy!
Ucieszyło ją niezmiernie, że wiedzą, co się wydarzyło. Uświadomiła sobie, że to, iż potrafi się skoncentrować na rozmowie, świadczy o jej rosnącej z minuty na minutę sile. Przemiana dobiegała końca; Rosalie czuła, że ból zaczyna ją opuszczać. Od końcówek włosów po czubki palców. Ciało wkrótce odetchnęło, jakby uwolnione od ogromnego ciężaru.
- To już... - wyszeptał Carlise i spojrzał czule na Rosalie, dyszącą na łóżku.
Trwali w milczeniu, póki oddech Rose nie odzyskał zwykłego tempa.
- Zawsze można się przenieść i rozpuścić plotkę o jej śmierci... – zaproponowała Esme po chwili cichym głosem.
- Co z nią teraz zrobimy? - przerwał jej Edward, patrząc z obrzydzeniem na Rose.
- Zobaczymy, co sama zdecyduje. Może nie będzie chciała się do nas przyłączyć... - westchnął Carlise i spojrzał pytająco na Rosalie.
Wizja przejścia przez nowe życie w pojedynkę, przerażała Rose. Nie czuła się na siłach sama zmierzyć się z nowym światem, który miał być przystosowany do wampirzego trybu życia. Przemianę było widać jak na dłoni: skóra jej stwardniała i stała się nienaturalnie zimna, a mózg domagał się krwi. Nigdy nie przypuszczała, że mogłaby pragnąć tak prostej, a jednocześnie tak odrażającej rzeczy. Teraz czuła, że dla jej metalicznego smaku zrobiłaby wszystko.
- N-n-nie... - wyjąkała w końcu i zaczęła się podnosić z łóżka, na którym spędziła ostatnie trzy dni. Było mokre od jej potu. - Ch-chcę być z w-wami – zapewniła bardziej stanowczo.
Carlise i Esme nie mieli żadnych zastrzeżeń – raz jeszcze wyjaśnili jej wszystko, powiedzieli, jakie są reguły gry – ale Edward wydawał się naburmuszony. Rozzłościł tym Rosalie, która patrzyła na niego spode łba.
Esme zaprowadziła ją do łazienki. Rosalie na chwiejnych nogach podeszła do lustra i spojrzała oniemiała na swoje odbicie. Była piękniejsza niż kiedykolwiek! Piękniejsza od Esme, Carlisa, a nawet Edwarda! Jej śnieżnobiała cera idealnie komponowała się z złotymi, teraz jakoś dziwnie miękkimi i pachnącymi, włosami. Nie przeszkadzały jej nawet szkarłatne tęczkówki! Taka była piękna, taka kusząca...
Rose spojrzała na krew zakrzepłą na jej ciele i przekrzywiła głowę, zadumana. Po chwili, podniosła dłoń do ust i zlizała z niej krew, delektując się nią.
- Lepiej się umyj, skarbie – rzekła Esme ciepło, stając obok Rose. - Będziesz miała jeszcze dużo czasu na posiłek.
I oto Rosalie uświadomiła sobie, czym się tak na prawdę stała. Uśmiechnęła się do Esme, a ta zaraz zniknęłajej sprzed oczu.
Rosalie uświadomiła sobie, że utraciła człowieczeństwo, będąc tak blisko spełnienia swoich wszystkich ludzkich marzeń. Blondynka zmrużyła oczy i przejechała dłonią po zimnym policzku, zachwycając się jego alabastrową strukturą. Mimo, że straciła nagle wszystko, czego tak bardzo pragnęła, wiedziała, że musi zacząć nowe życie. Jako nieśmiertelna.
Rosalie Hale chciała zacząć życie jako wampirzyca.


Tekst B

Zapadał zmrok. Z niewielkiego domu wyszła wysoka dziewczyna. Jej srebrne włosy lśniły w świetle ulicznych latarni, jednak znaczną ich cześć przykrywał kapelusz. Opatuliła się płaszczem i spojrzała na ludzi, żegnających ją. Mężczyzna pocałował w policzek swoją żonę, trzymającą na rękach małe dziecko. Myślał, że ich gość tego nie widział, ale dziewczyna spojrzała na to tylko z przykrością i zazdrością, po czym odeszła. Jak na kwietniowy wieczór było dość chłodno. Szła powoli, a chłodny wiatr muskał jej twarz. Na ulicach było prawie że pusto, wyjątek stanowiła grupka mężczyzn, stojących pod jedną z latarni. Jednak dziewczyna szła pewnie, nie przejmując się pijakami.
- A to, panowie, moja Rose – odezwał się jeden z nich, łapiąc ją za nadgarstek. Spojrzała na niego przestraszona, rozpoznając swojego narzeczonego, Royce’a. Brutalnie przyciągnął ją do siebie, a pozostali zarechotali. – A nie mówiłem, John? Twoje panienki nie mogą się z nią równać.
Mężczyzna spojrzał na nią, po czym drapiąc się po głowie, rzekł:
- Ciężko to stwierdzić, bo jest okutana po samą szyję.
- To się da załatwić – powiedział Royce, głupkowato szczerząc zęby, po czym złapał za nowy płaszcz Rosalie i zerwał go z niej. Guziki posypały się po ulicy, cicho pobrzękując, a po chwili zniknęły w mroku. Odrzucił gdzieś szare okrycie swojej narzeczonej, a jego znajomi znów zaczęli się śmiać. Dziewczyna wpatrywała się w niego ze strachem, myśląc nad planem ucieczki. Niestety, była otoczona przez grupkę pijanych mężczyzn. Spojrzała w oczy swojego narzeczonego i dostrzegła w nich coś dziwnego – obrzydzenie, chęć popisania się. Nigdy się tak nie zachowywał, pomyślała i w tej samej chwili poucza ostry ból. Royce zerwał jej z głowy kapelusz, przypięty szpilkami. Krzyknęła z bólu, a w jej oczach pojawiły się łzy, które po chwili ściekały strugami po jej bladych, lekko zaróżowionych z zimna policzkach. Tym, którzy ją zaatakowali spodobało się to, jak krzyczała, jak cierpiała. Zaczęli szarpać jej ubrania, a przy każdym, mocniejszym zetknięciu się skóry z ostrym materiałem drogiej sukni, ona krzyczała. Wkrótce zdobyła się ostatkami sił na to, by odepchnąć jednego z nich – padło na Royce’a. Mężczyzna poślizgnął się na kałuży i uderzył kolanami w krawężnik. Jego towarzysze wybuchli śmiechem, ale napotykając groźne spojrzenie swojego „szefa” opanowali się. Rose poczuła ostry ból w tyle głowy. Wszystko zamazało się, a ona opadała w nicość…
Ocknęła się, leżąc na chłodnej ziemi pod starą latarnią. Pijani mężczyźni odchodzili, śmiejąc się i krzycząc. Nic do niej nie dochodziło, żaden dźwięk. Nagle poczuła, że jest niesiona przez wiatr, daleko przed siebie. Nadal wszystko ją bolało, chciała jak najprędzej umrzeć lub zemścić się na sprawcach…

Koniec głosowania przewidywany na dwunastego kwietnia, serdecznie zapraszamy do rozdawania talentów!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Chiyo
Moderator Niewyżyty



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 1692
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oxford, UK (oryg. Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:10, 29 Mar 2009    Temat postu:

Pomysł
Tekst A: 4
Tekst B: 1

Dobrze, wiem, że to jest fanfick i widzę, że kryteria pojedynku trochę pomysł ograniczały (nie czytałam jeszcze nic z cyklu, więc trudno mi oceniać zgodność z kanonem). Jednak nawet przy tak niewielkim polu do popisu autorka Tekstu A dała z siebie wszystko, ubarwiając wszystko dodatkami, pokazując nie tylko wyrwaną z całości scenę, ale też poprzedzające ją wydarzenia oraz większość konsekwencji.

Styl
Tekst A: 3.5
Tekst B: 1.5

Tak, Tekst B był bardzo krótki, jakby autorka w ostatniej chwili przypomniała sobie o pojedynku i na szybko coś naskrobała, byleby nie przegrać walkowerem. Dlatego też w dłuższym Tekście A zdecydowanie lepiej widać styl. Jest styl, są emocje, jest wszystko to, co w takiej scenie, według mnie, powinno być. Tylko te błędy... Sporo ich było w Tekście A, w dodatku niektóre wybitnie durne, podczas gdy w Tekście B nic podobnego nie zauważyłam. Stąd taka punktacja.

Realizacja tematu
Tekst A: 0.5
Tekst B: 0.5

No jakkolwiek by na to nie spojrzeć, zrealizowano.

Ogólne wrażenia
Tekst A: 4
Tekst B: 0

Nie widzę innej opcji. Tekst A w rozbudowany, szczegółowy, pełen emocji sposób pokazał scenę z sagi pani Meyer. I chociaż miał sporo błędów, jednak potrafił silnie zagrać na emocjach, pokazać nam prawdziwą, realną postać, a nie tylko jej namiastkę, przez co ta scena jeszcze długo w mojej głowie pozostanie.
Tymczasem Tekst B, jak już mówiłam, wygląda, jakby autorka pisała go na szybko, bo przypomniała sobie w ostatniej chwili o pojedynku. Poza tym Tekst B sprawia wrażenie, jakby autorce zabrakło pomysłów na slalom pomiędzy konkretnymi zasadami pojedynku, jakby nie potrafiła wynaleźć dla nich obejścia, przez co ograniczyła się jedynie do najniezbędniejszego minimum.

Podliczenie
Tekst A: 12
Tekst B: 3


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Chiyo dnia Wto 10:45, 31 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Corvus




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ponylandia!
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:20, 30 Mar 2009    Temat postu:

Pomysł
Tekst A: 5
Tekst B: 0

Prawda jest taka, że w tekście A pomysł po prostu był. Nie ważne jaki, po prostu był i koniec. W tekście B już go nie znalazłem.
Interesujące, że autorka A opisała sceny przed przemianą (natomiast, czego mi trochę brakowało, mało ich było PO przemianie).

Styl
Tekst A: 4
Tekst B: 1

Nie mam pojęcia, jak to ocenić. Co prawda, styl tekstu A był zdecydowanie lepszy niż w tekście B, a, jako że był kilkukrotnie dłuższy, zdarzały się irytujące błędy. Tak samo, w A, o ile na początku styl był bardzo ładny, tak potem wyraźnie się 'spsuł".
W tekście B tak jak i pomysłu, stylu nie było.

Realizacja tematu
Tekst A: 0.5
Tekst B: 0.5

Cóż - zrealizowano.

Ogólne wrażenia
Tekst A: 4
Tekst B: 0

Podczas gdy tekst A był ładny i zgrabny, tak tekst B był po prostu niewypalony. Nie miałby szans na pozytywną krytykę nawet w osobności, a przy tekście B już zupełnie.

Podliczenie
Tekst A: 13,5
Tekst B: 1,5

Poprawiono, ale na przyszłość upraszamy o unikanie błędów w podliczaniu.
Moderator Wredny


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Corvus dnia Pon 13:21, 30 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Chiyo
Moderator Niewyżyty



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 1692
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oxford, UK (oryg. Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:15, 30 Mar 2009    Temat postu:

Corvus, masz o punkt za duzo dla tekstu B w podliczeniu. :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Michalina




Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 1408
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:44, 01 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł:

A. 4,5
B. 0,5

0,5 dla tekstu, bo mimo wszystko "coś" tam było. Co prawda to 'coś' zostało prawie, że żywcem wyciągnięte z książki, o ile dobrze pamiętam, prawie w ogóle niewzbogacone o jakieś drobne detale przez autorkę. W porównaniu z tekstem A tekst B wypada naprawdę słabiej. podobało mi się, że w tekście A autorka ukazała zarówno 'zycie' przed przemianą jak i po, jednak, jak wspomniał Corvus, fajniej by było, gdyby było trochę więcej tekstu 'po przemianie' (jej, jakie to zawiłe).

Styl:

A. 3,5
B. 1,5

Musiałam odjąć trochę punktów tekstowi A za te banalne i durne błędy, literówki, przecinki, językowe i inne takie. Zdaje mi się, że autorka nie przeczytała tekstu jeszcze raz przed wysłaniem. Mimo wszystko w tym tekście widać bardzo ładne, bogate opisy, a także autorka ukazała nam przeżycia Rosalie Hale. Ogólnie lubię takie style.
W tekście B za to nie było całe szczęście, żadnych literówek (lub przynajmniej ja ich nie zauważyłam), jednak, jak wspomniała Chiyo, tekst wydaje się być pisany w ostatnim momencie. Bardzo okrojona wersja, z której nie da się nawet stylu określić.

Realizacja tematu:

A. 0,5
B. 0,5

zastrzeżeń wszelakich brak.

Ogólne wrażenie:

A. 4
B. 0

Bo po prostu inaczej nie mogę. Odnoszę takie wrażenie, że autorka tekstu B się po prostu do niego nie przyłożyła. Do tekstu A za to, pomijając te irytujące literówki, nie mam żadnych zastrzeżeń.

Podsumowanie:

A. 12,5
B. 2,5


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Christel




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Między niebem a piekłem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:16, 14 Kwi 2009    Temat postu:

Tekst A był bardzo dobry. Autorka przedstawiła Rosalie jako wyniosłą i dumną, młodą kobietę, ale zachowującą w sobie miłość do rodziny i przyjaciół. Gdy czytałam, jak te su******y ją gwałcili, burzyła się we mnie krew, jej ból opisałaś doskonale. Nie podobała mi się jedynie reakcja Edwarda, który zachowywał się jak pięcioletni chłopiec, któremu odmówiono zabawki. Carlisle nie powinien się tak tłumaczyć, jestem pewna, że wiedział, co robi. Nie wiem, czy tak rzeczywiście było w książce, ale jeszcze nie doszłam do historii Rose, a wnioskując, takowa była.
W tekście B był ten sam motyw, jednak o wiele, wiele bardziej skrócony od tekstu A, gdzie przedstawiono Rosalie taką za życia, jak się jej układało i takie tam. Tutaj zabrakło mi tego "czegoś", za krótko, za mało starania i uczuć, a wystarczyło tylko urozmaicić opisy, żeby wzbudzić jakiekolwiek emocje na czytelniku.

Pomysł:
A - 4
B - 1

Styl:
A - 3
B - 2

Realizacja tematu:
A - 0,7
B - 0,3

Ogólne wrażenie:
A - 3,5
B - 0,5

Razem:
A - 11,2
B - 3,8


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Michalina




Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 1408
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:13, 15 Kwi 2009    Temat postu:

a czy już czasem koniec nie powinien tu być?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Rudzia




Dołączył: 04 Sty 2009
Posty: 433
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:30, 15 Kwi 2009    Temat postu:

Powinien dlatego też nie oceniałam, a chciałam ;)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Christel




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Między niebem a piekłem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:06, 16 Kwi 2009    Temat postu:

Ojć, ja nie zauważyłam, no cóż, w razie czego to moderatorka nie doda moich punktów do oceny -.-

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Kay
Moderator - Bluzgator



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:28, 20 Kwi 2009    Temat postu:

Tekst A - 38
Tekst B - 7

Wygrywa Lena


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kay dnia Pon 19:28, 27 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin