Piórem Feniksa
forum stowarzyszenia młodych pisarzy
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 


XIX-wieczna Anglia - Chiyo vs Beatrice

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat

Autor Wiadomość
Kay
Moderator - Bluzgator



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:05, 20 Kwi 2009    Temat postu: XIX-wieczna Anglia - Chiyo vs Beatrice

CHIYO vs BEATRICE

forma - proza
tematyka - "XIX-wieczna Anglia"
wymogi specjalne – nacisk na czas (XIX wiek) i miejsce (Anglia); romans bądź obyczaj

- Pomysł (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Styl (do dyspozycji 5 talentów dla obydwu stron)
- Realizacja tematu (do dyspozycji 1 talent dla obydwu stron)
- Ogólne wrażenie (do dyspozycji 4 talenty dla obydwu stron)


TEKST A
„Prawdy szukają tylko samotnicy”.
— Borys Pasternak

- Małżeństwo jest chlubną instytucją, zawartą ku naszej radości a my, którzy to, jako gatunek ludzki nie umiemy żyć bez miłości, bez oparcia i cieplejszych uczuć ze strony innych powinniśmy dążyć, by było jak najbardziej zgodne z wolą bożą. Miłość małżeńska jest miłością piękną, miłością czystą, nieskażoną, w której to mąż i żona są dla siebie jedynym dobrem. Przyznać muszę, iż kiedyś podszedł do mnie jeden z moich parafian zastanawiając się, cóż ma począć z następującym problemem: zachował się niegodnie pod wpływem uczucia, lichej namiętności. Cóż mam zrobić z tą młodą damą? – zapytuje. Wiem, że moje szczęście nigdy nie będzie przez nią dzielone, a jej los również jest mi obojętny. Może jej zapłacę, myślał. Pieniądze rozwiążą cały ten problem. Co mam począć?, pyta on ponownie. Odrzekłem mu z obrzydzeniem i wyczuwalną ohydą, gdyż zachowanie jakiego się dopuścił było grzechem i występkiem przeciwko jedynemu Bogu, który, podkreślam ponownie, nie po to uczynił nas istotami rozumnymi, żebyśmy się dopuszczali tak odrażających grzechów… Odpowiedziałem mu tak, jak umiałem najdobitniej aby wiedział, jakie jest moje stanowisko, jakie jest stanowisko najwyższego Boga:
Jeśli pieniądze mają uciszyć jej ból związany z takim zachowaniem to wiedz, że się nie zgadzam. Ta kobieta postąpiła wbrew naturze, wbrew kościołowi, wbrew wszystkiemu, co święte, dobre i powinno być przekazywane dalej! Radzę ci zerwać z nią wszelkie kontakty, wszelkie stosunki. Niech poczuje się napiętnowana swoim czynem, a grzech ten odczuje boleśnie. Społeczeństwo powinno karać takie osoby; psują bowiem one moralność naszego kraju! Biedna królowa Wiktoria! Ona tak się stara, by utrzymać nasz kraj w rygach historii, urokliwej skromności, pięknej, kwitnącej niewinności, a wy? Wy, zarówno pisarze tacy jak Dickens, wy – kraj!: jedna chwilą nierozważnej namiętności potraficie, ba!, chcecie z premedytacją wymierzyć cios jej staraniom! Może twoja rodzina, rodzina owej damy, inni ludzie się z tym nie zgodzą, ale uważam, że jesteś równie winny i ponosisz odpowiedzialność taką, jak ta młoda dama. – Pastor popatrzył z góry na wiernych z tryumfalną miną. Potrząsnął głową, zmarszczył brwi, by dodać ostatnim swoim słowom jeszcze większej powagi oraz grozy. Przez dłuższą chwilę podziwiał efekty, który spowodowała jego dobitna przemowa: panny zaczerwienione, ponieważ przyszło im słuchać takich okropności, panowie, którzy nie wiedzieli, gdzie podziać wzrok, starsze kobiety wahające się miedzy dwoma reakcjami: oburzeniem a skwapliwym przytakiwaniem. Jedna tylko osoba niezbyt przejęła się chyba jego kazaniem; pod filarem świątyni stał nonszalancko o niego oparty mężczyzna, uśmiechając się lekko. On również obserwował ludność zgromadzoną w kościele, a – co najbardziej oburzające – robił to z nieukrywanym rozbawieniem. Pastor, pan Apple, poczuł się urażony tym zachowaniem. Jak jedna z jego owiec może śmiać się ze swego pasterza?! Jak może on niedoceniać tego kazania i stroić sobie zeń żarty?! Twarz pastora przybrała kolor purpury. Chrząknął donośnie i postanowił, iż upadłym wiernym zajmie się po odprawieniu mszy.
*
Pojawienie się w niewielkiej miejscowości kogoś spoza jej społeczności jest wydarzeniem godnym podkreślenia. Jednakże jeśli pochodzenie danej persony, a szczególnie już mężczyzny, owiane jest tajemnicą, staje się nie tyle co błahostką, ale nie lada sensacją! W Paddington odkrycie owego tajemniczego nieznajomego nastąpiło zaraz po mszy. Rozemocjonowane niedawnym kazaniem dziewczęta zastanawiały się, czy celem pastora nie było może napiętnowanie właśnie tego mężczyzny, czy może został on sprowadzony do nich jako pokusa, którą trzeba było odrzucić na rzecz Pana. Istniała również teoria, iż jest on kuszącym piękne dziewice wampirem, odrzucona jednak z powodu braku kłów.
- Mary, droga Mary, spójrz! To tamten mężczyzna. Jakiż on blady! Ukradkiem, moja droga, ukradkiem! Skinął nam chyba dłonią: cóż ma to oznaczać?
- Nie mam pojęcia, kochanie – pokręciła głową panna Cauliflower. Rzuciła jeszcze jedno „ukradkowe spojrzenie” mężczyźnie, pospiesznie odwracając się po dokonanych oględzinach. – Czy ktoś o nim coś wie? Czy ktoś go może zna?
- Nikt, nikt! – zakrzyknęła panna Middelton. – Och, Mary, czyż to nie jest podniecające?
Mary nie odpowiedziała, gdyż musiałaby się zgodzić ze swoją przyjaciółką czego, uważając się za artystkę i oryginalną osóbkę, nie mogłaby ścierpieć. A iż właśnie wyszła z kościoła nie wypadało jej kłamać, szczególnie nie opuściwszy jeszcze terenu świątyni. Nie wiedząc, co mogłaby zrobić, fuknęła jak kotka i, rozkładając parasolkę, ruszyła przed siebie żywszym krokiem.
- Ponadto – kontynuowała panna Middelton – zjawił się w idealnym wprost momencie, musisz przyznać, bo zaraz przed balem! Och, ciekawam, czy się na nim zjawi. Nietaktem byłoby nie pojawienie się na zabawie publicznej, ale nie jestem pewna, czy dobrze by zrobił przychodząc jako nieznana nikomu osobistość na bal.
- Moja droga, jestem pewna jednego: teraz musisz wrócić do domu, aby odbyć ostatnie przymiarki do sukni, a następnie dokończyć swoje robótki. Nie warto zaprzątać sobie głowy nieznanym dżentelmenem, o ile pan Niewiadomy istotnie nim jest.
Przyjaciółka przytaknęła, nie na długo jednak starczyła przemowa bardziej doświadczonej i starszej wiekiem znajomej, gdyż za chwilę rozprawiała już o szalenie modnym fraku nieznajomego. Granatowym, da pani wiarę, granatowym! Taki cudowny, ciemnoniebieski odcień, bardzo gustowny, muszę przyznać, bardzo.
*
Bal to uciecha dla umysłów pragnących zabawy, tańca i niewinnych chwil swawoli. Oczywiście, wszyscy je uwielbiają, aczkolwiek zapewniają, iż mogliby, gdyby zaistniała taka potrzeba, porzucić je dla czynów ważniejszych. Jest to stale powtarzane kłamstwo, które brzmi sztucznie, ponieważ nie jest jego zadaniem faktyczne przekazywanie prawdy. Funkcją jego jest, przede wszystkim, pokazanie się z lepszej, delikatniejszej i bardziej inteligentnej strony. Odkrywając tę prawdę, pan Niewiadomy, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Thomas Cinironic, poszedł krok dalej. I kolejny. I jeszcze następny. Pod koniec swojej wycieczki po ludzkich charakterach mógł już bez wahania stwierdzić, iż są one wyjątkowo niedoskonałe, ponadto obłudne, fałszywe i wyjątkowo mu przykre w swojej sztucznej uprzejmości. Odkrywając to zmienił się sam; zmieniło się jego nastawienie do życia, podejście do innych czy poglądy. Z naiwnego podrostka stał się cynicznym dżentelmenem, który za misję i cel w życiu wyznaczył sobie zdzieranie z magicznej Anglii całej jej baśniowej otoczki, pozbawianie złudzeń.
Gdy Thomas przyjechał do Paddington uznał, iż nie mógł wybrać lepiej. Przekonało go o tym kazanie wygłoszone tak podniośle przez nadętego pastora, reakcja wiernych na ową, zapewne do późna w nocy dopieszczaną mowę, ciekawe spojrzenia rzucane w jego stronę. Tego samego dnia pastor Apple wskazał mu kolejny cel w życiu: nie będzie tylko uświadamiał. Odtąd Cinironic postanowił, iż będzie trenował ludzką wytrzymałość. Sprawdzał, na ile może sobie pozwolić. Przekraczać granice, torować nieprzetarte jeszcze szlaki. Będzie prawdziwym pionierem. Pionierem Prawdy.
Thomas uśmiechnął się do wiszącego w przedsionku lustra. To będą pracowite dwa tygodnie.
*
Mary stała niezadowolona przy schodach, oparta o ich balustradę. Jej twarz wyrażała głębokie cierpienie: panna Cauliflower cierpiała na wszechobecną nudę, brak zainteresowania jej osobą oraz, jak lubiła nazywać okresy, kiedy nie miała nikomu nic do powiedzenia, niemoc twórczą i przeraźliwy ból głowy. Z trudem przychodziło jej odgrywanie swojej wymarzonej roli kobiety doświadczonej, inteligentnej, znużonej doczesnym życiem i mierzącej wyżej. A do tego artystki. Piszącej, wyszywającej, malującej, cokolwiek.
W pewnym momencie podeszła doń pani Ashford. Stara, głupia, rozćwierkana kobieta – to słowa, które zapewne w tej chwili miała na myśli panna Cauliflower, witając się z nią serdecznie.
- Czyż nie mieliśmy dzisiaj pięknej pogody? – zapytała starsza kobieta, uśmiechając się życzliwie. – Czarująca, doprawdy, czarująca! A dzisiejszy wieczór? Rozgwieżdżone niebo, lekki wiatr. Idealnie, nieprawdaż?
- Oczywiście, madame – odrzekła, uśmiechając się. Ten uroczy wyraz twarzy był bardziej wymowny, niż wszystkie słowa wypowiedziane wcześniej i później przez niecierpliwą artystkę.
- A bal – czyż nie jest to jedno z tych cudownych przyjęć, na którym wszyscy wspaniale się bawią? Muszę przyznać – tu pani Ashford uśmiechnęła się poufale – iż bardzo spodobała się pani mojemu synowi. Oczu nie może oderwać!
- Miło mi, madame. Przepraszam na chwilę.
Artystka bez osiągnięć, owa odważna i kontrowersyjna osoba, za jaką chciała uchodzić, uciekła w tłum ludzi, myśląc o szybkim przejściu niezauważonym.
*
Thomas znalazł sobie pierwszą ofiarę. Idealną ofiarę. Podatną na wpływy, przekonaną o swej perfekcji, znużoną towarzystwem i poszukującej pewnej odmiany, o wąskich horyzontach. Podczas kiedy ona starała się przekazać światu, że jest najbardziej ciekawą osobą, którą chcieliby poznać, on starał się wzbudzić jak największą sensację przechodząc przez salę pełną ludzi. Specjalnie na tę okazję przywdział soczyście zielony frak, który – jak każdy – był nieprzyzwoicie drogi, kosztownie skrojony, z możliwie najlepszego materiału. Na dodatek, nieskromnie dodawał, iż taka tkanina nie mogła się zmarnować, a dopiero na nim wygląda tak, jak powiedziałby iż marzy, żeby wyglądać. A przynajmniej gdyby materiał umiał mówić.
- Czy nie sądzisz, sir, iż wczorajsze kazanie było nieco kontrowersyjne? – zagadnął, jak mu się wydawało, osobę, z którą mógłby zażarcie polemizować.
- Możliwe, możliwe – odpowiedział jego rozmówca, zdziwiony, iż nieznajomy mu człowiek pyta go o rzecz tak osobistą jak jego zdanie. Chciał już się odwrócić, gdy młody mężczyzna sam ukłonił mu się, mówiąc:
- Pastor mówił wyjątkowo dobitnie, był obeznany w temacie – wszystko poprawnie, a nawet więcej. Zakładam, iż ma w tej dziedzinie duże… - tu uśmiechnął się intrygująco – doświadczenie.
Starszy pan oniemiał. Co ten bezczelny mężczyzna ma na myśli? Co miał na myśli podając słowo: doświadczenie?
- Chyba pana nie zrozumiałem panie…
- Cinironic, sir.
- Cinironic. Rzuca pan oszczerstwo w stronę uczciwego obywatela i to oszczerstwo niczym niepotwierdzone: a więc nędzną prowokację. Nie wmówisz mi, panie, żeś z tego dumny i mam nadzieję, iż mylnie pojąłem pańskie słowa, które mi pan zaraz wytłumaczy – rzekł pan Gable, przeczesując swe bujne wąsy.
- Nie zgodzę się z panem, gdyż nie było to stwierdzenie, a jedynie sugestia i nieśmiałe rozważanie. Tuszę jednakże, iż pan Apple nie odbywał z nikim tak poufnej rozmowy, co więcej: jeśli już taka rozmowa pojawiła się to tylko w jego rozmowie z własnym sumieniem – odpowiedział Thomas, rozglądając się ukradkowo po otoczeniu. Kilku mężczyzn bacznie go obserwowało i śledziło przebieg rozmowy, panie ukrywały rumieńce niezdrowego podniecenia za wachlarzami. – Piękna okolica. Cisza, zacofanie: ot, czego trzeba znudzonemu światowcy! Czuję się tu znakomicie, zaiste: w tak konserwatywnym miejscu możemy powrócić do życia, jakie wiedli nasi przodkowie, czyż nie? Bez żadnych bóstw i innych niemądrych wymysłów ludzi współczesnych.
Pan Gable zachłysnął się powietrzem i wyciągnął palec, wskazując na swego przeciwnika.
- Heretyk!
- Wolę określenie: człowiek rozsądny. Pan wybaczy – ukłonem pożegnał swego rozmówcę, uśmiechając się tryumfalnie. Obserwowało go wiele osób, słuchało co najmniej połowa patrzących. Zasiał ziarno wątpliwości. Po drodze zaczepiło go kilka osób pytając, dlaczego sądzi, iż Bóg, jedyny ich Pan i Stwórca nie istnieje. Jedni pytali z oburzeniem, inni z ciekawością.
- Na dzisiaj dość – szepnął sam do siebie. – Zostawmy siły na jutro.
*
- Mary! Mary, proszę, chodź tutaj na chwilkę. Cichutko, cicho! No, jesteś. – Mary ze zblazowaną miną skinęła ręką na znak, że słucha. – Widziałaś dzisiaj tego nieznajomego?
- Owszem.
- I… i co o nim sądzisz? – zapytała drżącym głosem, głaszcząc dłoń swojej przyjaciółki.
- Próżny! – wykrzyknęła z irytacją. Przez cały wieczór wszyscy mówili tylko o jednej osobie, patrzyli tylko na jedną osobę, próbowali rozmawiać jedynie z nim. Oczywiście, uwagi nie starczyło dla większej ilości ludzi, toteż panna Cauliflower została pominięta. – Nie rozmawiajmy o tym człowieku.
- Był taki blady! Ale, przyznaj, można go zaliczyć do przystojnych… Zresztą, nieważne. Chciałabym ci się zwierzyć. Mary… Myślałam dużo o tym, co ten człowiek mówił i… czy on nie ma racji? Nie odsuwaj się ode mnie! Wiedziałam, że tak zareagujesz, ale posłuchaj mnie przez chwilkę. Jeśli Bóg jest, to dlaczego pozwolił na tyle okropieństw? Dlaczego zezwala… na chociażby takie lubieżne zachowanie jak w kazaniu?
- Nie bądź głupia!
- Dlaczego zezwolił na to, by twój Charles umarł?!
- Lepiej zapytaj: dlaczego nie dał ci rozumu! – odrzekła ze złością panna Mary Cauliflower i, posyłając jej gniewne spojrzenia, wyszła z pomieszczenia.
*
Popołudniem Thomas siedział u swojego jedynego przyjaciela, mieszkającego trzy mile na północ od Paddington, zabawiając się lekturą i sporadyczną rozmową.
- Napijesz się herbaty? – spytał John Albert Musgrove, nie odrywając nawet wzroku od liter książki. Gdy Cinironic odpowiedział twierdząco, służąca towarzysząca nam podczas biernego spędzania czasu pobiegła po herbatę. Tom namyślał się przez chwilę, skąd mógłby ją znać.
- Jesteś głupi, Johnie Albercie Musgrove! Żaden inny z licznej gamy epitetów nie przychodzi mi do głowy! – zakrzyknął po chwili, chichocząc cicho. John uśmiechnął się łagodnie.
- Wolę określenie: łaskawy.
- O, w to nie wątpię. Zatrudnienie kobiety upadłej jako pokojówki to akt miłosierdzia z twojej strony. Biedna, zagubiona duszyczka! Niczym nie zbrukana, czysta… Pomyśl, z jaką ekstazą będzie zmieniała pościel na łóżku – ciągnął dalej, uśmiechając się drwiąco. Musgrove rozłożył ręce:
- Każdy zasługuje na drugą szansę – rzekł i z nabożną czcią wypił łyk herbaty. Odłożył filiżankę, rozsiadł się wygodnie w fotelu i westchnął:
- Oto mój nektar; niewątpliwie jest on wywarem, którym upajali się bogowie!
- Naprawdę? Po wypiciu kilku kieliszków wina na przyjęciu pana Greya wykrzykiwałeś to samo, tylko w miejsce „herbaty” wstawiałeś mocniejsze raczej trunki – przypomniał rozbawionym głosem.
- A obiecałeś, że nie będziesz mi wypominał moich chwil słabości – rzekł John oskarżycielskim tonem, kraśniejąc na policzkach. Tom wzruszył ramionami.
- Muszę ci przypominać, że nie jesteś tak idealny, jak ci się wydaje. W sumie to dobry uczynek. Wyświadczam ci wielką przysługę. Złośliwy? „Wolę określenie: łaskawy”.
- A co do pani pokojówki: słyszałem o twoich ostatnich wyczynach. Czy uwagę zwracać mi ma pan bluźnierca?
- Nie bluźnierca – Thomas uśmiechnął się. - Bojownik o Prawdę brzmi o wiele lepiej.

TEKST B
"Dzieci pana Suttona"

Ach, jak dobrze było zostawić za sobą zadymiony, brudny Londyn, by, omijając szerokim łukiem równie obleśne, skażone przemysłową rewolucją wielkie miasta, stanąć wreszcie na czystych ziemiach ukochanego Yorkshire. Tak cudownie zielone, tak idealnie ukształtowane łagodnymi falami wzgórz i pagórków, tak niebiańsko czyste w porównaniu z osnutą fabrycznym dymem stolicą.
Zadowolony, że wreszcie może odsunąć się od politycznego życia, pan Andrew Sutton z radością witał otwierające się przed nim, spokojne życie na angielskiej wsi. Emerytura od polityki, gwaru, zainteresowania, śmietanki towarzyskiej oraz pośpiechu otwierała przed nim drzwi ku nowemu, szczęśliwszemu życiu - życiu z rodziną, pośród prawdziwych obywateli Anglii, tam, gdzie liczyły się tylko proste rzeczy.
Siedząc wygodnie w fotelu i ciesząc się rozkwitającym wokół latem, pan Sutton rozpoczął swój cotygodniowy przegląd korespondencji. Porządkując listy, układając je w trzech grupkach - wymagające natychmiastowej odpowiedzi, mogące poczekać oraz niewymagające żadnej odpowiedzi - trafił wreszcie na kopertę, której wyczekiwał od miesięcy, zaadresowaną znajomym, prostym charakterem pisma. List od jego syna, Rafe’a.

„Drogi Ojcze!
Zapewne w chwili, w której przeczytasz ten list, będę już w drodze do Ciebie, więc wkrótce znów postawię nogi na ojczystej ziemi. Spodziewaj się zatem, iż wkrótce znów stanę w progach domu w Haworth.
Jak słusznie przewidziałeś, Kompania Wschodnioindyjska nie miała prawa długo istnieć po Powstaniu Sipajów. Zbyt wiele złego uczyniła i zbytnio popadła w samozachwyt, by móc posiadać jeszcze jakąkolwiek władzę. Jednak chociaż zlikwidowano ją całe dwa lata temu, minie jeszcze trochę czasu do jej ostatecznego zniknięcia z kart historii Hindustanu.
Mam szczerą nadzieję, że zarówno Ciebie, jak i Matkę znajdę po powrocie w dobrym zdrowiu, szczęśliwych i spokojnych, jak zawsze.
Z wyrazami szacunku


Twój syn, Rafe”

Pan Sutton westchnął lekko. Nigdy nie pochwalał faktu, iż jego dziedzic pracuje dla tak nikczemnej instytucji, jaką była Kompania Wschodnioindyjska. Szczerze bał się o jego życie w czasie powstania, dzień i noc modląc się do Boga o jakiekolwiek wieści od Rafe’a, o to, by czuwał nad tym młodzieńcem. Kiedy zatem teraz Rafe miał wreszcie wrócić do domu, nic nie mogło cieszyć go bardziej!
Linda z pewnością będzie wniebowzięta – pomyślał, postanawiając zaczekać z przekazaniem żonie tej wiadomości aż do wieczora. Pragnął zrobić jej niespodziankę w godnej tego oprawie, oficjalnie i przy wszystkich.
Casey zapewne także uraduje wieść o powrocie jej jedynego brata do domu. Ta dziewczyna ostatnio znaczną część swojego czasu spędzała na czytaniu powieści sióstr Brontë czy pani Austen. Chociaż pan Sutton nie sprzeciwiał się preferencjom literackim córki, wolałby, by z równym zainteresowaniem studiowała Biblię lub Shakespeare’a. Zabierze ją w przyszłym tygodniu do biblioteki i podsunie kilka co bardziej wartościowych dzieł.
* * *
Sutton House w Haworth, zazwyczaj tak spokojne, tego dnia zawrzało, wręcz zatrzęsło się w posadach pod wpływem zwierzęcego ryku pana domu.
- Kochanie, uspokój się! – błagała Linda Sutton, stojąc pomiędzy mężem a córką, chroniąc tę drugą przed barbarzyńskim szałem rodziciela. – Odłóżmy to na później, kiedy wszyscy się już uspokoją, a wtedy…
- Jestem spokojny! – wrzasnął pan Sutton, a jego okrągła twarz poczerwieniała na przekór tym słowom. – Casey, jeżeli myślisz, że kiedykolwiek na to pozwolę, to wiedz, iż jesteś w głębokim błędzie!
- Podobnie jak ty, ojcze, jeśli dalej wierzysz, iż bez szemrania poślubię kuzyna Barnaby’ego! – prychnęła, buńczucznie krzyżując szczupłe ręce na swej młodej piersi.
- Naczytała się po prostu wzniosłych książek o miłości, to jej przejdzie – zapewniała pani Sutton, ze wszystkich sił starając się wyciągnąć męża z pokoju, lecz z marnym skutkiem.
- Doskonale o tym wiem! I dlatego nie pozwolę, aby moja córka wyszła za mąż za… za… za współwłaściciela fabryki!!!
- A dlaczegóż by nie?! – Zielone oczy Casey zalśniły nową siłą. – Francis Archer ma majątek i status społeczny, wszystko, czego można by oczekiwać! Czemuż więc tak surowo wzbraniasz mi poślubić tego, kogo chcę poślubić?!
- To nie jest dla ciebie odpowiednia partia!
- A kuzyn Barnaby, któremu przejście z jednej choroby w drugą przychodzi łatwiej, niż oddychanie, jest dobrą partią?! Ojcze, jeżeli dalej będziemy pobierać naszych kuzynów i kuzynki, to wkrótce sam zobaczysz, jak to osłabi przyszłe pokolenia i być może dożyjesz dnia, w którym z bólem i poczuciem winy będziesz patrzeć, jak twoje wnuki umierają w twoich dłoniach!
- A to skąd żeś wzięła, dziewczyno?! – Mocno wybałuszone oczy wyglądały doprawdy przerażająco, kiedy z nienawistnym wyrazem spoglądały na Casey spośród krągłości policzków.
- Charles Darwin, „The Origin of Species”! O ile pamięć cię nie zawodzi, powinieneś pamiętać, iż trzy miesiące temu pozwoliłeś mi wypożyczyć tę książkę z biblioteki!
- Będziesz teraz wierzyć jakiemuś szaleńcowi, który każe nam wierzyć, iż naszym przodkiem ma być małpa?! Że Bóg, w którego przecież wierzysz całym sercem, nie jest twoim Stwórcą, a jedynie biernym obserwatorem twych narodzin?!
- Andrew, błagam cię, u…
- Teoria pana Darwina została potwierdzona przez innych naukowców – Casey bezwstydnie przerwała matce. – A gdybyś uważniej śledził to, co się dzieje w kraju, wiedziałbyś, iż w czerwcu, podczas debaty o teorii ewolucji w Oxfordzie, stary Willberforce musiał się ukorzyć przed prawdą oraz dowodami Darwina!
- Nie przyjmę słów fanatycznego heretyka jako argument pozwalający ci sprzeciwiać mi się w sprawie twego zamążpójścia!!! Postanowiłem i zdania nie zmienię! Zaś jeśli w tym domu jeszcze raz wypowiesz nazwisko Archera lub Darwina, to klnę się na mój honor, iż wyrzucę cię spod tego dachu bez pensa przy duszy! Skończyłem! – rzucił, gniewnym krokiem opuszczając pokój, pozostawiając kobiety same.
- Ty nie masz już żadnego honoru, ojcze…
Jeszcze tego samego popołudnia pan Sutton raz na zawsze stracił swą jedyną córkę. Casey Sutton, uciekłszy z domu, wbrew woli rodziców poślubiła Francisa Archera, współwłaściciela fabryki tekstylnej w Leeds.
Andrew Sutton nie ujrzał jej już nigdy więcej.
* * *
Jesienne deszcze bębniły głucho o dachy oraz parapety, zakłócając ciszę w gabinecie pana Suttona. Jednak wkrótce dołączyło do nich coś znacznie głośniejszego - rozemocjonowany krzyk jego żony. To mogło oznaczać tylko jedno.
Nie zdążył wstać z fotela, kiedy drzwi otworzyły się szeroko i do środka wkroczył wysoki, postawny mężczyzna, trzydziestopięcioletni Rafe Sutton.
- Synu! – Z nieskrywaną radością podszedł, by go uściskać, nacieszyć się obecnością osoby, której nie widział przez ponad piętnaście lat.
Podczas obiadu symfonii sztućców towarzyszył śpiew rozmów, kiedy rodzice wypytywali swego syna o wszystko, co tylko się w jego życiu wydarzyło. O Indie oraz Kompanię. O jego przeżycia oraz wspomnienia. O politykę oraz społeczność. A później odwzajemnili się opowieściami o własnych życiach, chociaż próbowali gorąco zaprzeczać, iż nie były one tak ekscytujące, jak jego.
- A gdzie moja siostra? – spytał w pewnym momencie Rafe, rozglądając się uważnie po jadalni. Pani Sutton wstrzymała oddech, patrząc z przestrachem na męża. Zacisnąwszy mocno zęby, Adrew Sutton warknął w odpowiedzi:
- Twoja siostra przestała nią być. Nie należy już do tej rodziny i zabraniam ci wypowiadać w mojej obecności jej imię.
Na dźwięk tak surowego tonu, który wyraźnie ukazywał trzymany w stalowych ryzach gniew, Rafe pospiesznie zmienił temat.
Później, tego samego wieczora, ojciec poprosił swego syna, by spędził z nim kilka godzin w gabinecie. Pragnął męskich rozmów, pragnął odnowić z Rafem dawne więzi, a nic nie służyło po temu tak dobrze, jak spokojny wieczór oraz kieliszeczek sherry.
Nieśmiałe pukanie przerwało im rozmowę, a po chwili do środka wszedł niewysoki, chudy chłopiec. Lecz nie to było najdziwniejsze. To śniada cera oraz widocznie… nie-angielskie rysy twarzy, a jednocześnie zaskakujące podobieństwo do kogoś, kogo nie mógł określić, sprawiły, iż pan Sutton niemal zachłysnął się alkoholem.
- Idź już spać, Trenton – przykazał łagodnie Rafe, z ciepłym uśmiechem burząc kruczoczarną czuprynę chłopca i odsyłając go z powrotem w stronę drzwi.
- Ale ja tylko…
- Jutro porozmawiamy – przerwał stanowczo.
Minęła chwila ciszy, zanim pan Sutton odnalazł w sobie dość sił, by się odezwać.
- Po co ci hinduski służący, synu? W dodatku tak młody… Z pewnością musiałeś odebrać go wprost z ramion jego matki.
Znowu zapadło milczenie. Chociaż Rafe dzielnie znosił przenikliwe spojrzenie ojca, nie mógł w zupełności ignorować wyraźnych oznak zdenerwowania. Widział w tym wzroku, iż nie musi nic mówić, by prawda wyszła na jaw, wolał zatem milczeć.
- Niemożliwe, abyś ty… – Dłoń pana Suttona przycisnęła się mocno do piersi, jednak zanim dokończył, syn wtrącił znudzonym tonem:
- Niejeden znaczniejszy członek Kompanii doczekał się dziecka z hinduską kobietą, a nawet dwójki lub trójki dzieci.
- Rafe, ty nie jesteś już żadnym członkiem Kompanii! Po coś brał tego dzieciaka ze sobą?! Nie mogłeś zostawić mieszańca przy tamtej kobiecie lekkich obyczajów, z którą go spłodziłeś?!
- Gauri nie była żadną kobietą lekkich obyczajów. – Zacisnął mocno pięści, starając się stłumić w sobie gniew. – Poza tym w Indiach Trenton byłby jeszcze gorzej dyskryminowany, niż tutaj, w Anglii! Nie zostawię własnego syna na pastwę kpin lub wyzwisk!
- Na Boga, przecież to mieszaniec! – Uderzając dłońmi w stół, pan Sutton wstał z fotela, z góry gromiąc teraz wzrokiem syna. – Jak masz zamiar tego bękarta utrzymać?! Z czego?! Bo wiedz, że ode mnie nie dostaniesz ani pensa na tego brudnego psa!
- Dość!!! – Stanąwszy gwałtownie na nogi, Rafe odstawił głośno kieliszek na stół. – Po pierwsze, ojcze, Trenton nie jest brudnym psem, a twoim wnukiem! Zaakceptuj to, gdyż wydziedziczywszy z rodziny Casey, możesz się już dalszych potomków nie doczekać, jeśli taka będzie moja wola! Po drugie, anglo-hinduskie dzieci, których dzięki Kompanii narodziły się całe setki, mają takie same prawo do szczęścia, jak wszystkie inne! Skoro zatem gorszym ode mnie udało się swoich spłodzonych z Hinduskami synów bezpiecznie zabrać ze sobą do Anglii i wychować bez wywoływania większych sensacji wśród śmietanki towarzyskiej, nie widzę powodu, abym i ja nie mógł tego dokonać! Po trzecie zaś - jeżeli nie zgodzisz się uznać Trentona za swoją rodzinę, to mnie także możesz z niej wydziedziczyć! Ja jestem jeszcze młody i dam sobie radę w naszych czasach. Za to ty, ojcze… Ty masz zdecydowanie mniejsze szanse, wnioskując z twego trybu życia, który zdążyłem dziś zaobserwować – zakończył, mierząc rodziciela pogardliwym spojrzeniem.
- Idź do diabła! – warknął pan Sutton. – Idź i niech cię więcej nie ujrzę na oczy! Ciebie ani tego czarciego pomiota, którego tu z sobą przywlokłeś!
Tego wieczoru Andrew Sutton stracił swojego jedynego syna, który, będąc przywykłym do wykonywania rozkazów, wyjechał z Haworth długo przed tym, zanim jego ojciec zdążył rozpocząć kolejny dzień.
Utrata obojga dzieci, jedynych dzieci, jakie kiedykolwiek mieli, zaprawiła goryczą życie państwa Sutton. A konkretniej głowy rodziny, gdyż umarł on w styczniu 1961 roku wskutek ciężkiego zapalenia płuc. Linda Sutton, która dbała o to, by nie utracić dobrego kontaktu z córką, przeprowadziła się do niej po śmierci męża, żałując, iż jej ukochany mąż opuścił ten świat nie pożegnawszy się nawet z dziećmi, które tak lekkomyślnie utracił przez swe przestarzałe poglądy.

Głosowanie do 4 maja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Marit




Dołączył: 18 Kwi 2009
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:31, 20 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł
Tutaj oba pomysły mi się spodobały, fabuła w obu ciekawa, akcja również, ale tekst A wydał mi się nieco...niedokończony, nie wszystko zostało powiedziane, zaczęte wątki nie doprowadzone do końca. Tekst B miał bardziej wciągającą fabułę, całość pomysłu dość niebanalna, ale właściwie Tekst A też nie jest "zwykły".
Tekst A: 2
Tekst B: 3

Styl
Zapewne jestem ślepa, ale do poprawności językowej nie mam się do czego przyczepić. Oba teksty czytało się lekko i przyjemnie, Tekst B nieco lżej. Natomiast Tekst A ma przewagę językową, bardziej...przemyślany? Nie, złe słowo. Powiedzmy, że słowa staranniej dobrane, aczkolwiek nie mogę tutaj żadnego tekstu wyróżnić, w kwestii stylu podobają mi się tak samo
Tekst A: 2.5
Tekst B: 2.5

Realizacja tematu
Tekst B Bardziej kojarzy się z wiekiem XIX, bo i fabryki i zmiana hierarchii społecznej i tło historyczne. Całość fabuły z pomysłem właśnie te zmiany pokazuje. W tekście A zabrakło mi trochę tego tła, powiedziałabym, że gdyby nie owa wzmianka o królowej Wiktorii, mogłabym powiedzieć, że całość nieco przypomina realia Jane Austen. Zabrakło solidnego tła historycznego.
Tekst A: 0.2
Tekst B: 0.8

Ogólne wrażenie
Tekst B zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. Oba mi się podobały, ale jednak B bardziej. Chociaż jest coś, do czego się przyczepię. Ostatnie zdanie Tekstu B zupełnie nie pasuje do całości. Jakby Autorce zabrakło na nie pomysłu.
Tekst A: 1,5
Tekst B: 2,5

Razem:
Tekst A: 6.2
Tekst B: 8.8


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marit dnia Wto 8:23, 21 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Lena.




Dołączył: 18 Sty 2009
Posty: 675
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:01, 21 Kwi 2009    Temat postu:

To teraz ja. Od razu uprzedzam, że realia mi znane, a i sama do tego pojedynku chciałam się zgłosić (tylko nie zdążyłam, chlip!). Ach, i jeszcze, że doskonale wiem, który tekst jest czyj, ale na punktacji się to nie odbije, przyrzekam;]

Pomysł:

Tekst A: 2,5 pkt;
Tekst B: 2,5 pkt.

Obydwa teksty miały swoje plusy i minusy. Plusem tekstu A było z pewnością wprowadzenie bohatera, patrzącego na XIX-wieczne angielskie społeczeństwo z boku. Minusem natomiast, niestety wątek Mary, który wprowadzony, dawał nadzieję na coś ciekawego, natomiast urwany w końcówce, właściwie nie wiadomo, po co tam się znalazł. W tekście B podobał mi się sposób przedstawienia Casey i Rafe'a (swoją drogą, kocham to imię! xD) i ich marzeń w porównaniu z despotycznym ojcem, natomiast cała fabuła wydała mi się z deczka naciągana. Jednak w tamtych czasach obowiązywały trochę inne formy i dzieci z pewnością tak łatwo by się ojcu nie sprzeciwiły.

Styl:

Tekst A: 3 pkt;
Tekst B: 2 pkt.

W tekście A styl był zwyczajnie bardziej dopasowany do epoki, podobał mi się. Miejscami podszyty ironią, ładnie, zgrabnie napisany. Język w tekście B był nieco prostszy i bardziej współczesny, pewnie gdybym zobaczyła go osobno, bardzo by mi się spodobał, ale tak, zwyczajnie się nie wyróżnił.

Realizacja tematu:

Tekst A: 0,5 pkt;
Tekst B: 0,5 pkt.

Przesadnie czepialska nie jestem, więc się czepiać nie będę. Tekst A wyraźnie w stylu Austen, ale ta przecież tworzyła również w XIX wieku i wtedy też rozgrywały się jej powieści - znając tamtejszą obyczajowość, łatwo się można z tekstu wszystkiego domyślić. W tekście B natomiast okoliczności historyczne zostały nam podane na tacy.

Ogólne wrażenie:

Tekst A: 2,5 pkt;
Tekst B: 1,5 pkt.

Jest coś, czego w obydwu tekstach mi brakowało: mianowicie dobrego zakończenia z zaskakującą pointą. Widać mam dziwne poglądy, ale moim zdaniem short story powinno być pisane nie tylko po to, żeby przekazać ciekawą bajeczkę, ale też po to, żeby przemycić w niej coś głębszego, czego tu mi zabrakło. Pomimo to tekst A u mnie, nieznacznie bo nieznacznie, ale jednak wygrywa, bo chociaż obydwa teksty były dość przewidywalne (dziewiętnastowieczne uprzedzenia, bohater niezważający na konwenanse, etc.), pierwszy podał mi to w ciekawszej formie. Miałam wrażenie, że tekst B usiłował być dydaktyczny, zwłaszcza pod koniec, a że nachalnej dydaktyki i podawania wszystkiego wprost, jak krowie na rowie nie cierpię, nie mogłam obydwu opowiadań ocenić równo.

Podsumowując,

Tekst A zdobył 8,5 pkt;
Tekst B zdobył 6,5 pkt.

Na koniec chciałam jeszcze pogratulować obydwu Autorkom dobrych tekstów na podobnym poziomie - choć może na to nie wyglądało, był to jeden z pojedynków, które najtrudniej przyszło mi ocenić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lena. dnia Wto 17:02, 21 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Ferhora




Dołączył: 09 Mar 2009
Posty: 318
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:17, 21 Kwi 2009    Temat postu:

Nigdy nie głosowałam, ale zawsze musi byc ten pierwszy raz :)
Pomysł:
Muszę przyznać, że temat dość trudny, a jednocześnie dość oklepany więc wydaje mi się, że ciężko jest wymyślić coś oryginalnego. Jednak z tych dwóch fragmentów wydaje mi się, że tekst A stanął na wysokości zadania jeżeli chodzi o oryginalność.
A:3
B:2

Styl:
Co do pierwszego tekstu to odniosłam wrażenie, że Autorka za bardzo się starała, aby jej styl był wspaniały. Za długie i trochę pogmatwane zdania. Drugi tekst czytało się lepiej. Taki lekki i przyjemny, ale nie wiem czy którykolwiek wywarł na mnie większe wrażenie.
A:2
B:3

Realizacja tematu:
A:0,5
B:0,5


Ogólne wrażenie:
Tak średnio czuje oba teksty. Pierwszy mnie bardziej zaciekawił, bo drugi był dość przewidywalny.
A:3
B:1


Razem:
A=8.5
B=6.5


Jakbym się pomyliła w obliczeniach to proszę mnie poprawić :P


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ferhora dnia Wto 19:19, 21 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Scatty_Rikki




Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:41, 24 Kwi 2009    Temat postu:

Pomysł: A - 2
B - 3
Tekst B o ile był dość przewidywalny, tak zaciekawił mnie. W tekście A pomysł był, ale moim zdaniem nie w pełni zrealizowany.

Styl: A - 2.25
B: 2.75
Odrobinę bardziej przypad mi gdo gustu styl B. Po prostu lżej mi się czytało.

Realizacja tematu: A- 0,5
B- 0,5

Ogólne wrażenie: A:1
B: 3
W drugiem tekście bardziej czuyałm tą Anglię i emocje. Mimo, iż końcówka była przewidywalna, to jednak bardziej mi się ten tekst podobał.

Razem: A- 5,75
B - 9,25


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Michalina




Dołączył: 06 Sty 2009
Posty: 1408
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:37, 03 Maj 2009    Temat postu:

ach, trudno było ocenić mi ten pojedynek, bo oba teksty były, moim zdaniem, bardo dobre.

Pomysł:
A. 2
B. 3

Może dlatego, że moja mama oglądała nałogowo doktor Quinn pomysł tekstu A wydał mi sie nieco banalny. W tekście B wyraźniej widać tę różnicę okoleń, którą możemy zaobserwować i dzisiaj.

Styl:
A. 3
B. 2

Początkowo chciałam w tej kategorii przydzielić punkty po równo, jednak muszę się zgodzić z Leną., że w tekście A można zaobserwować ten charakterystyczny język, szczególnie w dialogach.

Realizacja tematu:
A. 0,5
B. 0,5

jak najbardziej temat został zrealizowany w obu przypadkach.

Ogólne wrażenie:
A. 1,5
B. 2,5

Jednak ociupinkę bardziej podobał mi się tekst B. Sama nie wiem dlaczego. Czytając tekst A, cały czas miałam wrażenie, jakbym już znała tę historię, może to przez to.

R a z e m:

Tekst A zdobył 7 punktów!
Tekst B może poszczycić się 8 punktami!

gratuluję :)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Kay
Moderator - Bluzgator



Dołączył: 05 Sty 2009
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:37, 04 Maj 2009    Temat postu:

A - 35,95
B - 39,05

Wygrywa CHIYO


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piórem Feniksa Strona Główna -> Spiżarnia karczemna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
Regulamin