Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


Schody - Nawia vs Ankeszu

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Chiyo
Moderator Niewyżyty



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 1692
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oxford, UK (oryg. Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:59, 30 Lis 2009    Temat postu: Schody - Nawia vs Ankeszu


Nawia vs Ankeszu
forma - proza, opowiadanie
tematyka - "Schody"
długość - b/o
termin - 30 listopada 2009
wymogi specjalne - brak.

Dla przypomnienia:
- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)
Talenty muszą zostać przyznane, niezależnie od tego, czy, zdaniem Rozjemcy, twórca broni zasłużył, czy też nie.






Tekst A
DWÓCH MĘDRCÓW I SCHODY

I dotarł do takiego miejsca, w który musiał wybrać: po lewej były schody misternie wykute w marmurze, piękne i stabilne; po prawej zaś miał stopnie drewniane, chyboczące się wraz z każdym powiewem wiatru. W połowie zaś każdych ze schodów znajdował się mędrzec. Mędrcy Schodów byli po to, aby pomóc zrozumieć człowiekowi, czy wybrał właściwą drogę.
Lecz w tym momencie musiał zdecydować samodzielnie.
Na ogół bywał człowiekiem praktycznym, więc z jego obliczeń wynikało, iż powinien obrać schody marmurowe - zawsze było to tworzywo stabilniejsze niż spróchniałe drewno. Bez większego zastanowienia ruszył ku pewniejszej drodze na szczyt - nie przeszło mu nawet przez myśl, że mógł wybrać źle.
Wędrówka była z początku banalna. Stopnie najniższe szybko znikały pod jego stopami, niektóre omijał, dwa razy szybciej piął się w górę; w górę i w górę. Szybko zapominał o zdobytych poziomach, skupiając jedynie uwagę na tym, co znajduje się przednim.
Jego zapał i entuzjazm gasł jednak z każdym krokiem. Wspinał się i wspinał, a szczyt jaśniejący na linii horyzontu zdawał się pozostawać w miejscu; tak, jakby się wcale do niego nie przybliżał. Z czasem przyszło również zmęczenie oraz nuda. Krok po kroku, stopień po stopniu, raz, dwa, raz, dwa... Jego wędrówka stała się mantrą, modlitwą, która wyrażała nadzieję dotarcia na samą górę.
Nagle, w momencie najmniej oczekiwanym (chociaż właściwie kiedy oczekuje się swojej zguby?) potknął się i upadł, odruchowo wyciągając rękę i łapiąc się czegoś stabilnego. Tym czymś była kostka. Nie byle jaka kostka – kostka Mędrca!
Mędrzec potrząsnął lekko stopą, próbując się uwolnić, podczas gdy jemu przez głowę przebiegła myśl, że może tak właśnie miało być, może nie tędy prowadziła jego droga. Kurczowo złapał się tej myśli, z równym uporem ściskając kostkę Mędrca.
- Dobrze więc – rzekł zrezygnowany Mędrzec, po czym głęboko westchnął. - Powiedz, człowieku, czy bardzo chcesz dotrzeć na szczyt?
- O tak, przecież obrałem właśnie tą drogę.
- I nadal jesteś jej pewny? Czy chcesz dołączyć do tych, którzy poszli dalej? Czy chcesz być do nich podobny?
Zastanowił się chwilę. Czy naprawdę chce być taki, jak oni? Przecież kiedyś nimi gardził! Nigdy nie pomyślał, że będzie musiał stać się do nich podobnym. Przecież tak naprawdę wcale nie chciał być karierowiczem.
- Czy chcesz tego, co daje ów szczyt? Pieniądze? Sława? Czy właśnie to jest ci potrzebne?
Do tej pory uważał, że właśnie to. Ale jeśli musi stać się...
- Czy jesteś gotów wyrzec się siebie? Czy jesteś w stanie zrezygnować ze wszystkich wartości, by osiągnąć cel jaśniejący przed tobą?
Spojrzał w górę. Blask, hipnotyczna jasność, ku której dotąd zmierzał, jakoś dziwnie przyblakła.
- Czy jest twoją wolą przestać być sobą? Czy chcesz dołączyć w ich szeregi i stać się jedynie jednym z nich?
Na tak postawione pytanie odpowiedź jest całkiem prosta.
Ja – czy też – Jeden Z Nich.
- Oczywiście, że JA! - wykrzyknął tym razem z całym przekonaniem.
- W takim razie niech tak się stanie – powiedział władczo Mędrzec i na tym ich rozmowa się zakończyła.
Zaczął spadać w dół, gdyż Mędrzec gwałtownie uwolnił kostkę spod jego uchwytu.
Cóż za ironia losu –zauważył. - Zdawało się, że tak szybko wchodziłem po tych schodach, jednak spadam z nich z wielokrotnie większą prędkością. Czy zatem i szczyt można osiągnąć szybciej, niż mi się zdawało, że jest to możliwe?
Póki co odpowiedzi na owe pytanie nie znalazł. Zasięg mądrości Mędrca był jednak ograniczony.
Spadając z wysoka poturbował się mocno i miał wrażenie, że już się nie podniesie. Nie miał ochoty na darmo zmarnować siły, by rozpocząć schody następne.
Bądź co bądź – pomyślał w końcu – jeśli pierwsze nie były dla mnie odpowiednie, te drugie takie być muszą .
Myśl owa go rozweseliła i wprawiła w nową ekscytację, która powiodła go w stronę schodów drewnianych. Rozgrzany nową siłą i napełniony już prawie całkowicie chęciami ochoczo zdobywał pierwsze schody nawet szybciej niż poprzednie. Bądź co bądź adrenalina związana z chodzeniem na wysokości po spróchniałym drewnie sprawiała, że ta wędrówka była o wiele ciekawsza.
Czasami zatrzymywał się i patrzył w dół z radością, że tak wiele już pokonał.
Gdy dotarł do poziomu, gdzie znajdowało się jakieś rozległe piętro, poważnie się już zasapał, a początek jego drogi zniknął gdzieś w dole. Rozglądając się dokoła nie dostrzegł żadnych schodów prowadzących wyżej i pomyślał, że już znalazł się na szczycie. Uradowany począł skakać i robić fikołki, śpiewając na cały głos radosne melodie. W pewnym momencie spróchniała deska ustąpiła pod jego ciężarem, a on sam przez chwilę wisiał nad przepaścią, trzymając się kurczowo koniuszkami palców krawędzi drewnianej podłogi. Nie trwało to jednak długo – słabe palce puściły się ostatniej deski.
Kiedy spadał, pomyślał, że to już naprawdę koniec. Pierwszy raz tak bardzo zwątpił w siebie i swoje życie. Wiedział, że jak spadnie, to już się nie podniesie. Wiedział, że ten upadek zaboli bardziej, bo dotarł o wiele dalej niż poprzednio i włożył w to więcej wysiłku. Mimo iż upadał powtórnie, wcale nie uważał, że jest w jakikolwiek sposób uodporniony na porażki.
I kiedy tak leciał i myślał tylko o tym, jak to będzie na dnie, jego los się odwrócił. Ujrzał spadającą za sobą srebrzystą linę, która jednak szybko go doganiała. Lina zwisała z miejsca, z którego spadł. Gdy już była w zasięgu jego ręki – złapał się mocno, i razem z nią zatrzymał się w powietrzu.
- Trzymasz się mocno? - zawołał głos z góry. Nie zdążył nawet odpowiedzieć, kiedy lina szarpnęła i już chwilę potem znalazł się na powrót u wylotu dziury w drewnianej podłodze.
Ku swojemu zdumieniu, podłoga nie była taka, jaką pamiętał sprzed upadku. Zamiast spróchniałych, omszałych cienkich desek ujrzał grube belki rzeźbione w przedziwne figury. Nie zdołał się dobrze przyjrzeć owym rzeźbom, bo trzech mężczyzn nad nim stojących (najwyraźniej tych, którzy go tutaj wciągnęli) podniosło do na równe nogi.
- Chodźmy prędko, Pani na ciebie czeka – powiedział jeden z nich, który wyglądał najbardziej poczciwie. Miał uśmiechniętą twarz, wesołe zmarszczki w kącikach oczu, okazałe wąsy oraz zabawną czerwoną czapkę z daszkiem, szeroką niczym beret.
Mężczyzna w czerwonej czapce szedł pierwszy, wskazywał drogę. Pozostali dwaj, podobni do siebie niczym bracia bliźniacy, prowadzili go pod ręce, jakby się bojąc, że spróbuje uciec. To mu się nie podobało. Jeśli obawiają się jego ucieczki, to znaczy, że ma ku niej powody.
- Nie, bynajmniej nie masz powodu, by uciekać – powiedział poczciwy mężczyzna, jakby czytając w jego myślach. - Ludzie w szoku robią różne dziwne rzeczy.
Szli dalej, pokonując wiele kilometrów. Żaden z nich już więcej się nie odezwał, aż doszli do celu. Piętro było o wiele większe, niż się wcześniej domyślał. I lepiej wyglądało – było jednym wielkim dziełem sztuki. Rzeźby, zdobienia, dekoracje – nie sposób tego opisać słowami. Każda cząstka była oddzielnym majstersztykiem, jednak wszystko stanowiło pewną całość, która w niektórych miejscach przytłaczała i onieśmielała, w innych zwyczajnie cieszyła oko.
Sala, do której doszli, właściwie nie była żadnym oddzielnym pomieszczeniem. Od reszty oddzielona była rzędami rzeźb, które sprawiały wrażenie ścian, a wejścia stanowiły wolno stojące portale. O dziwo wcale nie wyglądało to komicznie.
Pani, o której mówił mężczyzna w czerwonej czapce, siedziała na tronie znajdującym się pośrodku owego „pomieszczenia”. Miała krągłe kształty oraz suknię, która również sprawiała wrażenie arcydzieła. Mężczyźni, którzy go tutaj przyprowadzili, ugięli się w głębokim pokłonie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien zrobić tego samego, ale zanim się zdecydował, pani odesłała tamtych skinieniem ręki nawet na nich nie patrząc i zostali sami.
- Mędrcze, upewnij mnie, czy ta droga jest dla mnie właściwa – zapytał, lekko się jednak kłaniając. Promieniowała od niej mądrość, dlatego zrozumiał, że nie znajduje się na szczycie, a ta kobieta jest mędrcem schodów.
- Mędrcze? - szczerze się zdziwiła. - Tak się do mnie zwracasz? Czyżbyś nie słyszał o mnie? O Mędrczyni Schodów Sztuki?
Wydało mu się to dziwne. Nie dość, że nazwała się „Mędrczynią”, to jeszcze emanowała z niej zbyt wielka pycha - uważał, że mędrcy tacy nie są.
- Nie zapominaj, że czytam w twoich myślach – odezwała się już trochę łagodniej. - Każdy inaczej postrzega Sztukę. Jestem taka, jak mnie traktują ludzie.
Przypomniał sobie. Mężczyźni, którzy go tutaj przyprowadzili, czynili z niej królową, może nawet bóstwo – i tak też się zachowywała względem nich. On przede wszystkim musi traktować ją jak mędrca. Nie! Jak Mędrczynię.
- W takim razie dobrze – odezwała się ponownie. - Chcesz wiedzieć, czy postąpiłeś dobrze, wspinając się na te schody.
- O tak, bardzo tego pragnę.
- Odpowiedzi ode mnie nie usłyszysz. Musisz sam ją znaleźć.
Trochę go to zaskoczyło, ale odparł bardzo szybko.
- W takim razie odpowiedź jest prosta. Poprzednie schody nie były dla mnie, więc te są odpowiednie.
- Tak uważasz? - zaśmiała się Mędrczyni. - To, że nie zauważyłeś innej drogi nie oznacza, że jej nie było. Spójrz tam – wskazała na jakiś bardzo odległy punkt w przestrzeni. Wytężył wzrok i ujrzał. Zobaczył cienką linię prowadzącą ostro w górę, zobaczył platformę wznoszącą się i opadającą, przypominającą windę, zobaczył schody kamienne... Było tego bardzo dużo. Ten widok bardzo go zasmucił, gdyż to bardzo komplikowało całą perspektywę jego życia. Jak mógł wybrać dobrze, spośród tylu możliwości, jeżeli wybrał źle, początkowo mając je tylko dwie? Lecz ciągle się nie poddawał. Chciał wierzyć, że ta droga, obrana i przebyta z wielkim wysiłkiem, musi być właściwa.
- Nawet jeśli tak uważasz, musisz jeszcze do tego przekonać i mnie – rzekła po chwili Mędrczyni. - W innym wypadku nie pokażę ci dalszej drogi.
- Jak mam to uczynić? - bardzo się zatroskał, gdyż sam nie był pewny, czy słusznie myśli.
- Rozejrzyj się dookoła. Co widzisz?
Nie wiedział, czy była to jakaś zagadka, czy próba, ale postarał się odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
- Otaczają cię, pani, dzieła sztuki.
- Właśnie. Dzieła sztuki. Teraz powinieneś wiedzieć, jak możesz mnie przekonać o swoim talencie.
Czyżby te wszystkie rzeźby i malowidła były darem dla Mędrczyni Schodów Sztuki od artystów? Ale przecież on nie potrafi ani rzeźbić, ani malować. On sztukę wyraża w inny sposób. Swoją sztuką nie przyozdobi jej królestwa.
- Nie liczy się dziedzina sztuki. Liczy się wartość dzieła. Musisz złożyć ofiarę ze swojego talentu Mędrczyni Schodów Sztuki.
Bardzo go to zatrwożyło, gdyż znakomitość tych wszystkich arcydzieł był przytłaczająca. Bardzo wątpił w to, czy jego talent jest na tyle wielki, by im dorównać. Poprosił o kawałek kartki, pióra i atramentu, oddalił się w ustronne miejsce i zaczął tworzyć. Wytężył swój umysł. Chciał napisać coś naprawdę dobrego, chciał zrobić coś lepszego, co robił dotąd, chciał udowodnić sobie i innym, że jest dobry. Nie wiedział, czy tak jest w istocie, ale gdzieś głęboko w sobie czuł, że to jest jedyna i ostateczna szansa, by się o tym dowiedzieć.
Wysilił się przy pisaniu tak bardzo, że nie miał już ani siły, ani ochoty czytać swoich wypocin raz jeszcze. Zrobił, co mógł i już nic tego nie zmieni. Czas na osąd.
- Nie jest to szczytem twoich możliwości – powiedziała Mędrczyni po przeczytaniu jego dzieła. - Brakuje trochę polotu. Można by było ciebie jeszcze dopracować... Aczkolwiek zauważyłam w tobie pewien potencjał. W drodze na szczyt będziesz miał przed sobą jeszcze wiele trudności, więc zdążysz się oszlifować do końca.
W drodze na szczyt?! Czy dobrze zrozumiał?!
- Tak, przepuszczę cię dalej – odpowiedziała, na jego myśli. - Tylko pamiętaj, ta droga jest bardzo specyficzna. Nikt tak naprawdę nie wie, gdzie ten szczyt się znajduje. Sam ustalasz, gdzie zechcesz się zatrzymać. Możesz również piąć się w górę do końca swojego życia. Sztuka tak naprawdę nie posiada szczytu możliwości.
Zastanowił się nad tymi słowami, lecz nie umiał sobie tego wyobrazić. Może to euforia związana z osiągnięciem sukcesu zaćmiła jego umysł? Wiedział teraz tylko jedno – chce iść dalej. I tylko to się teraz liczyło.
- Och, naprawdę? - Mędrczyni znów czytała w jego myślach. - Miałam nadzieję, że zostaniesz na moim piętrze. Ostatnio niewielu z tych, co dotarło aż tak daleko, chce brnąć wyżej. Coraz rzadziej ktokolwiek dociera nawet tutaj.
Jej słowa sprawiły, że poczuł się jeszcze bardziej wyjątkowo. Gorąco podziękował i chciał ruszyć dalej, lecz przypomniał sobie, że nadal nie wie, gdzie znajdują się dalsze schody.
- Są tutaj – wskazała miejsce obok swojego tronu. On jednak się zaniepokoił, gdyż nic tam nie było. - Och, chłopcze, brak ci jednak finezji – zaśmiała się wdzięcznie. - Dalsze schody są niewidzialne. Pokazałam ci, gdzie się rozpoczynają. Sam musisz znaleźć dalszą drogę i odkryć to, co niepoznane.
Skłonił się, żegnając Mędrczynię. Powoli podszedł we wskazane miejsce i poprzez dotyk próbował poznać chociaż pierwszy stopień. Nie szło mu to zbyt dobrze, jednak w końcu natrafił na niego i z wielkim wysiłkiem wspiął się na górę.
Z początku schody były nie dość, że niewidzialne, to jeszcze o wiele bardziej strome, a każdy następny nie był podobny do poprzedniego. Przypominało to wspinaczkę na półkę skalną przez ślepca.
Stąpał po niepewnym gruncie, lecz się nie cofnął. Dlaczego? Ponieważ w końcu był pewny swojego przeznaczenia. W końcu wiedział, że jest na właściwym miejscu, na właściwej drodze i zmierza ku właściwemu celowi. Reszta się nie liczyła.
I tak właśnie spędził swoje życie już do końca – na dążeniu do szczytu, dążeniu do ideału, którego wiedział, że nie osiągnie. I był z tego powodu bardzo szczęśliwy.



Tekst B
Historia paru stopni

1.
- Marzena! Jak ty tak możesz? Czy ty się w ogóle nie uczysz?
Przeskoczyłam ostatnie dwa stopnie, dzielące od mojego piętra. Z ciężkim sercem zatrzymałam się przed drzwiami. To, że mamę słychać aż na korytarzu, nie wróży dobrze. Marzena zapewne znów dostała jedynkę. Do diabła, musiała zepsuć humor naszej rodzicielki akurat dziś?
Może i nie przejmowałabym się tak, gdybym nie niosła właśnie w plecaku Pewnego Bardzo Ważnego Zeszyciku (do którego wychowawczyni wpisała oceny)... I gdyby mamuś nie wiedziała, że musi to dziś podpisać.
Wchodzić, nie wchodzić? Przeczekać na schodach? Nie, to nie ma sensu... Wchodzę.
Na palcach wkradłam się do mieszkania. Niepotrzebnie. Kłótnia miała miejsce na korytarzu i ledwie ściągnęłam kurtkę, a mama już patrzyła na mnie wyczekująco. Zapewne oczekuje, że pocieszę ją własnymi ocenami. Nie dzisiaj, mamo...
Prawda, że liceum jest straszne? Tak się przyzwyczaiła do moich dobrych ocen. Polski, matematyka, biologia – ach! Podając dzienniczek, starałam się nie patrzeć na mamę. Nie widzieć tego smutku na jej twarzy. Rozczarowania.
Chwila ciszy. Marzena patrzy na mnie z lękiem, matuś wpatruje się w oceny. Nietęgą ma minę. Nie mówi nic. Oddała bez słowa zeszycik i czmychnęła do kuchni; słyszałyśmy, jak nastawia czajnik. Herbata to, według mamy, najlepszy środek na uspokojenie... „Poparzysz sobie język i nie powiesz czegoś niemiłego”, komentowałam zawsze tą cudowną właściwość gorącego napoju...
Marzena znikła w naszym pokoju. Nie podążyłam za nią jeszcze. Zdjęłam buty i wsunęłam stopy w kapcie. Cóż, mam jeszcze coś do zrobienia: zdobyć podpis. Wlazłam do kuchni. Nie przyszło mi wówczas do głowy, że głupio postępuję.
A przecież jestem zwykle grzeczną dziewczynką. I mądrą. Na świadectwie gimnazjalnym nie miałam ani jednej czwórki. Teraz zaś, po dwóch miesiącach nauki w liceum mam ledwie trzy czwórki, jako najwyższych ocen. I, wbrew pozorom, wciąż należę do czołówki klasy.
- Mamuś... Podpisz się...
Usłużnie nawet jej przyniosłam długopis! A ona patrzy na mnie dziwnie...

2.
Straszna była ta późniejsza rozmowa. Mama, Marzena – no i ja. Zaczęło się typowo. Jak to rodzice się starają, jakie to my jesteśmy niewdzięczne... I tak dalej. Głębiej, coraz bardziej emocjonalnie. Do Marzeny, moim zdaniem, mamuś mogła tak mówić – wszak ani razu nie przyuważyłam młodszej siostry na nauce; ale ja? Bolało. Jak diabli.
Jakby oceny były wszystkim. I wcale nie chciała matuś zrozumieć, że nie są, i że bynajmniej nie w pełni oddają stan wiedzy. (Jeśli piątka jest od 90 %, tymczasem 100 % to tyle, co było na lekcji i w podręczniku, i jeszcze trochę, które trzeba znaleźć samemu, na czuja, bo któż wie, o co nauczyciel spyta? Ha! I jak tu zdobyć piątkę?)
Mama doprawdy się przejmowała. Na tyle, by chcieć załatwić nam korepetytora, o zgrozo!
Zaprotestowałam. Powiedziałam: poduczę Marzenę, bo przecież co jak co, ale gimnazjum zdałam śpiewająco. Mama zgodziła się niepewnie, zapewne nie domyślając się, że moje poduczanie siostry będzie polegało na podsuwaniu jej podręczników. Za to jeśli chodzi o mnie...
- Poprawię się, mamuś – mówię gorąco. – Poprawię, zobaczysz! Zgłoszę się...
...Minął tydzień. Nie poprawiło się nic.
To znaczy, próbowałam. Ba! Nauczyciele zgodzili się mnie odpytać, bylebym poprawiła (choć rzadko pytają), i udało się – trzy jedynki poprawione na dwójki. Tylko że mamuś nie rozróżnia tych ocen. Za bardzo ją rozpieściłam ocenami z gimnazjum... Nie chce przyjąć do wiadomości, że tu są takie kryteria.
Gdy pokazałam mamie oceny w zeszytach, nakrzyczała na mnie. I nie dawała się przekonać. I niby nagle wpadła na genialny pomysł:
- Syn Aśki zdał maturę jakiś czas temu. Tak, tej Aśki z góry. Miałabyś blisko, a i byłyby to korepetycje po znajomości, więc nieodpłatne... Poproszę Asię...
I poprosiła, nie bacząc na moje przerażenie.
Później dowiedziałam się, że to od Asi się zaczęło; że sąsiadka rozmawiała z moją mamą jakiś czas temu i narzekała, że syn powinien się uczyć, że zapomni wszystko, żeby choćby korepetytorem został... Ale wtedy po prostu myślałam, że mama się troszczy i że nie ma zielonego pojęcia, jaki jest ów Michał.
Aśka mieszkała piętro wyżej. Ale te przeskoczyć te parę stopni i poprosić o pomoc... To za dużo dla mnie.
Przeprowadzili się tu pięć lat temu i z początku lubiłam Michała. Mało się znaliśmy, ale budził mą sympatię. Wiedziałam, że pomagał Asi przy malowaniu i meblowaniu mieszkania; gdy mijaliśmy się na korytarzu wymienialiśmy powitania, czasem jakieś „co słychać”. Uśmiechał się. Potem już nie. Wciąż widywało się go czasem. Na schodach, pod klatką schodową, na podwórku. Ale to już nie to samo. Nie zauważał mnie na schodach ani gdy wchodziłam do klatki, a on z kolegami czatowali pod drzwiami. Jego znajomi to nieprzyjemne typy. Parokroć przesiadywali z piwskami koło placu zabaw, co we mnie budziło tylko odrazę. Albo ta dziewczyna, z którą kiedyś stał pod domofonem i sprzeczali się. Albo... No, powiedzmy, że pamiętałam go z tysiąca małych sytuacji i bynajmniej nie miałam ochoty się zapoznawać. Jedyne wieści o nim docierały przez sąsiadkę: Aśka wpadała czasem do mamy i gawędziły, przez co usłyszałam, że Michał odchodzi do matury z dużymi nadziejami. Miał na oku jakieś studia techniczne... Ale mnie przecież to nie obchodziło. Bo Michał to palant. Ci goście, z którymi się włóczy po osiedlu!...
I on miałby mnie uczyć!

3.
Michał jest mojego wzrostu, mimo dwóch... Nie, trzech lat różnicy. Ale wygląda na swój wiek. Ubiera się nadal dosyć luźno, raczej młodzieżowo; przetarte dżinsy (przynajmniej nie dres!) i podkoszulki, czasem na to koszule. Po skończeniu szkoły nie golił się już tak często, widocznie na studiach nie obowiązywał już taki rygor.
Patrzyliśmy na siebie zmieszani.
- Że, przepraszam, co? – wykrztusił.
Wywróciłam oczami. Dosyć odwagi kosztowało mnie przejście tych kilku stopni, zapukanie i napomknięcie o korepetycjach. Nie miałam ochoty powtarzać. Przecież Asia poinformowała go, że będzie korepetytorem, prawda?
- Korepetycje – mruknęłam w końcu, gdy chłopak przyglądał mi się z niedowierzaniem.
- Ale... O cholera!
Uniosłam brwi w najszczerszym zdumieniu.
- Ja... – wydukał. – Okej, chodźmy pod blok, dobrze? Wezmę tylko książki.
Nie rozumiałam bynajmniej jego zachowania. Wypchnął mnie za drzwi i zatrzasnął, zostawiając osłupiałą na korytarzu; a zaraz wyszedł, z wypchaną torbą i miną niezachęcającą do rozmowy. I zaczął zeskakiwać schodami.
Zeszłam za nim. Otworzył mi szarmancko drzwi, choć nie umknęło mi pełne niepokoju spojrzenie chłopaka. Co jest grane, do diabła?
- Wyjaśnisz mi coś? – spytałam z lodowatą uprzejmością.
- Ależ oczywiście. Twoja mama prosiła o matematykę i genetykę, tak?
Zacisnęłam wargi.
- W tej chwili miałam na myśli twoje zachowanie sprzed chwili. Przecież mieliśmy się uczyć u ciebie. A jak zaraz lunie?
- To pójdziemy do ciebie – odparł z irytacją. – Genetyka... Krzyżówki, tak? Mendel i Morgan?
Jak mam się, do cholery, uczyć z kimś takim? Nie przewidywałam, że jest tak arogancki! Spełniał tylko polecenie matki. Uczenie. Może nawet dostawał za to powiększone kieszonkowe... Chociaż, może nie, student to w końcu, może nie dostaje kasy wcale? Może pracuje w weekendy. To by wyjaśniało, skąd wraca w takim podłym humorze sobotnimi wieczorami. A, zresztą, co mnie to obchodzi?
Po półgodzinie umiałam już krzyżówki genetyczne śpiewająco. Jedno trzeba przyznać; rozumie to. No, może i dlatego, że zdawał rozszerzoną biologię (o czym napomknął przypadkiem), a ja jestem na profilu z podstawową...
Rozumie to, ale nauczycielem nie byłby dobrym. Jak cały czas komentował! „Jakie to proste, jak możesz nie rozumieć?” i tego typu wstawki. I co chwila się irytował. I strasznie szybko mówił, nie nadążałam, a te nazwy, jakich używał... Brrr.
Na matematykę się rozpadało, więc wróciliśmy czym prędzej do klatki schodowej. Nie zamierzałam go wpuścić do siebie, ani też odpuścić matematyki. Zdziwił się lekko, gdy minęłam drzwi oznaczone trójką.
- Ej! Do ciebie! – warknął i zatrzymał się, nie zwracając uwagi, że biegnę po schodach dalej.
- Umówiliśmy się, że do ciebie.
Czekałam piętro wyżej – pod drzwiami jego mieszkania. W końcu się pojawił, wyraźnie zły. Uśmiechnęłam się słodko.
- Ej, Anetka – warknął – zgodziłem się na to wszystko, by się wyrwać z domu, wiesz?
Mój dobry humor minął, uśmiech zgasł. Może Michał jednak nie jest taki nieczuły, bo zaraz się stropił i zaczął zgadywać:
- Anka? Andżelika?
- Anita – syknęłam. Chwilę milczeliśmy; z moich oczu leciały skry, on zdawał się być po prostu lekko stropiony. – Skoro ani jedno z nas nie chce zaprosić do siebie, to chodź na schody.
Zdziwiony, ale zrezygnowany, zgodził się.
Obradowaliśmy na najwyższych schodach bloku; ostatnie mieszkanie stało puste, a pod dziewiątką i tak grała muzyka; tu najmniej przeszkadzaliśmy. I nie spotkalibyśmy ani mojej mamy, ani jego rodziny. A jaką on ma właściwie rodzinę? Aśka... Ktoś jeszcze? Choliba, nie wiedziałam. Głupio mi się zrobiło. No, w sumie skąd mogłabym wiedzieć? Nie chodzę na wyższe piętra i nie obserwuję sąsiadów. A nie rozmawialiśmy wcześniej.
- Czemu właściwie nie chcesz przebywać w domu? – palnęłam, mając już serdecznie dosyć mentorskiego tonu chłopaka i tej głupiej funkcji trygonometrycznej.
Michał milczał. Nie patrzył na mnie. Chyba i matematyka uleciała u z głowy; spojrzenie sugerowało, że odpłynął myślami, a ponura raczej mina, że nie są to miłe myśli. Czekając, wbiłam wzrok w schody. Ich bok był pociapkowany czymś ciemnym; na każdym piętrze tak jest. Jak byłam młodsza, upatrywałam w tych plamach „jaj nietoperzy”, które wykluwały się po zmroku. Tak, jak byłam bardzo młodsza. Zawsze mnie zastanawiało, skąd się to wzięło. Potem dorabiałam inne teorie. Malarzowi się bawiło?
W końcu Michał powiedział:
- Kojarzysz grubego gościa w okularach, garniturku i rudych włosach?
- Kojarzę – rzeczywiście, od jakiegoś czasu mijałam go na schodach.
- To mój tatuś – uśmiechnął się kpiąco.
- Nie żartuj!
Sama jeszcze pamiętałam, jak Aśka, wkrótce po przeprowadzce, przyszła do nas z wizytą. I z mężem. A mąż jej bynajmniej nie był tym człowiekiem, którego opisał Michał. Popatrzyłam na niego z rosnącymi podejrzeniami. Czyżby szanowna sąsiadka była żoną kogoś innego, nie biologicznego ojca chłopaka? Taka świątobliwa pani? A przecież jego ojciec żył, więc... Więc...
- Och, może nie do końca tatuś – Michał utrzymywał swój zjadliwy ton. – Ojczym to lepsze słowo. O wiele lepsze. Brzmi prawie jak macocha i doskonale opisuje jego zachowanie. Albo konkubin... Konkubent? Uwierzyłabyś, że matuli może podobać się ktoś taki?
Nie, nie uwierzyłabym. Bo Asia była ładna. Mimo pewnych matczynych cech, które zapewne irytowały, była sympatyczna i wyglądała młodziej, niż wskazywałaby to data urodzenia czy stary syn. A ten mężczyzna... Byłam kompletnie skołowana.
- Jeśli się nie lubicie – zaczęłam powoli – to czemu nie zamieszkasz w akademiku?
Wtedy Michał się zaśmiał. Nie było to miłe. Krew mi napłynęła do twarzy. Jakiś przykry był ten śmiech, jakiś taki... Nie radosny. Nieszczery
- To ty nie wiesz? Myślałem, że wszyscy... – Uśmiechał się, a gorycz, złość i żal buzowały w ciemnych oczach. – Nie dostałem się na studia. Oczywiście, że nie.
Uniosłam brwi.
- Przecież umiesz to wszystko...
- Ja nie mówię, że nie umiem – uśmiechnął się leciutko. – Matematyka... Biologia... Chemia... Nawet angielski, do diabła! Wszystko się udało. Tylko na polski nie starczyło czasu, na lektury, na ich rozumienie. Mogę oczywiście zwalać na nich, wyganiali mnie z domu w kwietniu, chcieli być „sami”...
Przecież uczyć się można wszędzie. A już zwłaszcza czytać lektury. Patrzyłam na niego bez słowa. Coś z tego odbiło się chyba w mej twarzy, bo zerknął na mnie tylko i zaśmiał się. Znów był normalny. Postukał palcem o wykres funkcji w podręczniku.
Nie zdążyliśmy przerobić wszystkiego. To znaczy, pewnie byśmy zdążyli, ale jestem wygodnicka, lubię sen i chciałam pospać tej nocy. Umówiliśmy się więc na jutro. Na pierwszym stopniu od góry. Czyli przedostatnim.
I był, choć szybko posprzeczaliśmy się, jak liczyć pierwszy stopień; czy jako krawędź piętra, czy następny? Rozmawialiśmy luźno i dopiero po jakimś czasie zabraliśmy się za zadania. Bo ktoś tu się w końcu miał uczyć.
I uczyłam się. I umiałam. Michał... Cóż, może nie miał matmy w małym palcu, ale fenomenalnie ją rozumiał i był sprawny w kombinowaniu. ...Po rozwiązaniu zawsze robiliśmy zdanie jeszcze raz, wolniej, w moim, nie jego tempie.
Pod wieczór rozstawaliśmy się z uśmiechem.
- Jakbyś czegoś jeszcze nie rozumiała, wpadaj po mnie... Fajnie się uczy na schodach – pożegnał się chłopak, jednocześnie zapraszając...

4.
Było spotkanie na stopniu drugim od góry, na trzecim, na czwartym (zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, jak liczyć)...
I wspólnie spędzany na schodach czas wydłużał się; wynajdywałam coraz to nowe rzeczy, których nie potrafiłam się nauczyć. Nieważne, że oceny szły w górę i nawet mama się uspokoiła. Nie o oceny i już nawet nie o mamę chodziło. Za każdym razem odkrywaliśmy siebie, małymi krokami, powolutku. Michał napomykał, co u niego, ja narzekałam na Marzenę i tatę. Gdy się Michała odrobinę poznało, to... W sumie, no... Nie był taki zły...
Choć, oczywiście, wciąż irytuje. Głupio broni tej osiedlowej bandy, z którą się włóczy. „Oni naprawdę nie są tacy źli, a Leszek...” – Leszek, tak się nazywał drab, który wciągnął Michała do tego towarzystwa. A Leszek był znajomym ze szkoły. Ze szkoły policealnej. Co już powinno o czymś świadczyć, że człek chce się uczyć, że nie jest takim idiotą... I tak dalej.
Michał nie ma też zamiaru spocząć na laurach, nie zrezygnuje ze studiów! Poprawi maturę. A do tego czasu – praca w biurze Asi i weekendowe lekcje w jednej z bezpłatnych szkół. Od czasu do czasu spotykał się ze swoją paczką z liceum – szeregiem studentów czołowych uczelni w okolicy – choć, jak się domyśliłam... Niezbyt często. Średnio się wśród nich Michał czuje.
Już lepiej się czuje, ot choćby, ze mną.
I miło jest.
I śmiesznie.
I recytujemy Pana Tadeusza, i opisujemy jakąś postać z lektur, a druga osoba ma zgadnąć, kto zacz, i piekliśmy ciasto (Asia z konkubentem wyjechali na weekendową wycieczkę, zostawiając nam dokm wolny, zdradziliśmy schody na ten dzień), i rzucaliśmy się śniegiem (tak, śnieg w listopadzie – wtedy też zdradziliśmy nasze miejsce), i tysiące różnych innych małych rzeczy. No dobrze, nie tysiące, bo ile można zrobić w ciągu miesiąca...
Ale schody należą już do nas. Wśród ciapek na ostatnim piętrze pojawiło się czerwone, sprejowane serduszko.
Swoją drogą, ciekawe, czy ciapki na schodach mają podobną historię?

5.
- Mamuś!
Marzena czmychnęła spod czujnych oczu rodzicielki, gdy tylko pojawiła się w drzwiach. Szeroki uśmiech na mojej twarzy nie stopił nieufności. Wywróciłam oczami. Dzienniczek już czekał w mej dłoni.
- Mm... – Mama otwierała go i szukała strony niepewnie. Oczy się jej rozjaśniły. – Piątka z fizyki?!
To wyszło przypadkiem, ale właśnie wprawiało w największą dumę.
Oczy mamy ślizgały się po ocenach. W ciągu miesiąca mało można zrobić, ale jednak... Te stare noty raziły już mniej. Z każdego przedmiotu po jednej, dwóch, z matematyki sześciu lepszych stopniach.
Mama uśmiechnęła się złośliwie.
- A więc się da.
- Jak się ma takiego korepetytora. Pozwolisz, że pójdę się z nim spotkać?
Gdy tak mówię o spotkaniu z chłopakiem, mama nie może odmówić.



Czas macie do czternastego dnia dwunastego miesiąca. Życzę bezproblemowego oceniania!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Ivet




Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 717
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:58, 09 Gru 2009    Temat postu:

No, to zabiorę się do roboty, bo tu cisza jakaś taka...

Pomysł
Tekst A: 3,5
Tekst B: 1,5
Zdecydowanie, według mnie, lepszy w tekście A. Schody jako droga do celu, ideału, do którego, mimo wysiłku, nie da się dojść. Poza tym, że tekst jakiś bardzo wybitny nie był, to według mnie - miał puentę. Z kolei B całkiem zwyczajny, pomysł też nie grzeszy oryginalnością - ot, schody na klatce schodowej, na których lubili przesiadywać Michał z Anitą.

Styl
Tekst A: 2
Tekst B: 3
No i tu jest już problem. Tekst B był całkiem dobry, chociaż zdarzyły się powtórzenia. Poza tym napisany został raczej takim... językiem pełnym przenośni i skrzywiłam się na widok tego "wypocin" gdzieś w środku. A fe!
Tekst B za to miał styl, który przypadł mi do gustu. Mimo braku kwiecistego języka i mądrości w niemal każdym zdaniu, jak to miało miejsce w A (absolutnie niczego nie sugeruję i nie ironizuję - mądrości były :)), opowiadanie sprawiło, że zrobiło mi się tak cieplej na sercu. Strasznie przyjemnie się czytało.

Realizacja tematu
Tekst A: 0,5
Tekst B: 0,5
Mogłabym w sumie ocenić tu na korzyść tekstu pierwszego, bo pomysł ze schodami naprawdę mi się podobał i był na pewno lepszy, niż w tekście B, ale nie bądźmy drobiazgowi. W obu tekstach schody były? - były.

Ogólne wrażenie
Tekst A: 2
Tekst B: 2
Naprawdę chciałam inaczej... ale nie dajecie mi wyboru.
Postawiono oceniających przed zadaniem wybrania między tekstem z dobrym pomysłem i całkiem zgrabnym wykonaniem, lecz z kilkoma niedociągnięciami, a tekstem, który jest stylem naprawdę dobry, ciekawy i po prostu się (mi) podoba, ale ma całkiem zwyczajny, średnio oryginalny pomysł. Hę?
Podliczmy zatem punkty.

Łącznie
Tekst A: 8
Tekst B: 7

Noo... czyli punkty tak jakoś się ułożyły troszkę wbrew mojej opinii, ale przyznam, że naprawdę trudno było orzec, który tekst był lepszy. Subiektywnie - bardziej odpowiadał mi tekst drugi; obiektywnie - pierwszy.
I bądź tu, człowieku, sprawiedliwy... ;) Ale mam nadzieję, że autorzy nie przejmą się tak bardzo różnicą w punktach, nie chciałam wypisać remisu, bo wtedy ocena nie miałaby większego sensu.


Gratuluję obu autorkom prac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Chiyo
Moderator Niewyżyty



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 1692
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oxford, UK (oryg. Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:12, 15 Gru 2009    Temat postu:

W związku ze stanowczo zbyt małą liczbą rozjemców, czas pojedynku zostaje przedłużony o kolejne dwa siedmiodnie. Niniejszym ogłaszam, iż oceniać można do dwudziestego ósmego dnia dwunastego miesiąca!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
BBy




Dołączył: 03 Mar 2009
Posty: 318
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 6:50, 21 Gru 2009    Temat postu:

Mam czas, spac mnie się nie chce - ocenię.

Najpierw poznęcam się nad B, tak na odwrót.
Czyta się lekko, ale autorka ma jakieś dzikie, archaistyczne zapędy. Skoro już jesteśmy w mowie potocznej, trzymajmy się jej i nie wpływajmy na pseudoliterackie wody. Bo nam zacz nie wyjdzie... Ale to bardzo mały minus. Dalej. Temat jest kosmicznie mało ambitny. Nawet forma, notabene całkiem niezła, nie równoważy tej bezrefleksyjności. Ale wydźwięk jest pozytywny, gładki, płytki i przyjemny.

Teraz B!
Autorka szturmowała ambitny temat. Szturm jej się nie udał, ale próba była, próbę docenimy, zresztą, my, Polacy, lubimy doceniać nieudane szturmy, pacz wszystkie nasze powstania. Wracając do meritum. Mamy schody do celu, prawie że Stairway To Heaven. Trochę chyba ktoś pogubił piętra, Pani ze Sztuką minęła się z powołaniem i powinna oceniać sztukę nowoczesną. Kompletnie nei rozumiem co ona tam robi. Mnie się tam widział jakiś idylliczny krajobraz i taki mnich jak w Kung Fu Panda, ten żółw... Ale, nie ja tworzę. Co do formy. Droga autorko, oczy mi wykułaś, do wypocin pałam wstrętem wiecznym. A fuj. Ciężkawo się czyta, głównie przez styl. Hieratyczna jest Biblia i na tym powinno się skończyć. Równie dobrze można by to było zrobić normalnym, potocznym stylem. A jak już koniecznie chciałaś, można to było zrobić konsekwentnie - od A do Z, każde słowo wypieścić, każde zdanie wygładzić. No, ale nie było aż tak źle, przynajmniej do tych "wypocin"...

Pomysł:
A: 3,5 (bo doceniamy próby, ot!)
B: 1,5 (bo nie było, ale coś tam jednak tak)

Styl:
A: 2
B: 3

Realizacja tematu:
A: 0,5
B: 0,5

Ogólne wrażenie:
A: 1
B:3

Wolę coś dobrego technicznie niż odrobinę przekombinowanego. Tak wiec:
A: 7
B: 8


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BBy dnia Pon 6:52, 21 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Satu Tähti
Demoniczny Moderator



Dołączył: 04 Sty 2009
Posty: 1332
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Miasta Gwiazd
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:07, 28 Gru 2009    Temat postu:

Obiecałam, że ocenię, więc do oceny przystępuję ^^

POMYSŁ

W obu tekstach był, to trzeba przyznać. W A, schody pojawiły się od razu i były głównym 'bohaterem' opowiadania, w B natomiast zostały one zmyślnie wplecione w wydarzenia. Mimo to trochę więcej by ich tam potrzeba było. Tak w moim odczuciu oczywiście.

STYL

W tekście A miał być taki podniosły, metaforyczny i dający do myślenia. Trochę nie wyszło. Ta Mędrczyni wydaje mi się jakaś taka naciągana.
Co do tekstu B, styl potoczny, łatwo się czyta, miejscami jednak Autorka stara się pisać jakoś tak, rzekłabym, górnolotnie, co w ogóle nie pasuje i utrudnia czytanie. Moim zdaniem trzeba było zostać przy jednym, wtedy byłoby dobrze.
W obu tekstach nie brakuje zgrzytów i drobnych błędów, ale cóż, omylność rzecz ludzka, nie? ;)

REALIZACJA TEMATU

Oba teksty mają schody i cóż więcej mówić?

OGÓLNE WRAŻENIE

Podobały mi się oba teksty. Nie mogę stwierdzić który bardziej ^^



- Pomysł:
Tekst A: 3
Tekst B: 2


- Styl:
Tekst A: 2,2
Tekst B: 2,8


- Realizacja tematu:
Tekst A: 0,5
Tekst B: 0,5


- Ogólne wrażenie:
Tekst A: 2
Tekst B: 2


RAZEM:
Tekst A: 7,7
Tekst B: 7,3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Chiyo
Moderator Niewyżyty



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 1692
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Oxford, UK (oryg. Poznań)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:14, 28 Gru 2009    Temat postu:

Jak znam życie, to nikt się nagle nie rzuci do oceniania, więc podliczenia nadszedł czas.

Tekst A: 22,7
Tekst B: 22,3

Niniejszym ogłaszam, iż zwyciężyła Nawia! Serdecznie gratuluję obu paniom, bo różnica, jak widać, niewielka!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin